Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóżka żony. Margrethe spojrzała na niego nieprzytomnie.
– Przecież nie uchodzi, by mąż był przy…
– Nieważne, co uchodzi – odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. – Zrobimy tak, jak Mali każe, i na pewno będzie dobrze.
Mali zerknęła na niego i uśmiechnęła się przelotnie. Dorósł z latami ten Bengt, musiała przyznać. Nie był już tym samym przerażonym biedakiem, którego wezwała do umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle uratować Margrethe. Taka była siła miłości…
Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna. Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła dziecko na stolik przy piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóżki głową do dołu i dała klapsa w pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.
– Dziecko żyje – wyszeptał Bengt i przytulił twarz do twarzy Margrethe. – Słyszysz, dziecko żyje!
– Tak, żyje – zaśmiała się Mali w glos. – Macie dużego, zdrowego chłopaka z silnymi płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!
Owinęła noworodka w ciepły kocyk i położyła w ramiona Margrethe, której łzy spływały po policzkach.
– O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować – wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. – Bez ciebie…
– To ty wykonałaś całą robotę – odparła Mali z uśmiechem. – No i ty też byłeś bardzo potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.
Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową położnicy. Pomyśleli o tym samym. Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach.
– Dziękuję – wyciągnął dłoń do jej dłoni. – Z ciebie też wspaniała kobieta, Mali. Już wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i na pewno nie było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy.
Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła. Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie już jedną z nich. Odwrócą się do niej plecami i zaczną gadać, że wreszcie dostała to, na co zasługuje. W każdym razie większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.
Zadrżała i odsunęła strach od siebie.
Nagle wyprostowała się i położyła dłoń na brzuchu. Stała tak, z niewidzącym spojrzeniem skierowanym jakby w głąb siebie, nasłuchując czegoś, co tylko ona mogła usłyszeć.
Dziecko, które nosiła, poruszyło się.
Anne-Lise Boge