Выбрать главу

Źle stanęła i upadła jak długa. Leżała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła, jakby miała ciało z ołowiu. Nie była w stanie się podnieść. Znów opanował ją płacz. Leżała niczym nieżywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, że aż tak mocno to przeżyje. Gdy ujrzała miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami. Blizny po ranach na jej duszy popękały i czuła, że krwawią obficie. Czuła niezmierzony smutek, większy nawet niż wtedy, gdy dowiedziała się o śmierci Jo. Wtedy rozpacz mieszała się z nienawiścią do Johana. Wtedy jakby nie mogła pojąć prawdy, nie chciała jej przyjąć. Musiała chronić siebie i Siverta w czasie dni, które potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy…

Dopiero dziś dotarł do niej wymiar tragedii, do jakiej doszło w tych górach. Widok ciemnego, kamienistego urwiska wbił jej się w pamięć. Miała nadzieję, że to będzie jak odwiedzenie grobu ukochanego i pożegnanie się z nim na zawsze. Że gdy położy kwiaty i powspomina Jo, zazna ukojenia. Zamiast tego z jeszcze większą mocą wypłynęła na powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to unieść.

Straciła poczucie, jak długo tak leżała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i ruszyła dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop. No i jeszcze w dół do Stornes. Czuła przemożną chęć położenia się w mchu i pozostania na miejscu, przespania wszystkiego. Zapomnieć, pomyślała, ocierając łzy. Chciała spać, a przede wszystkim zapomnieć. Ale wspomnienia prześladowały ją niczym koszmar, gdy tak szła przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz cięższym skrajem spódnicy.

Przez cały czas stał jej przed oczami Jo: jego brązowe, szczupłe ciało, iskrzące szarozielone oczy i promienny uśmiech. Jakże go kochałam, pomyślała z bólem, kochałam ponad wszystko. Pozwoliła mu odjechać nie dlatego, że myślała o sobie, wręcz przeciwnie. Przecież poświęciła miłość, by chronić innych! Gdyby to tylko dotyczyło jej samej, więcej niż chętnie wyrzekłaby się wszystkiego. Ale wplątani w to byli jeszcze inni. Babcia też tak powiedziała: że wiele niewinnych osób musiałoby przez nią cierpieć.

To dlatego odmówiłam, myślała, ocierając wciąż płynące łzy, dlatego poświęciłam i Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było to zgodne z jej wolą, ale uczyniła to dla rodziny.

Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz Siverta. Myśl o synu przeszyła ją niczym strzała. Poczuła, że kocha ponad wszystko to dziecko miłości. Tylko on jej pozostał po miłości jej życia. On i pierścionek. A teraz jeszcze scyzoryk, pomyślała, gładząc chłodny metal.

Gdy okrążyła Seterhaugen, była tak zmęczona, że się słaniała. Nagle uświadomiła sobie, że ktoś ku niej idzie. Zmrużyła piekące, zapłakane oczy, lecz widziała tylko niewyraźną sylwetkę. Przez chwilę wydawało się jej, że to Jo, i wyciągnęła rękę w jego stronę. Ale Jo przecież nie żyje, nie żyje…

– Co, u licha, wyprawiasz? – spytał Havard z bliska. – Wiesz, która godzina? Nie rozumiesz, że się o ciebie boimy, że już myślałem, że…

Zatrzymał się i wpatrzył w Mali. Dostrzegł, że ma brudną twarz i zapłakane oczy. Włosy się rozpuściły i otaczały złocistą chmurą jej głowę. Bluzkę miała rozpiętą do pasa, a brzeg spódnicy tak ciężki, że ciągnął się po ziemi. Na chwilę pochwycił spojrzenie Mali i aż się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego smutku. Wyglądało, że w oczach ukochanej nie ma już życia.

– Ależ Mali – powiedział cicho. – Moja Mali, co się stało?

Wściekłość, która się w nim gotowała, wyparowała w sekundę. Wypełniło go współczucie. Wyciągnął do niej ramiona, a ona w nie wpadła. Havard stracił równowagę, nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. Leżał, obejmując jej szczupłe ciało wstrząsane łkaniem.

– Spotkałaś kogoś? – spytał przestraszony, odgarniając jej włosy z twarzy. – Ktoś zrobił ci krzywdę?

Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała płakać.

– Ale co się dzieje? Jesteś całkiem… Powiedz, co się dzieje, Mali, na pewno nikogo nie spotkałaś?

– Tylko dawne duchy – wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.

Nie zrozumiał, co ma na myśli, lecz nadal ją obejmował. Mali powoli przestała płakać. Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku, lecz nie puszczała.

– Nie zostawiaj mnie, Havardzie – wyszeptała z desperacją. – Nie mam nikogo, i ja… Nie mam nikogo, Havardzie…

Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech owiewający mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors.

– Mali…

Odchyliła głowę i spojrzała na niego. Potem przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała dziko, z desperacją. Dłonie rozpoczęły wędrówkę pod jego koszulą, gładziły brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aż stęknął z podniecenia.

Coś się z nią stało w tych górach, pomyślał znów, tylko nie wiedział co. Musiało to być jednak coś, co nią wstrząsnęło, ponieważ zachowywała się jak szalona. Bo ta kobieta, która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie była tą samą dumną, silną Mali, jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy nie traciła panowania nad sobą…

Posłał Gudmunda w drogę, gdy wszyscy zjedli, rozładowali ładunek i wnieśli wszystko do szopy. Nadjechali też z Oppstad. Havard zaczął rozważać, czy nie wrócić już z Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał słyszeć o powrocie.

– Przecież nie możemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? – spytał.

– Ona powiedziała, że powinniśmy tak zrobić – odpowiedział Havard. – Ona ma do przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz.

– Przecież możemy tu zostać – Sivert patrzył na niego prosząco. – Mama się strasznie ucieszy, że na nią zaczekaliśmy.

Havard poddał się. Wiedział, że nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. Już wtedy zaczął niespokojnie wypatrywać w górę ścieżki. Sivert tymczasem beztrosko biegał od szopy do szopy, częstowany smakołykami.

W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny.

– Mali miała być tak długo? – spytała Ingeborg. – Sądziłam, że tylko zajrzy na pole moroszek…

– Raczej to właśnie robi – odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć. Nie tak często ma wychodne, prawda?

– Byle tylko coś się jej nie stało – powiedziała Ingeborg z troską w głosie. – Nie powinna iść sama…

Havard pomógł przybyszom rozładować wozy, wypił dużo kawy i usiłował zachowywać spokój. Ale jego wzrok coraz to biegł ku wzgórzu Seterhaugen. To stamtąd powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny.

W końcu nawet Sivert się zmęczył.

– Dlaczego mama nie wraca? – spytał, wdrapując się na kolana Havarda i wkładając kciuk do ust. Już dawno tego nie robił.

– Tego nie wiem – odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. – Ale wyjdę jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie jest daleko.

I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, że aż z trudem oddychał. Jak ona mogła tak zapomnieć o czasie! Do tego stopnia nie przejmować się innymi! Przecież musiała rozumieć, że Sivert zacznie o nią pytać. No i dawno już powinna być w Stornes i nakarmić Oję.

A może coś się stało… Sama myśl go osłabiła. Kochał ją już od tylu lat. Pragnął jej od czasu, gdy wyszła za Johana. Odchodził od zmysłów z zazdrości, widząc tego mężczyznę obejmującego ją z miną właściciela i patrzącego na nią z pożądliwością. Tego, który mógł wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy sobie…