Tym razem gotów był wytrzymać, choćby za cenę zdrowia psychicznego. Postanowił, że będzie otwarty i gotowy w każdej chwili na zawieszenie broni, ale nie będzie nadskakiwał. Żadnych kwiatów, które będzie mogła skwitować bladym uśmiechem i dalszym milczeniem, żadnych pieszczot, zakończonych nieśmiertelnym: „Nie, nie chcę, nie dotykaj mnie”, żadnego rozpaczliwego poszukiwania przyczyny, żadnego skamlania.
Obie strony zaszyły się w okopach, mgła i opary iperytu zasnuły zasieki. Panowała cisza, gadał telewizor, sztućce zgrzytały po fajansie talerzy. Pogrzeb wieprzowiny, chleba i korniszonów.
Uciekł do wanny. Leżał otulony gorącą wodą, słuchając strumienia spadającego z kranu i wiercącego w pianie bulgocącą studnię, usiłując odejść w jakąś beztroską, odległą krainę marzeń.
Podsumujmy: była wściekła, bo pozostała mu wierna i straszliwie tego żałowała. Te mgliste spojrzenia utkwione w horyzoncie za oknem, to głuche milczenie, te ostentacyjnie skrupulatnie przyrządzane obiady, to nie tylko fochy. To również objaw straszliwej tęsknoty. Tęsknoty za tamtym. Za jego kosztowną wodą kolońską, za śnieżnym jedwabiem jego koszuli i lśniącymi jak miśnieńska porcelana zębami. Za czarownym jak wonie Arabii zapachem jego potu. Za graniem jego mięśni i dziką jazdą porsche bez dachu po serpentynach południowych Włoch. Za ekskluzywnym światem, z którego zrezygnowała i którego mu nie daruje. Za tym, co mogło być, a odeszło.
Nie wiedział co gorsze. Gdyby go jednak zdradziła, byłby górą. To on byłby w porządku – oszukany, opuszczony, samotny. W tej sytuacji wychodził na ciemiężyciela.
Brzęczyk telefonu utonął w łoskocie wpadającej do wanny wody, ale Janusz i tak go wyczuł, jako tajemniczą wibrację ścian albo dygot serca. Potem jej głos – beztroski, radosny, jak srebrne kuranty.
Nie słyszał słów, tylko rytm rozmowy. Każda rozmowa ma jakiś rytm. Inaczej brzmi ostra wymiana zdań – niczym przerywane staccato karabinu maszynowego, inaczej beztroska paplanina z przyjaciółką, przerywana co chwila kaskadami śmiechu, inaczej rzeczowa, urywana wymiana informacji, inaczej ponura, cedzona półsłówkami rozmowa między skłóconymi małżonkami. Ta rozmowa miała jeszcze inny rytm – radosny, ale i tajemniczy. Sylwia była czule strofująca, słyszał ton łagodnej, kokieteryjnej połajanki.
Pochylił się i zakręcił wodę. Nadal nie rozróżniał słów. Serce waliło mu, jakby chciało rozwalić klatkę piersiową.
To był tamten. Nie szkodzi, że niczego nie słyszał. Czuł go. Wyczuwał sukinsyna przez kafelkowaną ścianę i kilka kilometrów telefonicznego kabla. Kilkanaście tysięcy lat temu tak samo wyczuwałby jego zapach. Zapach wroga.
Wylazł z wanny ociekając wodą na frotowy dywanik, porwał ręcznik, okręcił się grubym płaszczem kąpielowym. Kiedy wychodził z łazienki, usłyszał, jak rozmowa nagle zmieniła rytm. Najpierw coś ściszonym, konfidencjonalnym tonem, a potem już głośno, niemal oficjalnie, bezosobowo. Odłożyła słuchawkę.
– Dzwoniła Krystyna – powiedziała sucho, z ledwo dostrzegalną nutą obawy gdzieś pod spodem. – Jadą z Waldkiem do Wiednia na weekend. Pytała, czy nie zabralibyśmy się z nimi – dodała ironicznie i oskarżycielsko zarazem.
Błąd. Gdyby to naprawdę była Krystyna, nie odezwałaby się nawet słowem. Nawet by jej nie przyszło do głowy się tłumaczyć. Kłamała. Albo i nie kłamała – czy właśnie tak zaczyna się szaleństwo?
