Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w kierunku łąki. Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła pulsowanie podbrzusza i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął rozdzierająco płakać. Podziałało to na Mali jak kubeł zimnej wody. Wysunęła się z ramion Havarda i podbiegła do wózka. Drżącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostrożnie go odłożyła. Nadal drżącymi, lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją srebrną broszą, którą miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami, jednak jej nie dotykał. W końcu wzięła szal z wózka i otuliła się nim. Wystarczy. Poprosi Annę o pożyczenie bluzki, choć nadal nie wiedziała, jak wytłumaczy swój wygląd. Ale coś jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę.
– Daj mi – rzucił Havard cicho. – Przykro mi, że… Ale jest mi trudno, Mali. Jesteś taka…
Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy.
– Nie powinieneś tego robić – powiedziała. – Mam do ciebie zaufanie, Havard. Jeśli nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes.
Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie.
– Ja… Jesteś najładniejsza na świecie… Ale nie powinienem tego robić. Obiecałem…
Mali patrzyła na niego. Miała świadomość, że wina nie leży tylko po jego stronie, choć bez wątpienia wykorzystał fakt, że była w szoku, przestraszona i zrozpaczona. Nie wie, co by się stało, gdyby Oja nie zaczął płakać. Oboje byli winni. Nie uspokoiło jej to, wręcz przeciwnie: zaniepokoiło bardziej, niż chciała przyznać. Jej ciało nie było tak nieczułe, jak myślała.
– Mogę popchać wózek? – spytał.
– Dobrze – powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o tamtym…
Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się dla niego trudniejsze, niż myślał, gdy godził się na pracę w Stornes. Czuł się chory z tęsknoty i pożądania, z miłości, o której nie sądził, że nim zawładnie. Mali była tak blisko, a jednak nieosiągalna. Jak długo zdoła tak żyć? Może naprawdę będzie musiał opuścić Stornes, jeśli tak będzie najlepiej dla nich obojga?
Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała:
– Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecież.
Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie jej i nie pozwoli, by inny mężczyzna zajął jego miejsce. Ale ona nie rozumiała chyba, jakiej ofiary wymagała. Dziwiło go to, bo przecież nie była złym człowiekiem.
– Dziękuję – powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni.
Poszli dalej.
ROZDZIAŁ 4
Trwała pełnia lata. Dni były ciepłe i pełne woni, długie wieczory zachwycały grą kolorów na powierzchni fiordu i nad ciemnymi górami, noce były jasne i ciche. Plony zapowiadały się wspaniale. Wszystko rosło w oczach.
W Stornes praca szła zwykłym rytmem, mimo braku gospodarza. Havard dawał sobie świetnie radę. Ciągle w ruchu, planował robotę i dbał o wszystko. Wszyscy go doceniali i lubili, bo nigdy nie okazywał wyższości. Miał szczególną cechę: sprawiał, że ludzie dobrze się czuli w jego towarzystwie, nawet w trakcie intensywnej pracy. Szedł za tym szacunek wobec niego jako człowieka. Nie zabiegał o to, ale tak po prostu było.
Czasami Mali stwierdzała, że nigdy wcześniej nie panował w gospodarstwie lepszy porządek. Co piątek siadali z Havardem nad rachunkami i planowali zadania na nadchodzący tydzień, mimo że Mali nie uważała tego za niezbędne. Była całkowicie przekonana, że Havard zna się na robocie, do której był zatrudniony.
– Ty rozumiesz to o wiele lepiej niż ja – powiedziała, gdy pewnego piątku wszedł do kuchni z naręczem papierów i ksiąg rachunkowych. – Sam to zrób, mam do ciebie zaufanie, wiesz przecież. Wszystko idzie dobrze, każdy to widzi. To dzięki tobie – dodała.
Ale on trzymał się swego. Chciał, by brała udział w planowaniu, by pokazać jej i wszystkim, że to ona tu rządzi, że jest tego świadom i to respektuje. Mali zrozumiała, że ważne jest dla niego, by nikt nie mógł powiedzieć, że pozwala sobie na zbyt wiele. Ze nie przekracza granic umowy.
