Выбрать главу

Dwa urządzenia, jedno z XIX wieku, drugie z XXI, są w stanie działać razem. Tak jak urodzona w IX wieku Monika dogaduje się z koleżankami, które przyszły na świat ponad tysiąc lat później…

– Prątki gruźlicy to te pałeczkowate struktury. – Pokazał wskaźnikiem laserowym. – Co możecie o nich powiedzieć?

– Są bardzo słabo widoczne. – Monika w lot odkryła, dokąd zmierza nauczyciel.

Uśmiechnął się do niej.

– Oczywiście. Czy któraś z was ma pomysł, co zrobić, by to poprawić?

Milczenie i bezmyślne spojrzenie dwudziestu par oczu. Tylko Monika wie, siedzi skromnie, patrząc w blat. Ale nie może jej zapytać. Już i tak uważają ją za kujonicę i lizuskę… Wzdycha w duchu. Jak to się dzieje, że nawet w najlepszej szkole motłoch zawsze stara się sprowadzać elitę do parteru?

– Armauer Hansen, lekarz z norweskiego miasta Bergen, rozwiązał ten problem w 1869 roku… – Obraz zniknął z ekranu, Alchemik po prostu usunął preparat. – Czy któraś z was wie, kim był doktor Hansen?

Monika uśmiechnęła się leciutko.

– Księżniczko…

Omal nie palnął się w głowę. A to się wygadał.

– Doktor Hansen był dyrektorem bergeńskiego leprozorium. – Monika przeszła do odpowiedzi błyskawicznie. Miała nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na nieopatrzne słowa Mistrza Michała. – Prowadził badania nad trądem. Zawdzięczamy mu najlepsze opisy kliniczne tej choroby.

Alchemik umieścił preparat w krystalizatorku, zalał wodą i wpuścił do niej kilka kropli atramentu z własnego wiecznego pióra.

– Kontynuuj proszę – polecił.

– Poprzedni dyrektor, doktor Danielsen, uważał trąd za chorobę dziedziczną. Doszedł do tego wniosku po osiemnastej nieudanej próbie zaszczepienia jej na samym sobie… Hansen obalił tę teorię dzięki badaniom mikroskopowym. Jego metoda…

– Jego metoda była bardzo prosta – wszedł jej w słowo. – Po prostu zabarwił preparat atramentem.

Strzeliła wzrokiem po klasie. Spodziewała się wrogości, a tymczasem… Tymczasem koleżanki patrzą na nią z zainteresowaniem i życzliwością. I czuje coś jeszcze. Solidarność. One są zadowolone, że przynajmniej jedna wiedziała, dokąd zmierza tok rozumowania nauczyciela.

Na ekranie znowu pojawiła się próbka. Tym razem była barwy sinobłękitnej.

– Jak widzicie, tkanka zaabsorbowała barwnik dość równomiernie, natomiast bakterie gruźlicy wchłonęły go dużo więcej i są obecnie doskonale widoczne. Metoda Hansena została szeroko zastosowana przez Amerykanów, na przykład w leprozorium Molokai, zaś w Europie przez następne dwadzieścia lat uważano ją za nienaukową i oficjalnie zwalczano…

Przez salę przetoczył się chichot. Mistrz westchnął. Jakoś nie idzie mu ta robota, pomijając, że uczennice kręcą się na wszystkie strony, to jeszcze śmieją się w nieodpowiednich miejscach…

Druga połowa lekcji to rysowanie preparatów. Każda z dziewcząt dostała jeden nowy mikroskop i płytkę z kolekcji dydaktycznej. Szeptały między sobą, niepewne jak wykonać zadanie. Alchemik milczał. W jego kieszeni spoczywał kawałek skały z ziarnami złota, który dostał od przeora. Bryłka niepozorna, ale ważka. To nie jest naturalne złoto. Podobnie jak to, które robił przy użyciu tynktury, jest w minimalnym stopniu skażone radioaktywnym polonem, ale szczegółowe testy wykazały domieszkę rtęci i radioaktywnego jodu. Jod posiada dziesięć w miarę trwałych izotopów. Mają czas rozpadu połowicznego od kilku godzin do sześćdziesięciu dni. Nie udało mu się określenie ich proporcji, a tym samym poznanie wieku próbki, choć miał do dyspozycji świetnie wyposażone laboratorium klasztorne. Czuje jednak przez skórę, że bryłka jest bardzo świeża.