Tej nocy nie płakała, ale Janusz nawet nie próbował jej zaczepiać. Miał dość. Dlatego kiedy nagle, w zupełnej ciemności, przysunęła się do niego pod kołdrą i poczuł jej jedwabiście nagie ciało, był kompletnie zaskoczony. Zatrzymała jego rękę w drodze do wyłącznika nocnej lampki i ściskając mocno za nadgarstek powiodła nią po swojej wypukłej piersi, potem w dół brzucha, po biodrze i udzie. To nie była żadna gra – Sylwia była autentycznie podniecona, mało: podniecona, była oblana żarem dzikiego pożądania. Usta miała gorące, wilgotne i łapczywe. Zdarła z niego piżamę. Zderzyli się zębami, ugryzła go w szyję, przejechała językiem po jego piersi. Był zbyt zdumiony, by zareagować podobną namiętnością, ale uznał, że to koniec wojny i omal nie rozpłakał się z wdzięczności, odpowiadając najczulszymi pieszczotami, na jakie mógł się zdobyć. Lubił namiętność i inicjatywę u kobiety, ale ostatecznie trochę go przeraziła. Nie przypominało to miłości godzących się kochanków, raczej walkę wręcz na śmierć i życie. Oplotła go nogami w pasie tak mocno, że skojarzyło mu się to raczej z chwytem zapaśniczym, podrapała mu pośladki, a potem jej ciało wygięło się w łuk niczym stalowa sprężyna i nagle przemknęło mu przez głowę, że teraz jednym, potężnym rzutem bioder rozwali mu głowę o ścianę. Krzyknęła głośno, chrapliwie, z głębi płuc – nigdy nie słyszał u niej takiego krzyku. Zazwyczaj gwałtownie wciągała powietrze, czasem jęczała, czasem krzyczała, ale nigdy w taki sposób.
Potem nagle zmiękła, zwiotczała, nie z ulgą spełnienia, ale tak, jakby nagle zdała sobie sprawę z bezcelowości swojego wysiłku. Wyślizgnęła się spod niego w milczeniu, odpychając się niemal z odrazą, niczym znudzony pieszczotami kot, i nic nie mówiąc poszła do łazienki. Usłyszał szum prysznica. Prawdopodobnie z bardzo gorącą wodą.
Przekręcił się twarzą do poduszki (pozostał tak, pogrążony w nieokreślonym poczuciu winy. Odrzucony po użyciu. Zużyty. Zdradzony – przy pomocy własnego ciała.
Rano zaczął od tego, że kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, zadzwonił do Zakładu i powiedział, że ma grypę. O tej porze roku grypa to nie jest nic nadzwyczajnego – każdy ma grypę. Wirusy unoszą się spasione i zmutowane, całymi chmurami wypełniają autobusy, w których co chwila rozlega się czyjś mokry kaszel. Do licha, można się przeziębić tylko wyglądając przez okno. W niektóre dni można dostać gorączki na samą myśl o pójściu do pracy.
Dydaktyka się od tego nie przewróci. Najwyżej studenci nie będą mieli kilku zajęć. Będą szczęśliwi. On będzie szczęśliwy. Wszyscy będą szczęśliwi, z wyjątkiem profesora Węglicza, który nic na to nie poradzi.
Oczywiście, było to słabe alibi, użyteczne o tyle, że mógł zyskać trochę czasu. To była wymówka tylko wobec pracy, całkowicie nieodporna na działania jego żony.
Zadzwonił więc do jej biura i powiedział, że nie będzie można go złapać w zakładzie. „Zajęcia terenowe”. Brzmiało dobrze, sugerowało konieczność jakichś wyjazdów. Nie było takich zajęć, ale mogły być.
Korzystając z rzadkiego luksusu poranka spędzonego w domu, wykąpał się, ogolił i bez pośpiechu zrobił sobie obfite śniadanie. Miał zamiar działać i to samo w sobie już przynosiło ulgę. Na razie chciał wiedzieć. Nie miał pojęcia, co zrobi, kiedy już się dowie, ale to była przyszłość. Na razie czekał. Obserwowanie jej biura przez cały dzień z pewnością byłoby bardziej prawidłowe metodologicznie, ale niemożliwe technicznie. Nie miał samochodu, nie mógł sterczeć cały dzień na ulicy i gapić się na drzwi firmy. Powinno się koniecznie mieć samochód i kilku ludzi, powinno się założyć jej podsłuch na służbowym telefonie i urządzenie śledzące w torebce.