– Johan też był taki jako dziecko – mówiła Beret, patrząc na wnuka błyszczącymi oczami. – To niesamowite, jaki on jest do niego podobny. To dla mnie zbawienie, że on przeżył.
Nadal okazywała, że kocha Siverta, ale on nawet nie mógł się równać z Oja. Beret zawsze była przy niemowlęciu, nosiła je na ręku, brała na kolana i śpiewała piosenki. Jeśli obie, Mali i Beret, podeszły do jego kołyski, Oja wyciągał rączki do babci. Nie żeby Mali żałowała Beret tego pocieszenia, które najwyraźniej stanowił dla niej wnuk, ale jednak odczuwała w takich razach jakieś ukłucie.
Sivert pochłonięty był zbieraniem chrustu i drew na wielkie ognisko świętojańskie, które zgodnie z tradycją mieli rozpalić na cyplu przy Stornes. Pomagały mu dzieci z pozostałych dworów i zagród. To Havard wpadł na pomysł zajęcia tym dzieci. Niemało soku poszło na ugaszenie pragnienia malców, umorusanych kurzem i żywicą. Wszyscy mówili o wieczorze, gdy będą mogli zostać tak długo, jak zechcą, zapalą wielkie ognisko i będą jedli tyle ciastek i pili tyle soku, ile zmieszczą. Takie wspaniałości nie zdarzały się zbyt często.
– Będą też kanapki – pochwalił się Sivert gromadce dzieci. Mali słyszała go przez otwarte okno salonu. -Nie tylko ciastka, nie.
– Moja mama upiecze herbatniki – odezwało się któreś.
– Dasz spróbować? – spytał Sivert. – Dam ci wtedy kanapkę.
Mali nie dosłyszała odpowiedzi, bo nadszedł Havard i zaczął chwalić dzieci za dobrze wykonaną pracę.
– To chyba będzie największe ognisko, jakie kiedykolwiek rozpalono w Stornes – rzekł Havard. – Ależ to będzie noc świętojańska, mówię wam!
Przez lata ognisko świętojańskie na cyplu Stornes stało się tradycją w okolicy. Dorośli i dzieci z dworów i zagród spotykali się tam, niosąc koszyki z jedzeniem. Oczywiście, o ile pogoda pozwalała. A jeśli nawet pogoda nie zdołała zagnać niektórych do domu, czyniły to meszki. W łagodne, wilgotne letnie wieczory potrafiły doprowadzić ludzi do szaleństwa. Małe, niemal niewidoczne, nagle były wszędzie: we włosach, w uszach i pod powiekami, pod ubraniem. Czasami było ich tak wiele, że tworzyły obłok nad głową. Nic nie dawało odganianie: były wszędzie. Tak, meszki potrafiły zepsuć więcej wieczorów świętojańskich niż zła pogoda, myślała Mali.
Ale wszystkie oznaki na niebie i ziemi zapowiadały piękny wieczór. Sivert już od rana szalał z podniecenia. Co kwadrans pytał, która godzina, aż wreszcie Mali wysłała go, by posprzątał w szopie na drewno. Skrzywił się, ale przynajmniej zniknął. Gdy Mali po jakimś czasie wyszła do niego, nie znalazła go w szopie. Siedział na dużym kamieniu przy strumieniu za pralnią i puszczał łódki z kory. Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się. To było dla niego tak typowe. Nie miał zamiłowania do pracy, uznawał ją za nudną. Istniało tyle zabawniejszych zajęć! Oprócz puszczania łódek lubił chodzić po łące i zbierać dla niej kwiaty albo leżeć na sianie w stodole i obserwować jaskółki, które lepiły gniazda wysoko pod dachem. Zawsze wiedział, w którym gnieździe są już młode. Czasem przychodził do niej, płacząc, z nieżywym pisklęciem, który zbyt wcześnie odważyło się na skok i kończyło na klepisku stodoły. Wtedy Mali musiała odłożyć swoje zajęcia, znaleźć kartonik i pójść z synem na pogrzeb. Na tyłach domu Sivert urządził mały cmentarzyk, gdzie oprócz piskląt grzebał martwe myszy czy rozjechane dżdżownice i stawiał na ich grobach koślawe krzyże. Jego niezwykła więź ze wszystkimi żywymi stworzeniami stawała się z każdym rokiem mocniejsza, zauważyła Mali.
Po zakończeniu obrządku w oborach ludzie zaczęli napływać w kierunku cypla Stornes. Był niezwykle ciepły i piękny letni wieczór, tak jasny, że niemal nie warto było zapalać ogniska. Jednak, oczywiście, zapalono je zgodnie z tradycją i ku radości dzieci, także tych najmłodszych, aby miały czas się nim nacieszyć, zanim zasną.
