Выбрать главу

– Czy Havard może mnie jeszcze kiedyś położyć spać? – spytał Sivert, nadal obejmując ją za szyję. – Ja lubię Havarda, mamo.

– Tak, wszyscy go lubimy – odparła Mali. – Ale Havard…

– Chętnie położę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert – powiedział mężczyzna – o ile twoja mama też tu będzie.

Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich oczu, na miły uśmiech, mocne białe zęby. Boże, dopomóż, pomyślała, wspierając się na oparciu łóżka, on staje się zbyt bliski… Ale nic nie powiedziała.

– Mamo, czy on może…

– Tak, chyba tak – odrzekła cicho. – Ale teraz już śpij, synku.

Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.

– Nie chcesz, bym kładł go spać?

– To nie to, Havard – odpowiedziała. – Ja się bardzo cieszę, że on… że ty… Aleja się…

– Boisz się, tak? Boisz się, że zbyt się tu zadomowię?

Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami kołnierzyk. Możliwe, że nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak słaba i pozbawiona woli… Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi miała niczym przyklejone do podłogi.

– Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w życiu, Mali – wyszeptał. – Nawet ty. Możliwe, że ty nawet więcej niż inni, bo nie sądzę, żebyś otrzymywała je ostatnio. Nie będę się narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, że jesteś zmęczona i samotna, i że potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś.

Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej oczy wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, że rozumiał więcej, niż powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o niego. Zamknęła oczy i napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii i przytuliły mocniej. Przez chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie żądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku.

– Mali, Mali – wyszeptał z ustami przy jej włosach. – Czego się tak obawiasz? Ja chcę tylko twojego dobra.

Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej usta. Tym razem żądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po głowie, mocniej przycisnęły. Mali nagle poczuła, że Havard jest podniecony, i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Drżące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i poczuła, że mleko płynie jej z piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona…

– Tego nie było w umowie, Havard – rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się.

Nie odpowiedział, przeczesał tylko włosy palcami. Patrzył na nią. Nadal jest zbyt szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niż wcześniej: prosta i giętka niczym trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.

– Czy będę mógł to powtórzyć? – spytał cicho.

Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były jednym wielkim chaosem.

– Mam na myśli, czy będę mógł położyć Siverta spać – dodał z uśmiechem.

Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyższym stopniu, i dotknął lekko jej ramienia.

– Jesteś na mnie zła? – rzucił cicho.

Odwróciła się i spojrzała na niego. Pogłaskała go po policzku i powoli pokręciła głową.

– Pewnie powinnam, ale nie jestem – powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie, Havard. Ale my…

– Mamy umowę – dokończył za nią. – Nie zapomniałem o niej, mimo że najchętniej…

Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.

ROZDZIAŁ 3

Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły się o szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leżało rozłożone do wybielenia na resztkach śniegu niczym spadłe z nieba anioły. Lód i śnieg topniały w oczach. Pod nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, że i okrycia głowy, i wierzchnie warstwy ubrania lądowały na ławce.

Mali siedziała przy spiżarni z twarzą zwróconą ku słońcu. Oparta o ścianę, rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę, dodała w myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi, sama nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że nadal miała wyrzuty sumienia, że nie dość kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. Już urósł i nabrał ciała, uśmiechał się do niej. Czuła coś do niego, to pewne. Ale nie dawało się tego porównać z wszechogarniającą, nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.

Długo sobie powtarzała, że miłość nadejdzie sama, że – jak mówiła akuszerka – nie było jej łatwo po tak ciężkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, że Oja jest bardziej synem Johana niż jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. Przecież nic na to nie mógł poradzić, biedaczek. Byle nie stał się do niego podobny z charakteru! O to Mali chciała najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze cechy, weźmie go pod swoje skrzydła, będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać go tak naprawdę, bez żadnych zastrzeżeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją prześladowała.

Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. Aż podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań zajeżdżających na dziedziniec. Gdy przymrużyła oślepione światłem oczy, rozpoznała Margrethe i Olausa. Sivert też ich dostrzegł z okna izby i słyszała, że Ane z trudem udaje się go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.

– Ależ miło, że przyjechaliście – powiedziała, zsadzając Olausa. – Biegnij do domu, Sivert już się ubiera!

Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.

– Nie chcesz wprowadzić go do środka? – spytała Mali.

– Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi – odparła Margrethe, zeskakując z sań. – Nie zostaniemy zresztą długo. Jest już kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny. Pomyślałam, że możemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy pięćdziesiąt lat!

Mali przyjrzała się siostrze. Już minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie urodziła nieżywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do niej po kilku dniach. Margrethe leżała w łóżku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrążeni byli w smutku, że dziecko, na które tak czekali, nie żyło. Ale tak już się działo w życiu. Do rzadkości należały przypadki, gdy wszystkie urodzone dzieci przeżywały. Mali powiedziała to siostrze. Chciała też napomknąć, że powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciążę po bliźniaczkach, lecz dała spokój. Dołożyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecież nie była tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

– Jak się masz? – Mali objęła siostrę. – Czujesz się już lepiej?

– Trochę tak – przyznała Margrethe powoli. – Ale co noc śni mi się córeczka, której nie dane było żyć. Czy to moja wina…?

– Twoja wina? – Mali przytuliła ją. – Oczywiście, że nie twoja, co za głupstwa! Tak się czasem zdarza, i już. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami. Przecież to istny cud, że bliźniaczki przeżyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć ani przez chwilę!

– Ale to było… Powinniśmy dłużej odczekać z Bengtem…

– Przecież są takie, które zachodzą w ciążę co roku -rzuciła Mali. – Może nie wszystkie dzieci przeżywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko, też nie byłoby pewne, że dorośnie. To zależy od wielu rzeczy, wiesz.