Выбрать главу

– Tak, masz rację – rzekła Mali. – Więc pewnie i ty pojedziesz w przyszłym roku, o ile sama nie znajdziesz j męża i nie zajdziesz w ciążę, zanim się zdążymy obejrzeć!

Ingeborg zaróżowiła się lekko. Mali wiedziała, że dziewczyna nie odmówiłaby żadnemu z adoratorów, zwłaszcza że nie miała ich wielu. Ingeborg nie była brzydka, ale do piękności nie należała. Silnie zbudowana, z brązowymi włosami ściągniętymi do tyłu cienkim warkoczykiem. Zupełnie pozbawiona była wdzięku, tego szczególnego promieniowania, które przyciągało mężczyzn do kobiety. Ale wyróżniała się pracowitością, więc ten, który by ją zechciał, miałby na pewno dobrą gospodynię. A przecież na pewno są tacy mężczyźni, dla których jest to ważniejsze niż wygląd. Poza tym ona wcale nie była brzydka, tylko pospolita i ze skłonnością do narzekania. Chociaż mężczyźni nie lubili narzekań…

– Tak, będą was odwiedzać, wiem – uśmiechnęła się Mali. – Uważaj tylko!

– Nie, mnie na pewno nie – stwierdziła Ingeborg.

– Patrz na to jaśniej, to pomoże – westchnęła Mali. Przeszła do przodu i dogoniła Simę. Pociągnęła Siverta lekko za stopę.

– Co słychać u wodza? – spytała. – Widziałeś jakiegoś niedźwiedzia czy inne dzikie zwierzę?

– Nie, tylko zająca – odparł syn, patrząc na nią rozjaśnionymi oczami. – I widziałem duży, stary korzeń, który wyglądał zupełnie jak troll, ale nie był trollem -dodał uspokajającym tonem. – To był tylko korzeń, prawda, Havard?

– Tak, to na pewno był tylko korzeń – uśmiechnął się Havard. – Ale Sivert ma rację: wyglądał jak troll.

Havard zdjął koszulę i słońce połyskiwało na jego spoconej skórze. Jest dobrze zbudowany, pomyślała Mali, zerkając na szerokie barki, muskularne ramiona, płaski brzuch i wąskie biodra. Szła tak blisko, że czuła jego zapach. To był zapach potu, lecz z domieszką ziół, ciepła… Zapach mężczyzny, pomyślała, odsuwając się od niego.

– Uważam, że powinnaś iść z nami przez most, aby Havard mógł uważać, byś nie wpadła do wodospadu – Sivert odezwał się tonem mądrali znad grzywy Simy. -W wodospadzie mieszka wodnik, mówiła Ane, a on musi zebrać dziesięć ładnych kobiet.

– Naprawdę Ane tak powiedziała? – spytała Mali z uśmiechem.

– Tak, masz rację, Sivert – powiedział Havard. – Musimy uważać na twoją mamę. Wodnik nie mógłby zna- I leźć ładniejszej kobiety, gdyby ona wpadła do wody.

Mali odwróciła się, zarumieniona, ale nic nie odpowiedziała.

Za każdym razem, gdy Sivert mógł wybrać się w góry, był szczególnie podekscytowany. Jego oczy dostrzegały najdrobniejsze szczegóły, a usta się nie zamykały.

– Chyba musisz mieć zamęt w głowie – zwróciła się Mali do Havarda. – Kiedy już zacznie mówić…

– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się Havard. – Uważam, że to wspaniale, gdy dziecko ma taką radość; z przyrody. Większość jej nie zauważa, ani dorośli, ani dzieci nie widzą tej wspaniałości wokół nich. Możliwe, że dlatego, że w niej wyrośli i się przyzwyczaili. A Sivert jest inny. Ciekawe, skąd to ma, ale jest naprawdę wyjątkowy.

Mali pokiwała głową. Otarła pot z czoła. Słońce grzało, było duszno. Może owieje nas wiatr od morza, gdy dojdziemy wyżej, pomyślała Mali, dotykając guzików bluzki. Zerknęła ukosem na Havarda i rozpięła trzy najwyższe.

– Nie wiedziałem, że będziesz iść na pastwisko -rzekł Havard. – Mogłaś sobie na to pozwolić?

– Tak, chciałam się upewnić, że Ingeborg da radę się urządzić. To jej pierwsze lato – odpowiedziała Mali. – Poza tym chciałam, by Sivert też przeżył taką wyprawę. On zresztą cieszyłby się z każdej wyprawy – dodała, przytrzymując gałąź, która wystawała na drogę. – Chcę jeszcze sprawdzić moroszkowe miejsca, zanim zaczną dojrzewać.

