– Powinniśmy przestać…
Zalała się rumieńcem i poszła w kierunku schodów. Nagle poczuła jego dłoń na ramieniu. Obrócił ją ku sobie.
– Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? – spytał, stojąc blisko niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. – Zrobiłem?
– Nie – szepnęła Mali. – Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy…
– Tak, to zrozumiałem – odparł, odsuwając się. -Chciałem tylko wiedzieć, że nie sprawiłem ci jakiejś przykrości.
Mali powoli pokręciła głową.
– Nie utrudniaj, Mali – powiedział Havard spokojnie. – Daj sobie prawo do życia. Bo o to tu chodzi, by żyć… Żyć teraz, Mali.
Jego dłoń pogładziła jej policzek, po czym Havard obrócił się i poszedł do swojej sypialni.
ROZDZIAŁ 9
Tej jesieni był urodzaj czarnych jagód. Sivert ciągle wracał z umorusaną buzią i dłońmi, bo nie trzeba było daleko odejść, by je znaleźć. Poza tym często udawało mu się zwabić którąś ze służących, by poszła z nim dalej, i wracał do domu z pełnym brzuchem i jagodami nawleczonymi na źdźbła traw. Mali zauważyła, że nawet Havard po zakończonej pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za nimi, za wysokim mężczyzną i małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność wobec Havarda, że poświęcał swój czas jej synowi. Mimo że miał prawo być niezadowolony, że wszystko dzieje się na jej warunkach. Ale nie dawał tego poznać ani jej, ani ludziom na gospodarstwie, ani zwłaszcza Sivertowi. Coraz częściej uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało ją to w onieśmielenie i przelotne wyrzuty sumienia. Może… może mogłaby… Ta myśl przechodziła jej coraz częściej przez głowę.
Mali zadzwoniła do Margrethe i zaproponowała, by któregoś przedpołudnia zrobiły sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą jedzenie i sok i spędzić milo czas. Wiedziała, że Sivert uwielbiał takie wyprawy, a poza tym mogła nazbierać jagód na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w czasie zimy. Margrethe nie odmówiła.
Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się ciepło, ale w cieniu dawało się zauważyć, że nadchodzi jesień. Ale wkrótce Mali zaczynała być wdzięczna za każdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuż łąk i pól. Rozpięła bluzkę i odgarnęła włosy z wilgotnego czoła.
– Jak ci idzie? – spytała, odwracając się do siostry. – Nie za ciężko?
Margrethe zatrzymała się i uśmiechnęła.
– Ależ skąd! Czuję się tak sprawna jak nigdy. Ten maluch dobrze się obchodzi ze swoją mamą – powiedziała, gładząc się po lekkim zaokrągleniu brzucha.
– Dobrze to słyszeć – Mali odpowiedziała uśmiechem. -Widać po tobie, że jesteś zupełnie inna niż w ostatniej ciąży.
To nie był czczy komplement. Margrethe stała, oświetlona sierpniowym słońcem. Jej jedwabista skóra zyskała złocisty blask po lecie, włosy błyszczały, grube i gładkie, błękitne oczy promieniały. Mali chętnie przyznała, że siostra wyglądała ładniej niż kiedykolwiek. T na bardziej szczęśliwą, jeśli to w ogóle możliwe w jej związku z Bengtem.
Margrethe jakby czytała w jej myślach.
– Jeśli się zastanawiasz, jak nam jest razem, mogę tylko powiedzieć, że każdy dzień jest jak w raju. Zwłaszcza teraz – dodała, zalewając się rumieńcem. – Nie musimy już myśleć, że mogę zajść w ciążę, i nie musimy… no wiesz, uważać…
Mali zaśmiała się i objęła młodszą siostrę.
– Ech, wy dwoje! – westchnęła. – Ale cieszę się z twojego każdego dnia w raju. Bardzo się cieszę, że zeszliście się z Bengtem.
– A ty? – spytała Margrethe i spojrzała na siostrę badawczo. – Nadal twierdzisz, że nie chcesz żadnego mężczyzny?
– Mam Havarda – rzuciła Mali, odwracając się i zaczynając iść. – Trudno o lepszego gospodarza od niego.
– Tak, wiem, ale ja mam na myśli mężczyznę… do łóżka.
Mali cieszyła się, że jest odwrócona do siostry plecami, bo nie tylko ciepło słońca sprawiło, że poczerwieniała aż po szyję.