W ciągu ostatnich dwu tygodni ktoś tu, w Krakowie, wyprodukował i wprowadził w obieg sztuczne złoto, co więcej, uzyskane bez użycia tynktury, „sposobem numer dwa”… Ile go zrobił? Co najmniej dwieście gramów. Metoda prania kruszcu i wprowadzania go na rynek jest banalnie prosta i w pewien sposób doskonalsza niż jego pomysły z odlewaniem sztabek.

Raz już spotkał członków Bractwa Drugiej Drogi. Wtedy zdołał ujść z życiem. Czy i tym razem wystarczy mu szczęścia? Jeszcze nic się nie wydarzyło. Nikt nie zginął, a jedynym śladem obecności wroga jest kawałek kamienia, spoczywający w kieszeni. Dlaczego w takim razie nie może pozbyć się straszliwego przeczucia nadchodzącej zagłady?

Zadźwięczał dzwonek.

– Dopilnuj – powiedział do Moniki po grecku i natychmiast wyszedł z klasy.

– Dajcie preparaty – poleciła, biorąc z biurka pudełko.

– O rany, fajna lekcja była. – Gosia przygryzła warkocz. – Skąd wiedziałaś o tym trądzie?

– Kiedyś trochę czytałam na ten temat – wyjaśniła.

Pozbierała szklane płytki, mikroskopy powkładała do pudełek i umieściła w szafie. Zamknęła ją na kłódkę, klucz zaniesie do pokoju nauczycielskiego. Obrzuciła pomieszczenie uważnym spojrzeniem. No, ładnie, Alchemik zostawił swój mikroskop. Zawinęła go w foliową torbę i włożyła do teczki.

– Zmiatajcie, muszę zamknąć salę. – Uśmiechnęła się do koleżanek.

Niechętnie podporządkowały się poleceniu. Magda została najdłużej.

– Dlaczego zwrócił się do ciebie „księżniczko”? – zapytała.

Co słychać w jej głosie? Zainteresowanie, odrobinę podlane jadem? Chce, żeby ich koleżanka okazała się prawdziwą księżniczką? To otworzyłoby szerokie pole do popisywania się drobnymi złośliwościami. Nie. To zwykła ciekawość. Szczera i prostolinijna. Naturalna.

– Zażartował sobie z mojego nazwiska – westchnęła z udawanym bólem. – Byli kiedyś w Bośni książęta, którzy tak się nazywali.

– Aha…

Monika zamknęła salę. Musi złapać Mistrza i zapytać, co go tak gryzie. Może potrzebuje jej pomocy?

* * *

Alchemik znalazł Stasię w pokoju nauczycielskim. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył. Zrozumiała, że dzieje się coś niedobrego.

– Mamy kłopoty – powiedział poważnie.

– Czułam to – mruknęła. – Co się stało?

Bez słowa pokazał jej kawałek kwarcu.

– Bractwo Drugiej Drogi – rzekł cicho. – Zrobili to może tydzień, najdalej dwa tygodnie temu.

Twarz jego uczennicy w jednej chwili pokryła się trupią bladością.

– To niemożliwe… Musieli już wymrzeć. Bez tynktury nie da się oszukać czasu…

– A jednak. Wrócili. Nie wiem jak, ale są znowu zmyślni.

W zdenerwowaniu użył staropolskiego zwrotu. Zapadło milczenie. Wreszcie ona jako pierwsza zadała pytanie, które nurtowało ich umysły.

– Wiedzą o nas?

– Miejmy nadzieję, że nie… Ale uważaj na siebie. Masz broń, czy coś ci załatwić?

– Mam nagana.

– Nie będzie kłopotów z amunicją?

– Zostało jeszcze prawie pół pudełka. Muszę ostrzec Kasię. Cholera. A może po prostu wyjedziemy?

Przez twarz Alchemika przemknął cień.

– Nie będę uciekał przed tymi wszarzami – powiedział cicho, ale dobitnie. – Jestem mężczyzną.

– Wybacz, Mistrzu…

Kuzynka stała już przed szkołą w towarzystwie dziewcząt. Stasia wyszła z budynku z uśmiechem na twarzy.

– Gotowe? No to marsz na dworzec – zarządziła.

Katarzyny nie zdołała oszukać.

– Coś się stało?

Alchemiczka kiwnęła głową.

– Mówisz po niemiecku?

– Naturlich.

Przeszły automatycznie na ten język.

– Mamy poważne kłopoty, ja i Sędziwój. Ciebie to chyba nie dotyczy… Ale boję się, że możesz oberwać przy okazji.

– A ja? – Usłyszały znajomy głos.

Mówiły dość cicho. Nie spodziewały się, że Monika, idąca na czele kolumny uczennic, też zna ten język.

– Jedziemy chyba na jednym wózku. – Stasia wzruszyła ramionami.