– Nie, jeszcze nie… – zadecydowała z ociąganiem spojrzała na Marka. – Dobrze, porozmawiamy, ale na moich warunkach. Zamówimy kolację tu, do pokoju, żebym mogła czuwać nad Henrym. – Odwróciła się do strażników i znowu pomasowała obolałe nadgarstki. – Jego Wysokość miewa swoje napady, ale generalnie stara się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Chyba damy mu jeszcze jedną szansę, jak panowie myślą? Skoro obiecuje być grzeczny, niech zostanie.
Książę gwałtownie wciągnął powietrze, ale Tammy nie dbała o to, czy go obraziła, czy nie. Należało mu się.
– Rozumiem, że w razie czego mogę liczyć na pomoc panów?
– Wystarczy krzyknąć, a zjawimy się natychmiast – zapewnili, mierząc Marka wzrokiem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Szargasz mi reputację – stwierdził zimno Mark, kiedy zostali sami. – Jestem głową państwa, a ty zrobiłaś ze mnie jakiegoś niewyżytego barbarzyńcę. Czy ty wiesz, co to może oznaczać dla stosunków między naszymi krajami?
Tammy parsknęła z pogardą.
– Nie widziałam żadnego paparazzi, więc to się nie rozniesie. Zresztą, kogo tu obchodzi jakiś operetkowy książę z małego kraiku, który można przykryć chustką do nosa?
Masz nadmierne wyobrażenie o swojej ważności… Wasza Wysokość – dodała z ironią, po czym z niepokojem spojrzała w kierunku łóżeczka.
Henry spał nadal. Widać przywykł do kłótni dorosłych… Podeszła i mocniej otuliła go kocykiem, którego róg ssał przez sen.
– Powiesz mi, co było w tym liście?
A on znowu swoje! Z gniewem obróciła się ku niemu, gotowa do kolejnego starcia, lecz Mark uniósł ręce w pokojowym geście.
– Może najpierw coś zjedzmy? – zaproponował. – Musisz być głodna. – Sięgnął po leżącą przy telefonie kartę. – Na co masz ochotę?
– Mamy zjeść kolację tutaj, pamiętaj.
– Oczywiście. Inaczej zawołasz tych osiłków, a oni wywloką mnie stąd za kołnierz, przez co pogwałcą prawo międzynarodowe. Nie mogę do tego dopuścić. Jestem zdany na twoją łaskę i niełaskę. – Posłał jej rozbrajający uśmiech. Tammy cofnęła się o krok.
– Coś mi to za pięknie brzmi…
– Możesz mi zaufać – powiedział cicho.
Przez długą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
– Dobrze, zamówmy kolację – zdecydowała w końcu. – Tylko żadnych żabich udek!
– Ani steku z kangura – uzupełnił z udawaną powagą Mark.
– Zgoda.
– Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? – ucieszył się.
Kolacja przez jakiś czas przebiegała w milczeniu Wróćmy do kwestii listu – zaproponował w końcu Mark, dolewając wina.
– Nie widzę potrzeby. Pewnie i tak mniej więcej potrafisz odgadnąć jego treść.
– Mylisz się. Niewiele wiem o małżeństwie Jeana-Paula, rzadko się z nim widywałem, nasze rodziny pozostawały od jakiegoś czasu w konflikcie.
– Skoro tak, to czemu władza nie przeszła na kogoś z tamtej rodziny, tylko na ciebie?
– Bo z tamtej linii został już tylko Henry. Starszy brat Jeana-Paula, Franz, uwielbiał szybką jazdę i pięć lat temu zginął w wypadku samochodowym. Po nim władzę w kraju przejął Jean-Paul. Ja byłem dopiero trzeci w kolejce do tronu, więc nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę rządzić Broitenburgiem. A tu taki pech!
Zmarszczyła brwi.
– Pech?
– Tak. Naprawdę wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę. Nie mam jednak wyjścia, dopóki Henry nie dorośnie.
– Westchnął ciężko. – To co? Powiesz mi, co napisała Lara?
Tammy w zamyśleniu obróciła w palcach kieliszek ze znakomitym czerwonym winem, którym popijali pysznego homara. Właściwie miała już serdecznie dość sekretów. Wystarczy, że matka i siostra ukrywały prawdę, przez co ucierpiał Henry. Może należało postawić na szczerość.