– Możesz sądzić, co chcesz, ale daję radę bez tego -odparła, choć tchu jej brakło, gdy tak kłamała.
– Ale Havard… – Margrethe nie chciała tak łatwo się poddać – mógłby się nadać do czegoś więcej niż tylko jako zarządca. Jest przystojny i dobry. A ty zawsze go lubiłaś, tak mówiłaś.
Mali nie odpowiedziała, tylko parła w górę. Ich synkowie byli już daleko przed nimi.
– No i Havard jest w ciebie zapatrzony – mówiła Margrethe coraz bardziej zdyszana. – Wszyscy to widzą, a on tego nie ukrywa. Jak on może chodzić koło ciebie codziennie i nie…
Mali zatrzymała się i odwróciła.
– Nie mówmy więcej o tym – ucięła. – W Stornes idzie zupełnie dobrze w tym układzie z Havardem. I już.
– Nie, ja nie chciałam się wtrącać – broniła się siostra. – Chcę po prostu, żebyś była szczęśliwa…
– No i jestem – zaśmiała się Mali w nieco wymuszony sposób.
– Ale nie zdarza się, że… że chcesz… że masz ochotę… – Margrethe wsparła rękami krzyż i wpatrzyła się w starszą siostrę.
– Nie, nic nie zauważyłam – odpowiedziała, nie patrząc jej w oczy. – Mam wszystko, czego pragnę.
I to przecież prawda, pomyślała z ironią, ale nikt nie musi wiedzieć, że Havard posłużył jej nie tylko za zarządcę. Nawet Margrethe. Porządne kobiety nie robią tak jak ona. Ale teraz to już koniec, tak postanowiła. Lepiej skończyć, póki zabawa jeszcze trwa.
Gdy weszły do lasu pod wysokie jodły, ujrzały, że rosnące pod nimi jagodowiska pełne są dojrzałych jagód. Sivert i Olaus zapiszczeli z radości i rzucili się na kolana w środek tej wspaniałości. Zrywali garściami jagody i pakowali do ust, nie zwracając uwagi, że jedzą też listki. Mali i Margrethe usiadły na polance, oparły się o pień większego drzewa i zaczęły wyciągać jedzenie.
– Powinni zaraz coś zjeść – uśmiechnęła się Mali, obserwując małych łakomczuchów. – Inaczej nic dziś nie zjedzą poza jagodami.
Margrethe patrzyła na nich jaśniejącymi oczami.
– Ależ czas leci – powiedziała. – Zobacz, jak wyrośli. Któż by pomyślał, że każda z nas osiądzie na dwóch z największych gospodarstw w Inndalen, wyjdzie dobrze za mąż, urodzi dzieci… Jak to nigdy nie wiadomo, co się zdarzy – dodała z zamyślonym spojrzeniem.
– No i dobrze – ucięła Mali. – Dobrze, że nie wiemy nic o przyszłości. Powinniśmy brać dany dzień takim, jaki jest.
Margrethe spojrzała na nią zdziwiona, ale nic nie odpowiedziała. Wyłożyły zawiniątka z jedzeniem i otworzyły butelki z sokiem.
– Chodźcie, chłopcy, jedzenie! – zawołała Mali. – Powinniście coś zjeść, zanim napchacie się jagodami.
Gdy nie uzyskała odpowiedzi, wstała i spojrzała w ich kierunku. Ciemno- i jasnowłosa głowa pochylone były nad jagodowiskiem. Obaj chłopcy byli tak zajęci pochłanianiem jagód, że niemal ze sobą nie rozmawiali.
– Chodźcie! – powtórzyła. – Potem będziecie mogli zbierać, ile chcecie. Jeszcze nie wracamy do domu.
Zobaczyła, że Olaus się podnosi i mówi coś do Siverta. Ten odwrócił się i spojrzał na matkę, ale potem coś przykuło jego wzrok. Mali zobaczyła, jak pochyla się nad korzeniem leżącym na słońcu. Nie zdążyła usiąść, gdy dziki wrzask poderwał je na równe nogi. Sivert stał z lewą ręką wyciągniętą przed siebie i krzyczał.
– Co się stało? – krzyknęła Mali, biegnąc ku niemu. – Uderzyłeś się?
Nie odpowiedział, nadal szlochając. Olaus odsunął się od niego, patrząc wielkimi oczami.
– Co się stało? – spytała zdyszana Mali, gdy do nich dobiegła. – Co się mu stało, Olaus?