Mali siedziała razem z Margrethe, Bengtem, Ane i Aslakiem. Rozglądała się trochę za Havardem, ale go nigdzie nie dostrzegała. Dziwne, pomyślała, nic nie mówił, że go nie będzie. Właściwie w ogóle nie wspominał o wieczorze…
– Jak się macie, nowożeńcy, tam pod lasem? – spytała Margrethe, spoglądając na Ane.
Ane poczerwieniała i zaczęła kręcić źdźbło trawy w palcach. Aslak uśmiechnął się bezradnie.
– Dobrze – odparta w końcu Ane. – Urządziliśmy się…
– Słyszałam, że nie ty będziesz w tym roku na letnim pastwisku? – pytała dalej Margrethe. – To pierwszy raz od wielu lat, mówiła Mali.
Aslak objął ramieniem Ane i odchrząknął.
– Mali obiecała, że Ane zostanie na gospodarstwie tego lata. Mnie to nie martwi, o nie. Inaczej widziałbym ją tylko w niedziele, no i…
– Tak, na pewno byłoby ci trudno – zaśmiał się Bengt dobrodusznie. – Najlepiej przecież mieć żonę w łóżku każdej nocy, zgadzam się!
Aslak poczerwieniał i spuścił wzrok. Nadal mocno obejmował Ane. Mali pochwyciła jej spojrzenie i nagle zrozumiała to, nad czym zastanawiała się przez ostatnie tygodnie. Ane jadła mniej niż zwykle, była blada mimo słońca i częściej biegała do wychodka.
– Może jesteś ciężarna, Ane? – spytała, dotykając jej ramienia. – Jak się tak zastanowię, wszystko by na to wskazywało. Ale jakoś na to nie wpadłam, dopiero teraz…
Ane spojrzała na nią promiennymi oczami i z rumieńcami na policzkach. Potem zerknęła na Aslaka i splotła swoje palce z jego.
– Tak, jest – obwieścił dumnie Aslak. – Więc tym lepiej, że nie pojedzie na pastwisko. To ciężka praca i baliśmy się, że coś mogłoby się stać…
– Nigdy bym cię nie wysłała na pastwisko w tym stanie! – Mali poklepała Ane po plecach. – Ależ wspaniałe wiadomości w ten wieczór świętojański. Gratuluję wam obojgu! Tak, to wielka zmiana dla was, no i dla nas w Stornes. Ale zostaniesz z nami, Ane, jak obiecałaś? Dziecko będziesz mogła zabierać ze sobą, przecież kołyska jest wolna.
– O tak, oczywiście, że zostanę w Stornes – rzuciła Ane szybko. – Przecież mamy umowę. A dla dziecka będzie dobrze mieć towarzystwo Siverta i Oi. Nie mogłoby być lepiej!
– Kiedy go oczekujesz, Ane? – spytała Margrethe. -Bo nic po tobie nie znać. Choć rzeczywiście nie widuję cię zbyt często – dodała z uśmiechem.
– Myślę, że to będzie podarunek na Boże Narodzenie – odparła Ane. – Wspaniały podarunek. O ile wszystko dobrze pójdzie – dodała, zerkając na Margrethe.
Na pewno pomyślała o jej martwym noworodku, albo i o gwałtownym porodzie Mali, którego była świadkiem. Takie przeżycia zostają w pamięci kobiety, która ma przed sobą pierwszy poród.
– Zajmiemy się tobą, Ane – uśmiechnęła się Mali uspokajająco. – Wszystko pójdzie dobrze.
Nagle dostrzegła spojrzenie, które Margrethe posłała Bengtowi. Było tak pełne słodyczy i czułości, że Mali już wiedziała, że prawdą jest to, czego się obawiała.
– Ty też jesteś brzemienna – powiedziała cicho, patrząc na siostrę.
– Zostałaś jasnowidzem, czy co? – spytał Bengt, ale czuła, że był lekko zażenowany. – Skąd wiesz? My dopiero się zaczęliśmy domyślać…
– Nie, ja…
Mali przerwała. Miała wielką ochotę krzyczeć. Czy oni nie mogą trochę bardziej panować nad sobą? Pewnie nie, pomyślała, skoro są nadal tak zakochani. Przecież sama straciła rozsądek, gdy Jo przybył do Stornes. Wiedziała, że to, co robi, to grzech, ale nic jej nie mogło powstrzymać. To samo się powtórzyło, gdy niespodziewanie odwiedził ją jesienią na pastwisku. Oddała mu się w dzikiej ekstazie, nie bacząc na konsekwencje. Więc może nie jestem ani trochę lepsza od Margrethe, pomyślała. Raczej gorsza. Konsekwencje tego ostatniego razu były… śmiertelne. Bo siostra jest przynajmniej żoną tego, z którym śpi. Ale Margrethe będzie miała dziecko przed upływem roku po stracie poprzedniego!