Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.
Gdy Mali mogła już usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko zaczęło jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej zaniepokojonego spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z szalem owiniętym wokół siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.
Nadal mówiono ó pożarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde. Gorsza sytuacja była w Bergen, ale i tak w Molde ponad tysiąc osób pozbawione zostało dachu nad głową. Ogień w Bergen zaprószyli dwaj mężczyźni, idący z zapaloną świeczką przez podcienie oberży Berstad. W Molde przyczyną był piorun. Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły. Sivert nie mógł się nimi nasycić, choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały.
– Nie wolno chodzić z nieosłoniętym ogniem – powiedział pewnego popołudnia, gdy rozmowa ponownie zeszła na pożary. – Tak mówi mama.
– No i widzisz, ile mama miała racji – odparł Havard, biorąc chłopca na kolana. – Pomyśl, jaki to był pożar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką.
Unikał tematu pioruna, który spowodował pożar w drugim mieście, pewnie po to, by Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał.
– Czy piorun jest niebezpieczny? – spytał, bawiąc się włosami Havarda. – Często widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty.
– Nie, nie powinieneś bać się ani pioruna, ani grzmotu – odpowiedział mężczyzna. – Rzadko powodują pożar. Oczywiście, czasem się zdarza, ale nie możemy bać się wszystkiego, co może być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to dobrze jest żyć.
– Uważasz, że dobrze jest żyć? – upewniał się chłopiec poważnym tonem.
– Tak, najczęściej tak uważam – uśmiechnął się Havard, burząc czuprynę małego. – Teraz na przykład uważam, że to wspaniale, że twoja mama już się dobrze czuje i może siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś.
Sivert uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z kolan mężczyzny i podszedł do matki półleżącej na kanapie. Położył się blisko niej, przytulił buzię do becika braciszka i poklepał go. Nagle spojrzał na Mali.
– Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? – spytał powoli. – Nie kochasz tylko Oi, prawda?
Mali objęła syna i przytuliła go, chowając twarz w jego ciemnych lokach. Jej serce przepełniała miłość, którą jakże pragnęła odczuwać także wobec młodszego syna. A nadal nie czuła nic i to ją przygnębiało.
– No co ty, Sivercie Stornes? – Uśmiechnęła się i pocałowała krągły policzek pierworodnego. – Kocham cię tak bardzo, że nie wiem. Nie jest tak, że możemy kochać tylko jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze będziesz w nim miał miejsce tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz Oja ma też swoje miejsce – dodała, nie patrząc na Havarda.
– Czy tata miał też swoje miejsce? – spytał Sivert, owijając wokół palca pasmo jej włosów.
Mali tak zaskoczyło to pytanie, że prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad czym ten mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach syna.
– Tak, miał – odparła cicho.
– Ale teraz to miejsce jest wolne – zastanawiał się Sivert – bo on nie żyje. Powinniśmy znaleźć kogoś na to miejsce, nie uważasz?
Na krótki moment Mali napotkała iskrzące spojrzenie niebieskich oczu Havarda i poczuła dziwną słabość. Czuła, że nadal płoną jej policzki z dziwnego zażenowania. Gdy Sivert się rozkręci… Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem:
– Gdy kogoś takiego znajdziesz, daj mi znać. Ale wiesz, nie zapomina się tak łatwo tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak jak babcię. Nie zapomniałeś jej, prawda?
Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę.
– Nie, ale myślę, że mam całkiem duże serce, bo mam w nim wiele osób – oświadczył z powagą.
– Wierzę ci – uśmiechnęła się Mali. – Tacy dobrzy chłopcy jak ty zwykle mają duże serca.
– Ty też masz duże serce, Havard? – zainteresował się Sivert.
– Tak, chyba też mam – potwierdził mężczyzna. – Od kiedy przybyłem do Stornes, ty masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co najmniej na jedną osobę – dodał, zerkając na Mali.
Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem włosy.
– Zaraz nam znikniesz – rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. – Mogę cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś.
Mali aż drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się też, że ktoś ich zobaczy.
– Jakoś to będzie – odparła, wywijając się z jego rąk.
– O co chodzi? Boisz się mnie?
Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku.
– Nie, nie boję się – zapewniła. – Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą…
– Ty się tego boisz? – spytał żartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej twarz ku swojej. – Nie wierzę ci.
Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby tonęła w jego błękitnych oczach. Znów ogarnęła ją przedziwna potrzeba przytulenia się do niego, do jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć obejmujące ją ramiona Havarda i uwierzyć, że ktoś się nią zaopiekuje.
Bez słowa odwróciła się gwałtownie, ale serce biło jej mocno, a nogi miała dziwnie słabe. Havard zajmował spore miejsce w jej sercu, przyznawała, ale przecież już od dawna. Jednak coś zaczynało się zmieniać, musiała to przyznać, choć za bardzo nie rozumiała co. Przerażało ją to. Pewnie dlatego, że czuła się ogólnie osłabiona i wyzuta z sił. Wtedy łatwo pomylić przyjaźń z innymi uczuciami, pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie może stać…
Chudy, drobny Oja trzymał się życia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co spowodowało, że Mali miała więcej pokarmu. Gdy kalendarz wskazywał marzec, wszyscy zauważyli, że mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w słowa akuszerki, że mały da sobie radę. Zasinienie, które utrzymywało się całkiem długo, znikło i Oja stał się różowy jak inne niemowlęta. Nawet wyrosło mu więcej włosów. Miał duże, ciemne oczy, których spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, że nie kocha go jak Siverta. W takich chwilach, gdy leżała z synkiem na poddaszu, a on wpatrywał się w nią, płakała z ustami przy jego główce.
– Przecież kocham cię, Oja – szeptała. – Będę cię kochać. Jesteś niewinnym biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy…
Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest silniejszy, pomyślała, rozluźniając jego chwyt. Otarła łzy, które spadły na jego główkę, i z westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka miała rację, powrót do siebie po tak gwałtownym porodzie wymaga czasu. To normalne, powiedziała. Mimo to Mali odczuwała zawsze jakiś niepokój, że nie kocha Oi wystarczająco mocno. Leżała, obserwując światło księżyca na belkach sufitu, i zastanawiała się, za co może być to kara.
Wreszcie mogli zacząć przyjmować gości w Stornes. Sąsiedzi czekali z niecierpliwością, by zobaczyć nowe dziecko. Jednak ani Mali, ani Oja nie byli dostatecznie silni, by przyjąć wszystkich naraz. Najpierw przybyli najbliżsi z Buvika i Innstad, pozostali mieli jeszcze poczekać.
Matka Mali wzruszyła się, gdy usłyszała, że wnuka nazwano także na cześć dziadka ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności Beret.
– Kochanie – przestraszyła się matka. – Nie podobało jej się to?