Rumuńskiego? Eureka! Żebracy. Z nimi będzie się w stanie porozumieć. Tylko jeden drobny problem. Jak im zapłacić? W kieszeni plączą się ostatnie monety.
Gdzie jeszcze może polować wampirzyca? W grę wchodzą oczywiście także miejsca, w których gromadzi się młodzież. Na przykład na rynku przed empikiem, przy pomniku Mickiewicza.
Łowca stanął przed kościołem Mariackim i, wydobywszy z kieszeni lornetkę, zlustrował snujące się lub siedzące grupki smarkaterii. Pudło. Ale ma przeczucie, że to dobre miejsce. Ogromna liczba potencjalnych celów. Wystarczy, że z kilkoma puszkami piwa w siatce lub z garścią pełną skrętów dosiądzie się do którejś z grup. Jedyne ryzyko polega na tym, że już kilka razy wcześniej w ten sposób polowała i teraz będzie unikać tego miejsca w obawie przed rozpoznaniem, ale szansa jest spora. Stanął, opierając się o ścianę sklepu.
Po godzinie miał dosyć. Połaził po mieście i wrócił na posterunek, znowu połaził, znowu… Na Floriańskiej poeta ze sztucznym wieńcem laurowym na skroniach deklamował swoje wiersze nad czapką. Laszlo popatrzył na to ze zdumieniem. Psiamać, kulturalny naród… A sam poeta? E, za stary na to, by stać się ofiarą wampirzycy…
Druga lekcja. Inspektorzy w gabinecie dyrektora losują numer sali, w której spędzą kolejną godzinę. Do tej pory mieli pecha, na historii nie mieli się do czego przyczepić. Co wypadło? Numer osiem. Biologia w klasie maturalnej… To z tego liceum kontrwywiad wyłuskał talibańskiego speca od broni bakteriologicznej. Dyrektor załatał dziurę doktorem nauk przyrodniczych z Boliwii. A zatem zobaczymy, jak sobie Indianiec radzi…
Alchemik stosuje inną metodę niż Stanisława. Uczniów do odpytania losuje przy pomocy staromodnej loteryjki. Ma woreczek i drewniane beczułki z numerkami. Tyle tylko, że z końca sali nie widać, co wylosował. Dlatego do odpowiedzi przychodzą laureaci szkolnej olimpiady. Cała trójka wybiera się studiować biologię. Spędził już ładnych kilka godzin, udzielając im szczegółowych konsultacji przed czekającymi ich egzaminami.
Wizytatorzy milczą wstrząśnięci. Nie zauważyli drobnego szwindlu z losowaniem, są przekonani, że jak zwykle w takich przypadkach, odpytywani reprezentują jakiś tam średni poziom klasy…
Potem Alchemik przechodzi do wyjaśniania skomplikowanych problemów współczesnej genetyki. Mówi spokojnie, konkretnie, naświetla problemy możliwie wszechstronnie. Jednak w czasie gdy prowadzi lekcję, czuje na sobie wzrok tego dupka z kuratorium. Nie podoba mu się jego spojrzenie. Choć sam nie wie, dlaczego.
Ostatnia lekcja. Informatyka. Tym razem wreszcie jest się do czego przyczepić. Nauczycielka wprawdzie wykłada w sposób perfekcyjny, ale już na pierwszy rzut oka widać, że jest o wiele za młoda, by pracować w szkole. Dzwonek. Uczniowie opuszczają klasę. Wizytatorzy zostają w środku. Katarzyna wyłącza komputery.
– Ile pani ma lat? – syczy facet. – Chcielibyśmy też sprawdzić, czy ma pani uprawnienia nauczycielskie.
Patrzy na niego z totalną pogardą.
– Nie wie pan, że to niegrzecznie pytać damę o wiek?
– Jest pani za młoda, by pracować w szkolnictwie.
– Mam dwadzieścia jeden lat i nie posiadam uprawnień nauczycielskich.
– I mimo to pani tu pracuje. – Wizytatorka kiwa głową. – Czy została pani chociaż skierowana na kurs doskonalenia zawodowego?
– Nie. I nie zamierzam się doskonalić.
– Ładnie – mruczy wizytator, wyciągając z torby plik papierów. – No, tośmy ich wreszcie przyskrzynili… Pani wylatuje, a szkoła traci dotację.
– Słuchaj, głupi dupku! – Słowa są ciężkie, jak odlane z ołowiu. Inspektor baranieje. – Czy ty gazet nie czytasz? W tym liceum rozpracowałam talibańskiego speca od wirusów czarnej ospy. Wiemy, że miał wspólników. Z trudem, po trzech miesiącach ciężkiej pracy, wkręciłam się w to środowisko. I żaden gnój nie będzie mi psuł roboty, od której zależy bezpieczeństwo tego kraju! – Trzasnęła legitymacją o ławkę. – A tak właściwie, to kto, do cholery, was tu nasłał? Po co tu węszycie, chcecie ich spłoszyć czy może ostrzec?
