– Wszystko jedno, co jej naopowiadała! Czemu Lara ani razu nie sprawdziła, co się dzieje z dzieckiem? Jaka z niej matka?
– Sądząc po jej niezdarnym piśmie… – zaczęła Tammy zdławionym głosem. -…ona chyba też ostro piła.
– Akurat to jestem w stanie zrozumieć. Gdybym musiał bez przerwy znosić Jeana-Paula, też bym zaczął pić, żeby nie zwariować. To był straszny człowiek, uwierz mi.
– Moja matka musiała o tym wiedzieć…
Zapadła cisza.
– Hej, homar ci wystygnie – odezwał się nagle Mark i uśmiechnął się.
Ten uśmiech zadziałał jak promień słońca przedzierający się przez czarne chmury. Wszystko wydało się nagle mniej ponure, pojawiła się nadzieja na lepsze chwile w jej życiu.
O ile w jej życiu nadal będzie Mark.
A cóż to za głupia myśl? Przecież to właśnie przez jego rodzinę dotknęło ją cierpienie! Przez nich straciła jedyną osobę, którą kochała!
Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną.
– A jednak wynikło z tego również dobro – odezwał się cicho Mark.
Spojrzała na niego zaskoczona. Czyżby książę czytał w jej myślach?
– Teraz ty mi wyjaśnij, czemu tak ci zależy na jego powrocie – zażądała.
Dolał sobie wina.
– Stan państwa jest katastrofalny – wyznał szczerze. – Jean-Paul nieustannie bawił za granicą, jego starszy brat robił wcześniej to samo. Potrafili tylko brać pieniądze. Korupcja jest powszechna. Każdy, kto zdobędzie jakąś pozycję, stara się wyrwać dla siebie jak najwięcej. Weź na przykład Charlesa. Po co tak małemu krajowi jak mój ambasada w Australii? Po nic! Tymczasem Charles otrzymuje kolosalną gażę, mieszka w willi, która pomieściłaby tuzin rodzin, i popisuje się chyba najdłuższą limuzyną na kontynencie. Tacy ludzie są jak wampiry wysysające z Broitenburga życiodajną krew. Muszę z tym skończyć!
– Czemu tak ci zależy? – zainteresowała się. – Przecież podobno nie chcesz rządzić?
Uśmiechnął się jakby z rozmarzeniem.
– Bo kocham ten kraj. Jest niewielki, ale naprawdę niezwykły. Pamiętam Broitenburg mojego dzieciństwa. Panował wtedy mój dziadek, ludziom dobrze się żyło. Moi kuzyni doprowadzili państwo do ruiny. Serce mnie boli, jak na to patrzę.
– To czemu nie robisz z tym porządku, zamiast przylatywać tutaj, wypisywać mi czeki na horrendalne sumy i domagać się Henry'ego?
– Ponieważ to Henry jest prawowitym władcą, nie ja. Zgodnie z konstytucją jestem tylko tymczasowym regentem. Gdy Henry skończy dwadzieścia jeden lat, zasiądzie na tronie.
Tammy wzruszyła ramionami.
– Masa czasu. Dwadzieścia jeden lat panowania ci nie wystarczy?
Mark z westchnieniem odstawił kieliszek.
– Wystarczy. Szkopuł w tym, że książę regent sprawuje władzę w imieniu przyszłego władcy, o ile następca tronu przebywa w kraju. Takie jest prawo. Jeśli Henry wróci, mogę rządzić i zaprowadzać porządki. Jeśli zostanie w Australii, tracę wszelką władzę.
– I wtedy w Broitenburgu zapanuje demokracja? – dopowiedziała Tammy.
Mark pokręcił głową.
– Wówczas nie byłoby problemu, ale to nie takie proste… Dużo osób urosło w siłę podczas ciągłej nieobecności Franza i Jeana-Paula. Zgromadzili majątki i chcą więcej, chcą władzy. Rozszarpią ten kraj między siebie. Proces rozpadu już trwa. Zagraniczne firmy wycofują się z naszego rynku. Wyjeżdżają nasi naukowcy i specjaliści, emigruje młodzież, zwłaszcza ta najzdolniejsza. Nie widzą dla siebie przyszłości w Broitenburgu.
Tammy spojrzała na śpiące maleństwo.
– Naprawdę przedłożyłbyś dobro kraju nad dobro Henry'ego?
– Nie mam wyjścia. Obiecuję zapewnić mu doskonałą opiekę.
