Выбрать главу

Pręty nie różnią się praktycznie niczym, może minimalnie kolorem, ale aby zidentyfikować je po barwie, potrzebny jest naprawdę świetny wzrok. Na szczęście na końcach wybito oznaczenia. Trzy gatunki… Nie brak też stali węglowej, prawie czarnej, po zahartowaniu twardej i rozpaczliwie kruchej.

Alchemik podniósł paczkę i aż jęknął w duchu. Ciężkie draństwo. Dokąd teraz? Na Bieżanów. Dwadzieścia minut później zatrzymał samochód przed sporym budynkiem, mieszczącym narzędziownię zakładów remontowych taboru kolejowego. Naprawa wagonów podupadła, podobnie jak cała kolej. Przykre. Ale dzięki temu będzie mógł przeprowadzić to, co sobie zamierzył.

Budynek zamknięty był na głucho. Mistrz nie zraził się tym specjalnie. Załomotał w metalową bramę. Po kilku minutach, w chwili, gdy prawie już zdecydował użyć jednego z prętów jako łomu, wrota się otwarły. Stanął w nich stary cięć, ubrany w spłowiały drelich.

– Czego? – warknął.

– Potrzebuję dostępu do prasy, zwijarki i palnika acetylenowego – wyjaśnił Michał.

– Coś pan…

Alchemik wyjął z kieszeni stuzłotowy banknot i powachlował się nim.

– E, dla pana inżyniera wszyściutko zaraz uruchomię. – Cięć nagle przestał być ponury. – Zapraszam gościnnie.

Wkroczyli do starych, zakurzonych hal remontowych. Na końcu drzemała potężna prasa.

– Dość archaiczny model – zauważył gość. – Ale moc ma odpowiednią… Jak to działa?

– Zaraz, tylko załączę zasilanie…

Przekręcił ebonitowy przełącznik. Zapaliły się kontrolki, a ogromna masa stali wolno pojechała do góry.

– Detal kładzie się tu, zamyka klapę, wciska jedną ręką guzik zielony, drugą czerwony i łup – wyjaśnił cieć. – Ja, jak robiłem na akord, to sobie usprawniłem. W zielony wcisnąłem zapałkę, jedną ręką czerwony wduszałem, a drugą zmieniałem blachy. I na rękę mi zleciało.

Teraz dopiero Alchemik spostrzegł, że starcowi brakuje prawej dłoni. No cóż, do roboty… Przy uderzeniu rzędu kilku ton na centymetr kwadratowy pręty ulegną spłaszczeniu na blaszki o grubości trzech milimetrów. Rzucił na próbę kawałek płaskownika, zgniótł, obejrzał. Do niczego, kucia tak nie zastąpi. Zrezygnował z prasy nie bez żalu.

Kawałek żelaza meteorytowego trzeba przepuścić przez wyciągarkę, zamienić w drut odpowiedniej średnicy…

– Macie tu kotlinkę kowalską?

– Jasne. Tylko sprawdzę, czy wentylator działa. Koks leży pod ścianą.

Bułat robiono na dwa sposoby. Mistrz oglądał sztylet księżniczki Moniki. W tamtym przypadku złożono klingę w harmonijkę i przekuto. Robota na dziesiątki godzin. Metoda, którą on chce zastosować, jest prostsza i szybsza, a uzyskana jakość zupełnie porównywalna. Wśród rozmaitych maszyn jest tu także urządzenie służące do skręcania. Końce stalowych prętów umocował w uchwycie imadła i dociągnął, posługując się dla zwiększenia siły stalową rurą. Drugie obejmą szczęki maszyny. Ustawił szybkość zwijania na jeden obrót co cztery minuty. Teraz wystarczy złożyć je razem, rozgrzać i skręcić. Potem skuć… Przenośne palenisko pozwala rozżarzyć detale do koloru jasnoczerwonego. Mistrz parał się kiedyś trochę płatnerstwem. Ocenia barwę na oko.

Nie można dać za niskiej temperatury, bo stal nie uzyska odpowiedniej plastyczności. Nie można zbyt wysokiej, bo zmieni się struktura metalu… Puścił silnik w ruch. Przyszła klinga musi być równomiernie rozgrzana na całej długości. Wystarczy, że w którymś miejscu temperatura zanadto wzrośnie i całą operację będzie można zaczynać od początku… Od wizyty w sklepie.

Pręty zwijały się pomalutku, przybierając stopniowo wygląd sprężyny, potem gęsto nagwintowanej śruby. Trzeba wiedzieć, kiedy skończyć całą zabawę, nim dalsze skręcanie przynosić zacznie więcej szkód niż pożytku…

Z torby wyjął młotek. Przyciągnął sobie bliżej potężne, stukilogramowe kowadło. Siedem godzin. Stróż skończył pracę i zostawił go pod opieką zmiennika. Temu też trzeba będzie dać banknocik. Ostatnie nagrzewanie. I ostatnie już uderzenie młotkiem. Teraz szlifierka, ale ostatnie polerowanie i tak trzeba wykonać ręcznie, aby wydobyć całą urodę struktury metalu.

