Выбрать главу

Po namyśle doszedł do wniosku, że tak. Właściwie wszystkie jego problemy brały się z braku pieniędzy i na nim polegały. Taka karta rzeczywiście uniezależniłaby go od kaprysów losu i sprawiła, że z jego życia zniknąłby strach. Oczywiście, pod warunkiem, że to nie jest jakiś niesamowity dowcip. W końcu jego wątpliwości można było przewidzieć, na przykład wróżbici jakoś to robią… Taka karta… No, ale na razie nie było żadnej karty. Wprawdzie napisali „po przeczytaniu instrukcji”, a on jeszcze nie przeczytał… Do diabła z tym!

„Zapłacisz – powiedział ten gderliwy, mały staruszek w jego głowie. – Nie ma niczego za darmo. Zapłacisz za to i to z procentami.”

Straszliwe podejrzenie narodziło się tam, gdzie mieszkał jego strach – gdzieś pod splotem słonecznym – i popłynęło w górę. Było tak absurdalne, że przez chwilę starał się tego nie dopuszczać do świadomości, ale było za późno. Wiedział.

– Szatan – powiedział drżącym głosem w kierunku książeczki. Wcale nie wydało mu się to śmieszne. To nie była żadna przenośnia. Normalny, najprawdziwszy, kurwa, diabeł, prosto z cuchnącej otchłani piekła wyciągnął łapy po jego duszę. Dygocącymi rękami podniósł instrukcję. W pierwszej chwili chciał ją cisnąć przez okno, ale otworzył. Musiał wiedzieć, co będzie dalej. Diabeł – to mogło wiele tłumaczyć. Pojawienie się książki, jej niewiarygodne możliwości, karta, przecież to najprawdziwsze kuszenie. Co powinien zrobić? Jak na złość, do spanikowanego mózgu przyszły mu tylko „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa oraz postać Marcina Kabata z „Igraszek z diabłem”. Nawet nie pamiętał żadnej modlitwy.

– Apage satanas - wymamrotał drżącym głosem, jednak mając poczucie, że robi z siebie durnia. Nakreślił nad książeczką dygocący znak krzyża i zajrzał do środka.

To bardzo ważny moment. Chwila, która musiała nadejść. Twoje wątpliwości są najzupełniej zrozumiałe, dlatego trzeba to powiedzieć wyraźnie: to nie ma nic wspólnego z piekłem, ani żadnymi siłami ciemności. Nie chcemy twojej duszy.

Pomyśclass="underline" staramy się raczej zmniejszyć oddziaływanie chaosu, a nie zwiększyć. Chcemy raczej ocalić twoją duszę - jeżeli pozostaniesz w obecnym stanie, to ile czasu upłynie, zanim się pogrążysz? Uciekniesz, pozostawiając żonę i dzieci na pastwę losu? Popełnisz samobójstwo? Zaczniesz kraść albo popadniesz w alkoholizm? Jeszcze jedno: możesz przyjąć kartę albo ją odrzucić, zależy to wyłącznie od ciebie. Nie chcemy niczego w zamian.

Powiedzmy wyraźnie jeszcze jedną rzecz: nie rozmawiasz w tej chwili również z Bogiem. Kategorie religijne nie pomogą ci w zrozumieniu tej sytuacji. Należy ją rozumieć wyłącznie jako próbę przywrócenia równowagi.

Tak naprawdę, nie rozmawiasz w tej chwili z nikim. Po prostu czytasz instrukcję Absolutnej Karty Kredytowej.

Nie staraj się tego zrozumieć, po prostu przyjmij do wiadomości. A teraz, proszę, odmów z nami krótką modlitwę.

Na następnej stronie znajdował się precyzyjnie wydrukowany święty obrazek, chyba replika jakiegoś klasycznego obrazu, a obok kilka modlitw. Przeczytał je na głos, tak skołowany, że sam już nie wiedział, czy to jest odpowiedź na jego wątpliwości, czy nie. Najwyraźniej miał do czynienia z jakąś inną siłą, nie mającą nic wspólnego z religią. Czy szatan może drukować modlitwy? Czy Bóg ofiarowuje wybranym karty kredytowe? Może zadzwonić do kurii?

Zapalił papierosa i czytał dalej, mimo że było mu trochę niedobrze. Chyba z nerwów.