– Była zdesperowana – wyjawiła w końcu. – Pisała jak ktoś żyjący w strasznym napięciu. Przeprosiła mnie za brak kontaktu i trzymanie mnie w niewiedzy. Wyjaśniła, że to Isobelle zaaranżowała jej spotkanie z Jeanem-Paulem, a potem na wszelkie sposoby popychała obie strony do małżeństwa. Wierzę jej. Faktycznie mogło tak być.
Mark przytaknął.
– Całkiem możliwe. Widziałem twoją siostrę tylko raz, na jej ślubie i chociaż wyglądała po królewsku, zrobiła na mnie wrażenie osoby słabej i uległej, którą łatwo kierować.
Przepraszam, jeśli cię tym uraziłem.
– Nie uraziłeś, bo to, niestety, prawda. Lara starała się robić to, czego chciała matka, podczas gdy ja zawsze miałam własne zdanie. Isobelle najpierw w ogóle się nią nie interesowała, praktycznie nie zauważała jej, bo po co robić sobie kłopot? Kiedy jednak Lara miała jakieś jedenaście lat i stało się jasne, że wyrośnie na prawdziwą piękność, matka zagarnęła ją dla siebie i urobiła po swojemu. Chciała zrobić z córki przynętę, bo sama też w ten sposób próbowała urządzić się w życiu. Uwodząc odpowiednich mężczyzn.
– Teraz już wiadomo, czemu Jean-Paul był odpowiedni.Drań, narkoman i alkoholik, ale książę…
Tym razem Tammy westchnęła ciężko.
– Isobelle nazywała Larę swoją księżniczką – powiedziała, a w jej głosie pojawiła się gorycz. – Przez długie lata sama próbowała zdobyć taki tytuł. Dlatego zaszła w ciążę z moim ojcem, licząc na to, że się z nią ożeni. Nie ożenił się, więc okazałam się kompletnie chybioną inwestycją, nie potrzebnie się wysilała… W rezultacie znienawidziła mnie.
– Twoja matka cię nienawidzi?
Tammy nie miała ochoty zagłębiać się w ten temat.
– Isobelle wychodziła za mąż cztery razy, za czwartym udało się jej złapać ojca Lary, właśnie na ciążę. Dzięki temu zdobyła arystokratyczne nazwisko. Małżeństwo przetrwało całe półtora roku, rekord długości, jeśli chodzi o moją matkę.
– I rozumiem, że twoja siostra się w nią wdała?
– To nie tak. Słuchała jej, bo tylko tak mogła zdobyć uczucie matki. Dla Isobelle istniałyśmy jedynie wtedy, gdy dokładnie spełniałyśmy jej oczekiwania.
Mark nie odrywał wzroku od jej twarzy. Zaczynał powoli rozumieć, przez co ta dziewczyna przeszła. Taktownie powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Po chwili milczenia Tammy znów zaczęła opowiadać:
– Lara tak przywykła jej ulegać, że dała się wmanewrować w małżeństwo z Jeanem-Paulem, chociaż bała się go od samego początku. Nie starczyło jej charakteru, by sprzeciwić się matce. Gdy Henry miał sześć miesięcy i przebywali w Paryżu, odwiedziła ich Isobelle. Któregoś razu poszły obie na zakupy, a gdy Lara wróciła do domu, zastała męża kompletnie zaćpanego w towarzystwie jakichś koleżków. Jeden z nich próbował podać narkotyki Henry'emu, a Jean-Paul uważał to za świetny dowcip! Dopiero wtedy Lara przejrzała na oczy. Dotarło do niej, że w końcu komuś może stać się krzywda. Zrozum, to nie była zła dziewczyna. Słaba, owszem, ale nie zła.
– Wysłała więc Henry'ego do Australii?
– Niedokładnie. Wysłała go do mnie. W przeszłości nieraz ratowałam jej skórę, zawsze mogła na mnie liczyć, niezależnie od wszystkich nieporozumień między nami. Ale Isobelle wolała pozbyć się wnuka, zostawiając go w hotelu.
Markowi nie mieściło się to wszystko w głowie.
– Dlaczego nie zawiozła go do ciebie?
– Po pierwsze, musiałaby zadać sobie trud znalezienia mnie. Skąd mogła wiedzieć, gdzie jestem, skoro nigdy jej to nie interesowało? Po drugie, wydałoby się, że ukryto przede mną ślub Lary, a ja pewnie powiedziałabym matce, co o tym myślę. Po co miała tego wysłuchiwać? Prościej było skłamać Larze, że nie mogła mnie znaleźć, albo że odmówiłam, albo że wszystko w porządku, bo Henry jest u mnie.