Alchemik cierpliwie pracował nad ostrzem. Musi być jak brzytwa. Trzeba jeszcze wytrawić napis, pociągnąć literki amalgamatem, wyprażyć. Nikt już nie stosuje dawnej techniki złocenia w ogniu. Piętnasta godzina pracy. Ostatni etap – hartowanie. Kiedyś rozgrzaną klingę zanurzano we krwi pokonanych wrogów. Ale jemu bardziej przypadła do gustu metoda współczesna. Piec, olej hartowniczy…

Wreszcie posypał ostrożnie głownię diamentowym proszkiem. Warstewka musi być cieniutka i równa. Teraz przydałby się silny laser. Najbliższy jest jednak na Politechnice Śląskiej… Trochę daleko. W sumie laser nie jest nawet niezbędny. Można go zastąpić wyładowaniem elektrycznym. Musi tylko być odpowiednio silne. Tak z pół miliona wolt. To też przewidział. Kawałek grubego, stalowego pręta, kabel siłowy dający trzysta sześćdziesiąt wolt. Kondensator i powielacz napięcia.

Pstryknął przełącznikiem. Oślepiający błysk, piekielny huk. W całej remontowni wywaliło korki. Włosy Alchemika stanęły dęba. Cięć w dyżurce zakrztusił się kanapką. Nie spodziewał się aż takich atrakcji…

– Włącz zasilanie. – Mistrz stanął w drzwiach kanciapy.

– Ale… – wykrztusił strażnik.

Na widok banknotu umilkł i wykonał polecenie. Alchemik obrócił klingę na drugą stronę. Kolejny powielacz napięcia, z pierwszego niewiele zostało. Ostatnie uderzenie. Znowu trzeba włączyć zasilanie.

– Dużo jeszcze? – sarkał stróż. – Zaraz nam spadnie na kark policja i straż pożarna.

– Już skończyłem…

Wyładowanie związało diament ze stalą w monolit. Dobrze, że naostrzył broń wcześniej, teraz nie byłoby to już możliwe. Klinga nabrała twardości 10 w skali Mohsa.

Przymocował jelec i rękojeść. Strażnik obserwował go, żując w zadumie kanapkę. Sędziwój skończył pracę. Szabla jest gotowa. Wykonał ją z materiału, który bardzo przypomina bułat. Naostrzył. Zahartował. Jego broń to kwintesencja dwóch tysięcy siedmiuset lat epoki żelaza. W kawałku metalu zaklął wiedzę dziesiątków pokoleń płatnerzy. Trzeba jeszcze przeprowadzić próbę.

Rzucił w powietrze kawałek szmatki i jednym ruchem przeciął ją w powietrzu na pół. Dobra brzytwa jest w stanie uciąć luźno zwisający włos. Sprawdził. Tak jak przypuszczał, jego szabla też jest w stanie tego dokonać. Ostatnia próba. Z betonowego filaru sterczał odgięty kawałek zbrojenia. Alchemik zadał cios i ucięta końcówka upadła na ziemię. Na głowni nie pozostał żaden ślad. Uśmiechnął się szeroko, jego oczy zalśniły drapieżnie. Przydałoby się wypróbować broń w walce. Tylko gdzie szukać odpowiedniego przeciwnika?

Cięć, widząc taki popis umiejętności szermierczych, zastygł z kęsem chleba w ustach. Chciałby zakląć z uznaniem, ale złote litery na głowni ostrzegają:

Pilnuj gęby, bo – wytnę zęby.

Nad Krakowem powoli wstawał świt.

Rozdział IV

Siódma wieczorem. Męczący dzień, trzy godziny jazdy do Warszawy, dwie godziny na miejscu, trzy na powrót… Stanisława położyła się na łóżku i, podłożywszy sobie pod plecy poduszkę, czytała książkę. Katarzyna haftowała krzyżykami jakiś obrazek. Księżniczka zdjęła z półki w kuchni kamionkowy garnek. Wyrzuciła jego zawartość na łóżko. Miesięczny zarobek, kolorowe banknoty wręczane jej przez leniwych studentów filologii klasycznej i tych jeszcze bardziej leniwych, ze słowiańskiej. Mimo że podśrubowała ostatnio ceny, popyt na jej usługi nie zmalał. Odkryła za to, że sama jest leniwa. Nie ma siły ani ochoty pracować zbyt intensywnie. Dwadzieścia stron tłumaczenia dziennie to norma, której stara się nie przekraczać. No, chyba że trafi się coś naprawdę ciekawego… Przeliczyła. Prawie osiem tysięcy złotych.