Dalszy ciąg już zupełnie przypominał instrukcję przysłaną z banku. Tajemniczy autor tłumaczył, jak używać karty, jak kupować, a jak podejmować w bankach gotówkę i skąd ona się bierze. Wszystko było pomyślane tak, by podłączyć Ziębę do gigantycznego krwiobiegu kosztów własnych, kosztów reprezentacyjnych, promocji i reklamy, ulg podatkowych i innych magicznych sztuczek księgowości. Miał żywić się okruchami podbieranymi możnym tego świata, a nie krzywdzić maluczkich. Wyglądało to na robotę jakiegoś kosmicznego Robin Hooda. Wreszcie napięcie ustąpiło ekscytacji i Zięba dostał monstrualnego ataku histerycznego śmiechu. Całe napięcie ostatnich lat i godzin zeszło z niego naraz, więc skręcał się ze śmiechu na dywanie, rechotał, kwiczał, wył i chichotał, aż lekko zsikał się w spodnie i leżał bezsilnie jak ryba na plaży, w mokrej bieliźnie, z obolałą przeponą i szczęką, chwytając spazmatycznie oddech i pokwikując słabo od czasu do czasu.

Wstał z dywanu, otarł załzawione oczy, zmienił bieliznę, potem opłukał twarz zimną wodą i wypił duszkiem małą butelkę wody mineralnej, znalezioną w lodówce.

Po tym ataku poczuł, że doszedł do kresu wytrzymałości. Po prostu przestał się już denerwować, ekscytować i zastanawiać. Zadziałały bezpieczniki. Człowiek zawsze się zastanawia, co stanie się z jego mózgiem, kiedy zetknie się z czymś przekraczającym granice wytrzymałości. Tymczasem, nic się nie dzieje – jest tak, jakbyś przekręcił potencjometr. Pstryk – i hałas opada do znośnego poziomu.

Śluzy zostały zamknięte i teraz czuł po prostu podniecenie. Zapalił następnego goldena, sięgnął po instrukcję. Czytał jak szalony, mimo że czuł już piasek pod powiekami. Nawet dłonie przestały mu drżeć. Właściwie już się zdecydował. W końcu, uczciwie rzecz biorąc, niczego już nie ryzykował. Dużo gorzej już nie mogło być.

Wiszące na ścianie japońskie pudełko, będące skrzyżowaniem budzika i termometru, pokazywało dwudziestą drugą trzydzieści dwie, oraz dziewięć stopni na zewnątrz i dwadzieścia pięć wewnątrz, kiedy skończył lekturę.

Czuł się już tylko zmęczony. Przewrócił ostatnią kartkę i wtedy dostrzegł ledwo widoczne nacięcie na czarnej skórze okładki. Wystawał z niego maleńki rożek białego plastiku. Nie zauważył tego przedtem, zresztą całkiem możliwe, że w ogóle wtedy tego nie było. Rozchylił nacięcie i po raz pierwszy zobaczył Absolutną Kartę Kredytową.

Rzeczywiście wyglądała jak karta kredytowa, choć Zięba znał tylko swoją kartę, służącą do wyświetlania w bankomatach napisu „Brak środków na koncie”, albo „Bank nie zezwolił na operację”.

Była prostokątna, chyba plastikowa, wzdłuż górnej krawędzi wytłoczone było imię i nazwisko Zięby oraz jakiś numer kodowy, prawdopodobnie kamuflaż. Natomiast ornament niewątpliwie miał znaczenie. Zięba spojrzał na niego tylko raz – i uwierzył natychmiast. Uwierzył we wszystko: w działanie karty, w potyczkę między harmonią i chaosem, w której był pionkiem, w rozmowę z Instrukcją, we wszystko. Przeczytał o wpływie tego wzoru na innych ludzi i o tym, że dla niego będzie to tylko cieszący oko abstrakcyjny ornament, ale na coś takiego nie był przygotowany. W sumie trochę to przypominało ruchomy hologram, przedstawiający kalejdoskopową plątaninę barwnych linii, ale ten motyw urzekał, ciągnął wzrok coraz głębiej i głębiej, w jakąś tęczową otchłań, gdzie wszystko znajdowało się w doskonałym spokoju i równowadze. Nie w martwym bezruchu, ale właśnie w równowadze. Nie można było oderwać od niego wzroku, znajdując coraz to nowe głębie i nowe kształty.

W głowie huczało mu od mnóstwa rad i informacji. Wiedział, jak postępować z urzędem podatkowym, jak się zachowywać w bankach i sklepach. Miał w ręku kartę z mieniącym się tęczowym rysunkiem, brzemienną potencjalnym bogactwem, i dopiero teraz zaczął się bać naprawdę. Nie czających się wokół tajemniczych sił rządzących losem, nie tego, że stał na polu bitwy jakiejś nieludzkiej gry pomiędzy żywiołami, ale tego, że to wszystko okaże się złudą albo żartem. Karta nie będzie działała.

Być może nie ma żadnej karty, jest tylko przedwcześnie posiwiały dwudziestopięciolatek, siedzący w maleńkim pokoju hotelowym i wpatrujący się z głupawym uśmiechem w swoje puste dłonie.