Выбрать главу

– Będzie dobrze – rzucił. – Musi być dobrze – dodał przez zaciśnięte zęby i pogonił konia.

Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie.

– Wyzdrowieje, prawda? – spytała słabym głosem.

– Jeszcze nie wiadomo – odparła Mali cicho. – Zobaczymy. Ale doktor powiedział, że surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała…

– Ja się zajmuję Oja – powiedziała Beret. – Ale zejdź na dół go nakarmić, gdy będziesz mogła.

– Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię.

Wzdrygnęła się, gdy drzwi się otworzyły. To był Havard. Zaglądał już wiele razy. Stanął przy łóżku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i uścisnęła.

– Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła…

– Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard.

Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust.

– Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty – powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni. – Nie przeżyję, jeśli stracę Siverta – dodała zduszonym głosem. – Nie przeżyję… On jest dla mnie najdroższy…

– Rozumiem, ale go nie stracisz – odparł Havard, obejmując jej ramiona. – Już mu lepiej.

Mali spojrzała na niego.

– Lepiej? Skąd wiesz? Przecież tylko leży i…

– Już nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, że jad przestaje działać. Najgorsze minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to wytrzyma. Najgorsze minęło – dodał z przekonaniem.

Mali położyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak wcześniej. Może na chwilę sama zasnęła, bo nie zauważyła, że on śpi spokojnie. Oddychał równo i niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi.

Mali powoli opadła na łóżko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach.

– No już, już, Mali – wyszeptał. – Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz. Uspokój się – dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.

Trwali tak, aż się uspokoiła. W końcu wyprostowała się i przetarła dłonią zapłakaną twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie powiedziała. Siedzieli tak razem długo, czas się jakby zatrzymał. Powoli zapadał zmrok. Nagle Sivert otworzył oczy.

– Dlaczego tu siedzicie w nocy? – spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem. – Chcę ciasta…

Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął.

– No, możesz się teraz położyć – powiedział Havard. – Potrzebujesz tego. Z Sivertem już dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać.

– Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać.

– To ja przy nim posiedzę – odparł Havard spokojnie. – Jesteś wykończona, blada jak duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co.

Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała, niezdecydowana.

– Idź już – pogonił ją. – Okaż mi zaufanie, co?

I poszła, niechętnie i osłabiona strachem. W sypialnie zrzuciła nieświeże ubranie, półprzytomna umyła się i padła na łóżko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł jakże oczekiwany spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała.

Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś jej dotknął. To Havard okrywał ją kołdrą. Nie zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, że marznie. Odkryła wtedy, że nie tylko o tym zapomniała. Była naga.

– Coś się stało? – spytała, otulając się kołdrą.

– Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz się już niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku.

Zarzuciła mu ręce na szyję z wdzięczności i pocałowała. Czuła ogromną potrzebę podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna.

– Połóż się obok mnie – wyszeptała.

– Chciałem wracać do siebie – rzucił Havard wymijająco. – Już niedługo czwarta, powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim…

– Możesz spać jutro cały dzień, jeśli chcesz – uśmiechnęła się Mali, przepełniona szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. – Och, Havardzie, Havardzie…

Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On położył dłoń na jej ręce i zatrzymał ją.

– Nie wiesz, co robisz, Mali – powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę.

Ale ona się nie poddała. Oddech Havarda stał się szybki. On nie spuszczał z niej wzroku. Gdy już leżał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch… Przytrzymał ją za włosy, gdy chciała zejść niżej.

– Ja tego chcę – wyszeptała cicho, spoglądając na niego. – Chcę, Havardzie.

Powoli uniosła się i położyła na nim. Nigdy tego wcześniej nie robiła, nie z własnej woli, pomyślała mgliście. Pochyliła się nad nim, pocałowała delikatnie w usta i ocierała się swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało.

– Boże – wyszeptał. – Mali, co ty robisz…

Pomogła mu dostać się na miejsce i powoli zaczęła się poruszać. Jego dłonie odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. Już nie mógł leżeć spokojnie, tylko wychodził jej na spotkanie każdym pchnięciem. Mali odrzuciła głowę do tyłu i łapała oddech z rozkoszy, tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego.

Po chwili Havard zebrał ubranie i bez słowa zniknął za drzwiami. Mali włożyła koszulę nocną i wśliznęła się do pokoju Siverta. Havard miał rację, od razu to zauważyła. Chłopiec spał spokojnie i mocno. Przeżyje! Pochyliła się i pocałowała synka ostrożnie, by go nie obudzić. Wróciła do swojego łóżka. Pachniało Havardem, pomyślała, naciągając kołdrę. Havardem i kochaniem. Zalała ją fala gorąca na wspomnienie tego, co robili, ale odwróciła się na bok i zamknęła oczy. Ten mężczyzna uratował Siverta!

ROZDZIAŁ 10

Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.

Wszyscy myśleli o zbożu. Było już dojrzałe i musiało zostać zżęte przed pierwszymi przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboże dojrzało, starali się rozpoczynać żniwa już w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki, jak i pełne słońca dni niczym w lecie.

Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć, czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboże nie wyległo. Wtedy plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście kierunek wiatru był korzystny i zboże stało, choć kłosy były ciężkie od deszczu.

– Tak, dziś też stoi – powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. – Ale pogoda powinna się już odmienić. Nie możemy dużo dłużej czekać.

Podszedł do okna i spojrzał na fiord i ciężką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór.

– O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu – powiedział bardziej do siebie. – W domu w Gjelstad ojciec zawsze mówił, że można czekać spokojnie, gdy pada na początku września, choć zboże jeszcze niezżęte. Mawiał, że niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu.

– Jaki niedźwiedź? – spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. Mężczyzna wziął go na ręce.

– Żaden konkretny – odparł, targając mu włosy. – Ale wiesz, że misie robią sobie legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje. Więc my teraz czekamy na pogodę, by zebrać zboże, a niedźwiedź czeka, by wysechł mech na jego legowisko.

– A czym się przykrywa?

– Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza.