Выбрать главу

Na górze nic nie było przygotowane do porodu, więc Mali usiadła na krześle, a Ane zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła podłożyła warstwę gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóżka. W ostatniej chwili, jak się okazało, gdyż po kolejnym skurczu poczuła, że coś mokrego spływa jej po nogach.

– Boże jedyny, dopomóż – wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz zelżał. – Czy to krew, czy odeszły wody?

Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, że po prześcieradle rozlała się krew zmieszana z wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliżowała. Opadła na łóżko, zakryła ramieniem twarz i zaczęła płakać.

– Mali, no co ty – powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. – Nie płacz, bo nie wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz?

Słowa służącej powoli docierały do otumanionej głowy Mali. Przetarła wierzchem dłoni twarz. Wiedziała, że Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie także Ane. Wszyscy przywykli, że to Mali zachowuje spokój i rozsądek, że to ona rozwiązuje wszelkie problemy. Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją gorącą, zalaną łzami twarz.

– Spokojnie, Ane – powiedziała ochrypłym szeptem, biorąc tamtą za rękę i ściskając lekko. – Ja po prostu… Ale już będzie dobrze, chociaż wiem, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Na pewno jest za wcześnie, jesteśmy w środku mroźnej zimy, no i poród idzie za szybko. Trudno będzie utrzymać dziecko przy życiu, musimy to sobie powiedzieć. O ile przyjdzie żywe na świat – dodała powoli.

– Ale tobie nic nie grozi, Mali? – spytała Ane gorączkowo, patrząc na panią ze strachem w oczach. – To znaczy… Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję – wyszeptała przerażona. – Nawet jeśli dziecko umrze, to ty nie… Tobie nic nie grozi, prawda? – dodała błagalnym tonem.

Mali zamknęła oczy. To właśnie ją gnębiło. Czuła jednak, że jest silna i ma żelazną wolę przeżycia, choćby dla Siverta. Myśl, że mógłby zostać zupełnie sam w Stornes, była nie do zniesienia. Więc niezależnie od tego, jak trudne mogą się okazać najbliższe godziny, ona musi trzymać się życia. Dla Siverta, powtarzała.

Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, że zupełnie nie bierze pod uwagę nowego dziecka, że nie myślała, jak to z nim będzie, gdyby ona umarła. Dobry Boże, oby nie spowodowała śmierci dziecka swoimi złymi myślami! Przecież pragnęła go! Ale czy naprawdę?

Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.

– Co tu się znowu dzieje? – spytała nienaturalnie wysokim głosem. – Nikt nic mi nie mówi, choć rozumiem, że coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu… A gdy spytałam Ingeborg, to…

Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby została przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.

– Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć – powiedziała Mali, unosząc się lekko, by pomóc Ane. – Jest za wcześnie i miałam nadzieję, że to fałszywy alarm. Że minie, jeśli się położę. Ale obawiam się, że jednak się zaczęło.

Beret podeszła do łóżka i zauważyła stos mokrych, zakrwawionych prześcieradeł na podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.

– Czy wody już odeszły? I ty krwawisz? Boże jedyny, będzie jeszcze jedna tragedia – zaczęła lamentować.

– Już i tak jest źle, więc chociaż ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. – Oczywiście, jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. Może nie jest najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!

Beret stała jak sparaliżowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.

– Tak czekałam na to dziecko – wyszeptała. – Straciłam i męża, i syna w ciągu jednego roku, i nie wiem, czy jestem w stanie znieść jeszcze jedną stratę. Myślałam, że w tym maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak…

Mali nie chciało się odpowiadać, że tu chodzi także o jej życie, a nie tylko o wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy od poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co ma robić. Beret nagle się ocknęła, odsunęła służącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą twarz. Już się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.

– Kiedy wreszcie będzie akuszerka? – spytała Beret, patrząc na Ane. – Zejdź na dół i zobacz, czy nie jadą. Boję się, że to już zaraz! Dołóż do pieca. Musimy mieć dużo gorącej wody – rzuciła.

Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która leżała, na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wrażenie, że kolejne skurcze rozrywają jej ciało, i czekała na skurcze parte.

Wtedy już pójdzie szybko, pocieszała się blado. Zmówiła modlitwę, by akuszerka przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała.

Pierwszy skurcz party i akuszerka nadeszli jednocześnie. Mali trzymała się kolumienek przy oparciu łóżka i bezskutecznie próbowała powstrzymać bóle. W jej otumanionej głowie powstała myśl, że może uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara. Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch, który stwardniał niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze strachu.

– No, no, Mali, już jestem – powiedziała akuszerka i oderwała jej dłonie od kolumienek, gdy skurcz minął.

Mali otworzyła oczy. Pot sprawiał, że widziała jak przez mgłę. Schwyciła dłoń położnej i przywarła do niej.

– Dzięki Bogu, że jesteś – wyszeptała. – Tak się boję. Wszystko idzie nie tak, za wcześnie i za szybko…

– Za wcześnie i za szybko, to prawda – potwierdziła akuszerka, ocierając jej pot. – Dużo wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. Życie dziecka jest zagrożone, to pewne. Wiesz, że ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała wybierać pomiędzy jego życiem a twoim, to…

– Co ty mówisz! – zaprotestowała Beret. – Nie chcesz ratować dziecka Johana? Ja straciłam…

– Będę ratowała oboje, jeśli dam radę – odparła kobieta, wpatrując się w Beret. – Ale najważniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które może będzie na wpół żywe. Albo już martwe. – Otarła twarz Mali i dodała: – Musisz zdawać sobie sprawę, że jeśli urodzi się żywe, to i tak nie ma dużych szans. A jedno jest pewne, że bez matki i jej pokarmu na pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz też. Ale powinnaś…

– Nie mogę -jęknęła Beret. – To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam. Nie zniosę, jeśli i ono…

– Uważam, że powinnaś zejść na dół – rzuciła akuszerka ostro. – Tutaj nikomu nie pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.

– Chcę tu być – zaprotestowała Beret. – Ja chcę…

– Będzie, jak ja chcę. – Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. – Nastaw kawę i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje życie.

Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.

– Dzięki Bogu – odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na korytarz. – Nikogo bardziej nie chciałam widzieć – mówiła, pomagając staruszce zdjąć szal. – Nie jest dobrze, a jeszcze ta Beret…

Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóżka.

– Nie dam rady – wykrztusiła rodząca, na wpół unosząc się z posłania. – Nie wytrzymam tego. Już nie mogę. Chcę umrzeć!