– Zróbmy to razem – odparł. – Możliwe, że kiedyś będziesz zadowolona, że umiesz planować i prowadzić rachunki. Nie jest pewne, że będę tu na gospodarstwie całą wieczność – dodał, nie patrząc na nią.
Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy w Buvika. Havard był miły, towarzyski i pracowity i tak samo chętnie zajmował się Sivertem. Tylko wobec niej zwiększył dystans. A może sobie to tylko wyobraziła? Ale czuła, że nie może już do niego iść ze wszystkimi problemami, że on nie chce przebywać z nią zbyt blisko. Właściwie go rozumiała. Nie można mieć wszystkiego. Po wydarzeniu w Buvika wiedziała, że Havard nie zadowoli się już okruchami. Jeśli ma coś mieć, to albo wszystko, albo nic.
Zdarzało się, że czuła na sobie jego spojrzenie, gdy wydawało mu się, że ona nie patrzy. Jednak gdy spoglądała na niego, udawał, że jest zajęty czymś innym. Niech i tak będzie, pomyślała. Potrzebowała dobrego pracownika i zarządcy, i to jej zapewniał. Mogła się obejść bez zaufania i bliskości pomiędzy nimi. Rozumiała, że jemu nie jest łatwo. Sama tęskniła za jego ciepłem, uściskiem, może za łagodnym pocałunkiem na poddaszu. Gdy tego już nie otrzymywała, czuła, jak było to dla niej ważne – o ile sama mogła ustanawiać granice. Czuła się wtedy żywa i kochana, serce biło mocniej, a nawet ogarniała ją gorąca i dziwna tęsknota, do której nie chciała się sama przed sobą przyznać. Bo nadal nie chciała wychodzić za mąż, choć pewnie nikt nie rozumiał, dlaczego. Nie brakowało mężczyzn, którzy chętnie widzieliby się w tej roli. Ale sama myśl, że miałaby znów ulec woli mężczyzny, sprawiała, że okrywała się gęsią skórką, choć wyczuwała, że małżeństwo z Havardem byłoby inne niż z Johanem.
Mimo to nigdy nie będzie tak, jakby tego pragnęła. Nadal marzyła o Jo, choć myślała o nim rzadziej. Na zawsze miał swoje miejsce w jej sercu. Wszystkich mężczyzn porównywała z nim i żaden nie wytrzymywał tego porównania, nawet Havard. Nikt nie mógł równać się z Jo, myślała Mali, siedząc oparta o ścianę szopy nad morzem. Znów zaczęła tu przychodzić, choć przysięgała w dniu śmierci Jo, że nigdy tego nie zrobi. W tym dniu, w którym sama o mało nie wskoczyła do fiordu… Ale nawet Mali musiała przyznać, że czas, o ile nie leczy – to przynajmniej zabliźnia ranę. Wtedy daje się żyć…
Sivert cały dzień był w ruchu, zwykle trzymając się Havarda. Mały wyciągnął się bardzo przez ostatnią zimę, pomyślała Mali, patrząc na syna skaczącego po kępach trawy i kamieniach. Miał w sobie zwinność kota. Gdy stanął w słońcu i uśmiechnął się do niej szarozielonymi, iskrzącymi oczami, z widocznymi mocnymi, mlecznymi zębami, z ciemnymi włosami w szalonym nieładzie, coś aż ją kłuło. Był tak podobny do Jo! I w przeciwieństwie do Oi, który ledwo różowiał w słońcu, skóra Siverta była złocistobrązowa na długo przed nocą świętojańską.
Oja świetnie się rozwijał, jak już zaczął jeść i mógł przebywać na dworze. Mali sama nie wierzyła, że ten różowiutki, jasnowłosy niemowlak o krągłych policzkach był tym samym chudziakiem, którego urodziła w lutym i któremu mało kto dawał szanse życia.
Oja był poważniejszym dzieckiem niż Sivert, już teraz mogli to stwierdzić. Sivert gaworzył i uśmiechał się do wszystkich, natomiast Oja najpierw oceniał, długo wpatrując się w nową osobę ciemnymi oczami. Uśmiechał się rzadko.