Wysiadł w jakiejś wiosce, paskudnej i zaniedbanej, i ruszył przed siebie z rękami w kieszeniach i postawionym kołnierzem kurtki. Nigdy tu nie był, więc nie mógł w okolicy natrafić na nic, na czym by mu zależało, a co zostałoby mu natychmiast odebrane.
Szedł długo, mając nadzieję, że gdzieś tu będzie jednak rósł las.
Zamiast tego natrafił na koniec drogi. Dalej była już tylko zimna, biała mgła. I nic.
Droga kończyła się nierównym urwiskiem, ciągnącym się gdzieś w dół, którego dno nikło w kłębach mgły.
Kiedy tak stał w kompletnym osłupiałym milczeniu, półokrągły kawał asfaltu oderwał się i koziołkując poleciał w dół. Potem następny.
Jacek cofnął się o krok, a potem poszedł wzdłuż urwiska, brnąc w ciężkim, gliniastym błocie.
Szukał lasu.
Ciągnęło się bez końca. Bezlistne drzewa chyliły się nad nim, jakby rozpaczliwie chwytały się krawędzi korzeniami. Na jego oczach jedno runęło w dół, w chmurze ziemi, z szumem gałęzi. Dalej był nasyp kolejowy, ucięty nagle, żwir sypał się w dół jak grad, ale tory się trzymały i zwisały w dół. Ich koniec ginął we mgle i przeszło mu przez głowę, że gdzieś tam może dynda cała stacja kolejowa.
Dziewczyna stała na nasypie. Czarno – czerwona figurka wśród wysysającej kolory mgły.
– Nareszcie – odezwała się. – Masz dosyć?
– Mam.
Zeszła z nasypu i podeszła do niego.
– Najgorzej z tymi, którzy tak kochają życie.
– Co się dzieje ze światem?
– Jest tam gdzie był – odpowiedziała i zapaliła papierosa. – To są resztki twojego świata. Tego, który skończył się przedwczoraj na przejściu dla pieszych. Chcesz jeszcze popatrzeć? Czy możemy już iść?
Przejście dla pieszych. Przedwczoraj.
Uświadomił sobie, że pamięta pisk hamulców, pusty, blaszany łomot zderzenia, miażdżące uderzenie o asfalt, ale wspomnienie było obce, jak zapomniany koszmar.
Spojrzał w niebieskie oczy pod czarnymi, wilgotnymi kędziorami, na twarz, której szukał przez całe życie, aż w końcu zwątpił, że kiedykolwiek ją spotka.
– Czy ty jesteś…
– Tak – przerwała. We mgle nad przepaścią majaczył wąski most. – Jesteś już gotów ze mną iść?
– Czy tam… po tamtej stronie… czy tam mają takie pączki z lukrem na wierzchu i konfiturą z róży w środku?
Roześmiała się.
– Nie wiem. Zdaje się że to zależy od ciebie. Nie bój się. Będę przy tobie – weź mnie za rękę.
Ruszyli na tamtą stronę, a Jacek czuł jej dłoń w swojej. Była zimna jak lód.