– Wieczorem jest pełnia – rzucił Gudmund, podchodząc do okna. – Pogoda zmienia się przy pełni, więc możemy mieć nadzieję, że teraz też. Już dłużej nie można z taką pogodą – dodał, drapiąc się w głowę.
Tej nocy Mali przebudziła się, nie wiedząc czemu. Oja spał przy niej spokojnie, w domu panowała cisza. Uświadomiła sobie, co ją obudziło. Wiatr. Uderzenia wiatru od lądu unosiły firanki. Już nie padało.
Wstała i podeszła do okna. Zapatrzyła się na niezwykły widok. Wiatr rozgonił mgłę i chmury, jedynie małe, uparte chmurki unosiły się przy szczytach gór oblanych światłem księżyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. Zboże było uratowane, westchnęła z ulgą Mali i wróciła do ciepłego łóżka.
To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku. Przez dłuższy czas słoty musiała rano zapalać lampy, by zrobić śniadanie. Teraz pierwsze promienie słońca lśniły w oknach. Z mokrych pól unosiła się mgła. Gdy uchyliła drzwi i wyjrzała, było tak pięknie, że aż westchnęła. Kolory jesieni płonęły na łąkach i na drzewach, a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to piękny miesiąc, zawsze tak uważała.
– Ani o dzień za wcześnie – stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. – Dziś damy zbożu wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy żąć.
– Czyli uda się uratować zbiory i w tym roku – powiedziała Mali, spoglądając na niego. – Prawda?
Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała. Trzymała się z dala od niego po tamtej nocy, gdy zaciągnęła go do łóżka, a i on nie wspomniał o niej słowem. Zachowywał się normalnie, ale Mali czuła czasem jego spojrzenie na plecach, gdy szła z Sivertem na górę.
– Tak, prawda – potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i suche powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch tygodni. Tyle czasu potrzebujemy, co najmniej. – Skinął głową w kierunku Ane, która podeszła z dzbankiem kawy. – Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. – Dobrze się czujesz?
Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. Mężczyźni rzadko pytali o zdrowie ciężarne służące. Ale Havard był inny niż wszyscy mężczyźni, pomyślała Mali.
– Dobrze, dziękuję – odparła Ane. – Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, że nadal tak będzie – dodała, zerkając na Mali.
– Ale nie musisz się przemęczać – powiedziała Mali. -Czeka nas zaraz dużo ciężkiej pracy, mycie i strzyżenie owiec, potem ubój. Będziesz się oszczędzała przez tę jesień, Ane. Już umówiłam się z dziewczyną z okolic Buvika, że przyjdzie tu z pomocą od przyszłego miesiąca. Ale miejsce w tym domu jest nadal twoje – dodała, widząc niepewność w oczach służącej. – Możesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić, gdy już powrócisz do sił po porodzie. Dziecko możesz zabierać ze sobą, już ci mówiłam. Przecież kołyska jest wolna.
Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Nie tak źle pracować w Stornes, co? – rzucił Havard z uśmiechem. – Pani tutaj jest szczodra.
– Tak, na pewno – potwierdziła Ane.
Tylko Mali odczytała aluzję w słowach Havarda i zaczerwieniła się, gdy spojrzał na nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu.
– Dziś ostrzymy sierpy – rzucił do Mali – a potem zawozimy stojaki na pola, by już czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota – dodał, patrząc na parobków. – Szkoda, że nie możemy skorzystać z niedzieli, jak już doczekaliśmy się pogody.
Stojaki na zboże różniły się od tych na siano tym, że miały pozostawione kawałki gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle na jednym stojaku mieściło się siedem snopów.
Dla kobiet były to też pracowite dni, bo to one szły za mężczyznami żnącymi zboże, wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, że poprosi Beret, by zaopiekowała się Oja, bo Sivert na pewno pójdzie w pole ze wszystkimi. Ane będzie pracowała krócej, za to zajmie się gotowaniem.
Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się osobiście, a pranie pozostawiała służącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała czas na tkanie. Tkała, kiedy tylko miała okazję. Ale pani domu z dwojgiem dzieci nie zawsze było łatwo znaleźć wolną chwilę, mimo że tkanie stawało się dla niej coraz ważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że ma uzdolnienia w tym kierunku, i coraz bardziej ją to fascynowało. Już miała gotowe trzy duże kilimy, choć nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu już nic więcej nie mogło się zmieścić. Ale zawsze może dać je w prezencie z ważniejszej okazji.
Tkanie stało się dla niej czymś więcej niż przyjemnością. Stało się czymś, co musiała robić, prawie jak powołanie, pomyślała z uśmiechem. Goście, gdy przyjeżdżali do Stornes, prosili, by mogli zobaczyć jej prace. Mali czuła wtedy zażenowanie, lecz ku jej radości i zaskoczeniu ludzie kupowali i zamawiali u niej wyroby. I nie szczędzili słów pochwały, co rzadkie u ludzi z tych stron.
Pewnego razu, gdy tkała w pokoju na poddaszu, przyszedł do niej Havard. Jedna z krów miała się cielić, ale coś go zaniepokoiło i zamierzał dzwonić po weterynarza, lecz najpierw chciał spytać ją o zdanie.
– Ale oczywiście, że dzwoń – rzuciła Mali, nie przerywając pracy, choć palce jej zadrżały. – Przecież wiesz, czy to konieczne.
– Mamy umowę o współpracy – odparł spokojnie. -Przecież ją podpisywałem, prawda?
Tak, to prawda, podpisali umowę przed Bożym Narodzeniem. Ale od tamtej pory wiele się zmieniło, i to pod wieloma względami. Już nie musiała myśleć o pracy w gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard. Byłaby całkiem bezradna, gdyby on zniknął.
– Zdolna jesteś – powiedział, stojąc za nią. – Mama zawsze cię chwaliła, pamiętam.
– To ona pierwsza dała mi spróbować tkania na krosnach – rzuciła Mali. – Beret nie dopuszczała mnie nawet do tkania dywaników, gdy tu przybyłam. Teraz też nie jest zachwycona moimi pracami, ale już nic nie mówi.
– Pewnie zrozumiała, że to na wiele się nie zda – zaśmiał się Havard. – To, czego chcesz, po prostu robisz – dodał.
Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, że aż spociły jej się dłonie.
– Co masz na myśli? – spytała, nadal się nie odwracając.
– Tylko to, co powiedziałem.
– Z tkania na pewno nie zrezygnuję – rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej matce, że mnie nauczyła. Nauczyłam się też wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to pewne. A twoja matka to dobry człowiek, tak w ogóle.
– W przeciwieństwie do mojego ojca, prawda? – zaśmiał się Havard cicho. – Tak, zgadzam się z tobą w pełni.
Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O pewne rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić.
Ustalili z Havardem, że zadzwoni po weterynarza, i zaraz potem wyszedł z pokoju, nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, że chciała tego, choć to nie miało sensu.
– Mali, telefon! – zawołała Ane, aż echo poszło po schodach.
Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach.
– Tak, słucham.
– Mówi Knut Rostad, dyrektor banku w Ora – odezwał się głos w słuchawce. – Czy rozmawiam z Mali Stornes?
– Tak, to ja – odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. Czegóż mógł od niej chcieć dyrektor banku? Przecież dbali o porządek w rachunkach i nie mieli żadnych zatargów z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. Boże jedyny, a może coś z Buvika? Może ojciec wziął pożyczkę na nowy dom, albo… Ale przecież nie dzwoniliby wtedy do niej. Ona nie może być odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje ani ojca, ani braci.