– Opieka to za mało – żachnęła się Tammy. – On potrzebuje miłości! – Zmierzyła Marka podejrzliwym spojrzeniem. Walczył o Henry'ego tak zażarcie, ponieważ bez niego będzie nikim.
– Wcale nie chciałem rządzić, już ci o tym mówiłem.
– Co?
– Uważasz, że potrzebuję twojego siostrzeńca do własnych celów – uściślił, jakby znów czytał w jej myślach. – Nie. Wolałbym pozostać wolnym człowiekiem. Zrozum, chodzi o coś innego. – Pochylił się ku niej i zaczął mówić z przekonaniem: – Jako regent mogę uratować mój kraj. Przeprowadzę reformy, zmienię konstytucję, by Broitenburg stał się monarchią konstytucyjną, na wzór Wielkiej Brytanii.
Tammy, musisz dać mi tę szansę. Przywrócę mojej ojczyźnie dawną świetność.
W jego głosie brzmiała autentyczna pasja, a Tammy lubiła ludzi z pasją.
Mark wierzył w to, co mówił. Był zdeterminowany, prawy, uczciwy. Zależało mu na dobru innych. I miał charakter.
Odnosiła wrażenie, że spotkała bratnią duszę… Bardzo pięknie, ale czy to wystarczający powód, by oddać mu Henry'ego?
– Wiesz, może jak będzie starszy… – zaczęła.
– Niestety, według prawa następca tronu musi zjawić się w kraju w ciągu czterdziestu dni od śmierci panującego. Termin minie w piątek.
Tego się nie spodziewała.
– Ale to już za cztery dni!
– Tak.
Z oszołomieniem potrząsnęła głową
– Czemu nie przyjechałeś po niego wcześniej?
– Już ci mówiłem. Podczas pogrzebu twoja matka zapewniła mnie, że Henry przebywa pod dobrą opieką w Sydney. Wiesz, jak ona potrafi człowiekowi coś wmówić.
– Wiem…
– Rozpaczała nad jego osieroceniem, wydawało się, że pragnie natychmiast do niego wrócić. Żal mi jej było, dałem jej więc czas, żeby mogła pobyć z wnukiem w Sydney i ochłonąć po śmierci córki. Miała przywieźć Henry'ego dopiero wtedy, gdy będzie to konieczne. Tymczasem on omal nie trafił do domu dziecka! – wybuchnął z gniewem. – Nie pojmuję, jak mogła do tego dopuścić! O czym ta kobieta w ogóle myśli?!
Odpowiedź na to pytanie Tammy znała od dawna.
– O sobie. Tylko i wyłącznie.
Mark aż zgrzytnął zębami, a potem machnął ręką.
– Dobra, zostawmy ją. Teraz chodzi o Henry'ego. Przykro mi, ale muszę go zabrać.
– Przykro mi, ale go nie oddam.
– Wyjaśniłem ci przecież, jaka jest sytuacja!
– Tak. Broitenburg potrzebuje Henry'ego. Henry jednak nie potrzebuje Broitenburga – skwitowała rzeczowo. – Ty jesteś gotów poświęcić jedno małe dziecko dla dobra państwa, ale ja nie. Nie muszę być psychologiem, żeby stwierdzić poważne zahamowania w jego rozwoju. Nie mogę mu zaoferować korony ani przekazać władzy, ale dostanie ode mnie miłość, a właśnie to jest mu niezbędne do życia. – Wstała na znak, że rozmowa zakończona. – Rozumiem twoje racje i naprawdę chciałabym ci pomóc. Niestety, żądasz niemożliwego.
Podniósł się również.
Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Stała przed nim drobna, bosa, w spranych do granic możliwości dżinsach i bawełnianej koszulce, bez śladu makijażu, a przecież imponująca w swoim zdecydowaniu, nieugiętości i sile.
Jego wzrok powędrował ku jej wspaniałym włosom. Miał ochotę ich dotknąć.
– Na tym chyba zakończymy, książę. Po prostu czasem nie ma dobrego wyjścia.
– Jest jedno.
– Doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie.
– Tak. Jedźmy do Broitenburga we troje.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby postradał rozum.
– A dlaczego miałabym jechać do Broitenburga?
Mark uśmiechnął się tak, że jedna odpowiedź nasunęła się sama. Dla samego tego uśmiechu byłoby warto…
– A dlaczego nie? To przepiękny kraj, choć niewielki. Tam jest wszystko! Góry, jeziora, zamki. Turyści są zachwyceni, każdy chciałby u nas zostać na stałe. Tobie też będzie dobrze.