To było tylko pół prawdy. Oczywiście, że czuła odpowiedzialność za Ingeborg, że chciała dać Sivertowi wyprawę na letnie pastwisko, na którą się cieszył już od dawna. Ale najważniejsze było pragnienie ujrzenia miejsca, w którym zginął Jo. Potrzebowała tego od czasu, gdy go wtedy przynieśli.

Jakiś czas myślała, by zrezygnować, że to, co minęło, powinno spoczywać w spokoju. Ale czuła palącą potrzebę dotarcia do tego miejsca po to, by się pożegnać z Jo. Gdyby istniał jakiś grób, który by mogła odwiedzać, byłoby inaczej. Nawet nie wiedziała, gdzie jest jego grób, i nie mogła o to nikogo spytać. On umarł z jej powodu, dlatego chciała się z nim pożegnać tam, pod urwiskiem. Czuła, że nie zazna spokoju, póki tego nie zrobi, że to nie było tylko życzenie, ale i powinność.

Wczesnym rankiem, zanim ktokolwiek wstał, poszła zerwać wielki bukiet polnych kwiatów. Zaniosła je do pokoju i uplotła wianek, skrapiając go gorącymi łzami. Ukryła go w starej poszewce, którą wzięła ze sobą. Przecież mogła mieć coś na wypadek, gdyby znalazła jagody.

Myśl o samotnej wycieczce do urwiska wprawiała ją w drżenie. Nie wiedziała, co poczuje, gdy tam się znajdzie. Ale nie miała wyboru. To była ostatnia rzecz, którą mogła zrobić dla mężczyzny, którego kochała ponad wszystko i którego doprowadziła do śmierci. Nie znała lepszego miejsca, w którym mogłaby położyć wianek i błagać o wybaczenie, niż to, w którym umarł. Może sama odnajdzie tam spokój. Ale pewna nie była…

Z komina letniej zagrody Innstad unosił się dym, gdy wreszcie dotarli na miejsce. Mali wiedziała, że ich transport wyruszył poprzedniego dnia. Trzy pozostałe zagrody miały zostać obsadzone najpóźniej do jutra. Pastuszkowie pognali dalej krowy i owce. Zwierzęta także poczuły wolność, biegały, ryczały i beczały, aż trudno je było utrzymać w stadzie. Żaden z pastuszków nie wątpił, że one także cieszą się ze swobody na letnim pastwisku przez dwa miesiące. Chcieli je pognać jak najdalej przed pierwszym wieczorem w letniej stajni.

Sivert twierdził, że może pójść z nimi i poganiać zwierzęta, ale Mali się sprzeciwiła.

– Oni idą daleko – wyjaśniła. – Ale za parę lat możesz popracować jako pastuszek przy naszych zwierzętach. Potrzeba takich jak ty, którzy nie boją się ani niedźwiedzi, ani trolli – dodała, ukrywając uśmiech.

Sivert uznał jej argumenty. Parobcy z Havardem zaczęli zdejmować bagaże z wozu. Ingeborg rozpaliła w piecu, wstawiła wodę na kawę i zaczęła przygotowywać posiłek.

– No, to ja idę – rzuciła Mali. – Mam ze sobą jedzenie, zjem po drodze. To kawał drogi, więc ruszam.

– Naprawdę chcesz iść całkiem sama? – zaniepokoił się Havard. – Przecież możesz spotkać niedźwiedzia albo rosomaka…

– Jeśli pastuszkowie mogą chodzić sami, to ja też -odparła, unikając jego spojrzenia. – No i chyba nie sądzisz, bym chciała zdradzać komukolwiek, gdzie są moje pola moroszek. Sama szukałam ich parę lat. Wrócę późno, więc możecie zacząć schodzić, zanim wrócę. Sama trafię do Stornes.

Widziała, że Havardowi nie podobało się takie rozwiązanie, ale już nic nie powiedział. Sivert jednak złapał ją za spódnicę i nagle zaczął marudzić, że też chce z nią iść. Wytłumaczyła mu, że to ciężko i daleko, ale że gdy będzie starszy, weźmie go ze sobą. Na szczęście mały gaduła szybko znalazł inne, interesujące rzeczy na pastwisku i osoby, które mógł zaczepić. Poza tym w dole drogi usłyszeli porykiwania i pokrzykiwania. Kolejna grupa dochodziła na miejsce.

– Ojej! – zawołał Sivert. – Idą następni!

– Uważaj na niego, dobrze? – poprosiła Mali Havarda. – Miałam prosić o to Ingeborg, ale ona jest dziś zbyt rozbiegana, bym mogła na niej polegać. Zabierzesz go do domu wieczorem z Simą, a tam zajmie się nim Ane, już z nią rozmawiałam. Beret nie spuszcza oczu z Oi, więc o niego jestem spokojna.

– Oczywiście, zajmę się nim – odparł Havard. – Ale jak długo zamierzasz tam być? Nie sądziłem, że możesz na tak długo zostawić Oję, skoro…