Spojrzał na nią i to był błąd. Rysy nauczycielki tężeją momentalnie jak stal. Oczy patrzą niczym dwie lufy karabinowe. Zaraz ta mała go skopie, skuje kajdankami i odeśle do Guantanamo jako potencjalnego wspólnika aresztowanego biologa. Posiedzi kilka lat w klatce z workiem na głowie, w towarzystwie schwytanych terrorystów z al Kaidy, a nasze władze będą zadowolone, że już drugiego podejrzanego wysłały sojusznikowi w prezencie.
– E… Pani major z Warszawy?
– Nic ci do tego, skąd jestem. Spadaj stąd, pachołku, i żebym cię tu więcej nie widziała…
– Ttak jjest… – jąka się.
Dyrektor w ostatniej chwili oderwał ucho od drzwi. Rany, co za kobitka. Inspektorzy wynieśli się jak zmyci. Miny mieli nieszczególne.
Mała uroczystość z okazji pozbycia się wizytatorów. Szkoła miała nieprawdopodobne szczęście. Byli na sześciu lekcjach, w sześciu różnych klasach. W czterech przypadkach nie mieli się do czego przyczepić. W jednym zostali pognębieni. A Katarzyna przypieczętowała zwycięstwo.
– No, toście wzięli byka za rogi! – Dyrektor nalał koniaku do siedmiu kieliszków. – Pewnie nie pozbyliśmy się ich definitywnie, ale namyślą się, zanim znowu tu przylezą.
Stuknęli się nad stołem. Dziewczyny są zadowolone, ale Alchemik, choć udaje wesołość, ciągle nie może zapomnieć badawczego spojrzenia inspektora.
Laszlo, nieludzko zmęczony, wrócił do swojej kryjówki. Nie przypuszczał, że zadanie, którego się podjął, okaże się tak trudne w realizacji… Przez sześć godzin obserwował smarkaterię przy pomniku. Przemarzł na wylot, zgłodniał. Wracając do kwatery, za ostatnie parę groszy kupił sobie grzane piwo. Uratowało mu życie, a na pewno uchroniło przed zapaleniem płuc.
Otworzył drzwi i wdrapywał się po schodach na piętro. Oto i jego kryjówka… Naraz zamarł w pół kroku, widząc sączący się spod drzwi blask. Czyżby zostawił zapaloną żarówkę? Cóż, nie jest to wykluczone. Ale mało prawdopodobne. Znieruchomiał na wyłożonym płytkami podeście. Musiał zostać tutaj, w miejscu, gdzie podłoga nie skrzypi pod nogami. Wsłuchał się w ciszę. Stary budynek pełen był dziwnych dźwięków. Pod podłogami harcowały myszy, gdzieś na dolnym piętrze dokazywały młode koty. Skrzypiały framugi, wiatr łomotał kawałkiem blachy na dachu.
Wsłuchanie się w ciszę nie jest łatwe. Wymaga sporo treningu. Najważniejsze jest eliminowanie niepotrzebnych odgłosów. Laszlo opadł na kolana. Zza pazuchy wydobył nabity samopał, odbezpieczył i położył obok siebie.
Ludzie nie szanują swojego słuchu, niszczą go zupełnie bezmyślnie. On nauczył się używać uszu lepiej. Życie go zmusiło. Miał kiedyś stare, radzieckie radio. Ściszał dźwięk powoli, krok po kroku, dzień po dniu. Musiał przeprogramować zmysły, gdy ćwiczył, zawsze zamykał oczy. Ucho dostosowywało się, mózg zrozumiał, że gdy nic nie widać, trzeba użyć innych zmysłów. Po wielu tygodniach wszedł do komórki z królikami. Było ciemno, a on słyszał w mroku ich poświstywanie, szmer, tupot łapek. Stał długo w ciemności, ucząc się dalej. Policzył je wszystkie trzy razy i dopiero zapalił światło. Pomylił się o sześć…
Pół roku później nadszedł pamiętny grudzień ‘89. Drugiego dnia świąt, wieczorem, Laszlo wszedł do starej cegielni. Usłyszał w ciemności oddechy ludzi. I od razu domyślił się, że to członkowie tajnej rumuńskiej policji Securitate. Poczuł ich zapach, woń znoszonych butów, ziemi, prochu i krwi. Wczoraj na wozie, dziś pod wozem… Dawni panowie regionu zamienili się w ściganą zwierzynę. Trafił do ich kryjówki i dlatego musiał umrzeć. I nie miało dla nich znaczenia, że niedawno skończył dwanaście lat. Stali tam w ciemności z bronią w ręce, gotowi, czujni. Na tle otwartych drzwi był doskonale widoczny. Wiedział, że jeśli skoczy do tyłu, naszpikują go kulami. Nawet, jeśli zdąży schować się za futryną, pociski zabiją go przez cienkie, drewniane ściany… Zatrzasnął więc drzwi za sobą i został w środku, w ciemności. Tym razem się nie pomylił. Stąpając ostrożnie po podłodze pełnej pokruszonych cegieł, w ciągu dwóch minut zabił bezszelestnie wszystkich pięciu. Dziadek, obejrzawszy za dnia ciała, uznał, że wnuk jest wystarczająco dorosły, by zacząć go szkolić na łowcę…