Выбрать главу

Myśl o nich dwojgu w łóżku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas trzymał się od Mali z dala, dopóki nie dostrzegł, że pomiędzy małżonkami nie układa się najlepiej. Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po fragmentach pijackiej gadki Johana w czasie wieczorów z jego ojcem.

– Jest babą z piekła rodem – słyszał Johana użalającego się nad sobą. – Tej dziewczyny nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, żeby coś z tego było. Jest zimna jak lód, mimo że dałem jej wszystko: wspaniałe gospodarstwo, dobrobyt, nazwisko. Wariuję, boją mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale nie mogę jej mieć. Nigdy jej mieć! Nigdy, słyszysz? Leży tylko pode mną jak kłoda drewna…

Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan poszedł za tymi radami, Havard mógł dobrze zrozumieć chłód w spojrzeniu Mali, gdy patrzyła na męża, i oczywistą niechęć wobec jego dotyku. Myślał przez jakiś czas, że ona tego nie wytrzyma, ale dała radę: dumnie wyprostowana i z uniesionym czołem. Tylko jej oczy stawały się mroczniejsze z każdym rokiem, ciemne i pełne czegoś, co przypominało nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali się gdzieś na zewnątrz w czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, że ceni go jako przyjaciela. Ale on nie chciał nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które dawały mu nadzieję… Gdy ona też oddychała szybciej…

Szedł przez mokradła, przypominając sobie każdą z tych scen. Mógł wtedy jej dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leżał długo w nocy i wyobrażał sobie, że ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi… Ale nigdy nie wydarzyło się nic więcej.

Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z dobrego rodu i miał jej co zaoferować. Poza tym nie czuł do niej tylko pożądania. Kochał ją aż do bólu. Gdy otrzymał propozycję pracy w Stornes, był przekonany, że była to możliwość konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał kontrakt i informację, że Mali nie zamierza wychodzić za mąż ani za niego, ani za nikogo innego. To go prawie przerosło.

Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, że jeśli będzie na miejscu, to ona właśnie do niego przyjdzie, gdy będzie potrzebowała czułości od mężczyzny. Kochał ją już od tak dawna, że nauczył się cierpliwości. Jego ojciec tłumaczył mu, że nie może pracować jako parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim jest!

Ale dla niego nie miało to znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to Mali. Na początku myślał o małżeństwie z nią, potem już rzadziej. To przyjdzie samo, myślał, jeśli w końcu będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli da jej czułość, ciepło i przyjaźń, możliwe, że z czasem ona go też pokocha. Ta nadzieja sprawiła, że został w Stornes.

– Marznę – wyszeptała Mali, pociągając go na siebie. -Marznę i nie mam nikogo – powtórzyła ze szlochem.

– Masz mnie – odpowiedział, gładząc ją po policzku. – Ile razy ci już mówiłem, że jestem twój?

– Kochasz mnie?

– Tak ~ potwierdził, dotykając ustami jej policzka. -Zawsze kochałem. Dla mnie nie ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś…

Nie pamiętał, kto zaczął pierwszy ściągać ubranie, pamiętał tylko, że oboje szybko oddychali. Jej usta były uchylone, miękkie i chętne, a gdy pochylił się ku jej piersiom, wygięła się ku niemu.

Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej bieliznę, i nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę i rozpiął spodnie. Przez chwilę zatrzymał się i patrzył na nią, półnagą, leżącą przed nim. Łzy wypełniły mu oczy. To było wspaniałe. Tyle marzył o tej chwili, śnił i niemal stracił nadzieję, że ona nadejdzie…

– Mali…

– Nic nie mów! – powiedziała, pociągając go na siebie. – Bierz mnie! Kochaj…

Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę myślała, że to źle, że go wykorzystuje. Lubiła go, zawsze go lubiła, ale go nie kochała. To nie było w porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie miała nikogo. To, co przeżyła tego dnia na dnie urwiska, gniotło ją niczym ciężki głaz. Nie miała nikogo. Nie sądziła, że będzie kogokolwiek potrzebować, ale tęsknota za Jo i utracona miłość pozostawiły w niej przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś musiał zapełnić. Nadarzył się Havard…

Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko. Jej dłonie objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej. Zbliżenie nie miało w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast tego rozwinęło się w szalony galop ukrywanych, gorących pragnień, nad którymi żadne z nich nie miało kontroli. Mali pospieszała go jeszcze bardziej, jej paznokcie orały mu plecy, a podbrzusze unosiło się ku niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl. Wszystko zniknęło poza intensywnym uczuciem żądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która wyciskała mu łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami eksplodował w niej.

Przez długą chwilę tylko leżeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł się na jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leżała z zamkniętymi oczami i spod powiek płynęły jej łzy.

– Czemu płaczesz, kochanie? – spytał, całując jej miękkie usta. – Nie możesz teraz płakać. Coś cię bolało?

Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Aż się wzdrygnął, gdy zobaczył wyraz jej oczu.

– Nie chciałaś tego?

Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie.

– Chciałam – szepnęła mu do ucha. – To ja tego chciałam.

– Ja zawsze tego chciałem – odpowiedział. – Ciebie chciałem. I że mogłem…

Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy zasłoniły jej twarz.

– Kocham cię – wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. – To nie tylko dlatego, że cię pragnąłem… Kocham cię, Mali.

– Wiem – odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem, Havardzie, o wiele lepszym niż ja. Boja… nie sądzę, żebym mogła kogoś jeszcze pokochać.

Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem zaskoczony.

– To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym…

– Potrzebowałam cię – odpowiedziała cicho.

– Potrzebowałaś mnie – powtórzył. – Co masz na myśli? Że ja… że to nic dla ciebie nie znaczyło, poza tym, że…

Wzięła go za dłoń, przyłożyła ją do ust i ucałowała gorącymi wargami. Jej oczy płonęły czymś, czego nie rozumiał.

– To znaczyło dla mnie więcej, niż możesz pojąć – zapewniła cicho. – Ale wiem, co do mnie czujesz, i może to nie było właściwe, że ci pozwoliłam… Ale tak cię potrzebowałam – powtórzyła powoli. – Czy nie możemy zostawić tego na jakiś czas, Havardzie? Nie pytaj mnie o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi.

Wstała, uporządkowała ubranie, na wpół odwrócona. Zebrała włosy i upięła kilkoma szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła schodzić w dół.

Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy, sądził, że ona wreszcie zrozumiała, że go kocha. Że dlatego mu się oddała. Ale teraz rozumiał, że to nie miłość nią powodowała, że to coś innego. Czy kobiety mogą być takie? Porządne, darzone szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy dogonił Mali, wziął ją za rękę.