– Mamy do rozwiązania dwa problemy – powiedział. – Primo, golem. Nie bardzo się znam na tym draństwie… Secundo, Bractwo Drugiej Drogi. Oba te problemy rozwiązać możemy bardzo prosto. Musimy zdobyć fachową literaturę i doczytać…
– Fachową literaturę – jęknęła Katarzyna. – Poszukamy w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego?
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
– Miałem na myśli naprawdę fachową literaturę. Są książki, których strzeże się pilnie, by nigdy nie wpadły w ręce profanów. By zawarte w nich tajemnice nie stały się własnością ogółu.
– Biblioteka Watykańska? – zaproponowała Stanisława.
– Między innymi. Ale tu, w Krakowie, był bogaty zbiór takiej właśnie literatury. Kiedyś nawet z niego korzystałem.
– Czy nadal istnieje? – Monika podniosła głowę.
– Nie da się wykluczyć. To księgozbiór cadyka Salomona Storma. Kilkanaście tysięcy ksiąg, co najmniej połowa rękopiśmienna. Manuskrypty arabskie, egipskie, żydowskie, hinduskie, perskie… A wszystkie dotyczące sztuk tajemnych. – Jego oczy zasnuła mgiełka rozmarzenia.
– Może zaczniemy od ustalenia, gdzie się znajdował – zaproponowała Katarzyna. – Potem sprawdzimy, czy jest tam nadal, jeśli nie – zaczniemy szukać. Jeżeli wpadł w ręce hitlerowców, mógł zostać zniszczony lub trafić do instytutu Ahnenerbe założonego przez Himmlera. A jego archiwum szczęśliwie odnalazło się kilka lat temu w Poznaniu.
Alchemik wytrzeszczył oczy.
– Naprawdę!? – zdumiał się.
– Pisali o tym w gazetach. Zabezpieczono trzy szafy starodruków i rękopisów. Trzymają je teraz w archiwum uniwersytetu.
– Muszę się do tego dorwać. – Zatarł dłonie. – Ale księgozbiór Storma nie zmieściłby się w trzech szafach. Zresztą, gdyby trafił w ich ręce, wygraliby wojnę…
– Dobrze. – Katarzyna wróciła do przerwanego wątku. – Rozbierzmy problem warstwami. Gdzie go przeglądałeś, Mistrzu?
– Hmmm. Głupio to zabrzmi. Cadyk odrobinę mi nie ufał. Zresztą nikomu nie ufał. Zawiązał mi oczy. Potem długo łaziliśmy po Starym Mieście, żebym stracił orientację. I wreszcie weszliśmy do jakiegoś budynku, tam pozwolił mi zdjąć opaskę. Okna były starannie zasłonięte… Wyprowadził mnie tak samo.
– Do licha – wycedziła Katarzyna ze złością. – Łatwo powiedzieć: gdzieś na Starym Mieście. Tu jest kilkaset kamienic, w każdej po kilkanaście mieszkań. Te książki mogą być gdziekolwiek.
Alchemik dostojnie kiwnął głową.
– Sądzę, że to nie mogło być zwykłe mieszkanie – powiedział. – Tylko czy woluminy tam zostały? Wyobraź sobie tę sytuację. Wojna, Żydzi przeczuwają, że może ich spotkać straszny los…
– Od uchodźców z Rzeszy tego i owego mogli się dowiedzieć – zauważyła informatyczka.
– Muszą ukryć bezcenne starodruki i rękopisy. Sądzisz, że zostawiliby to w zwykłym mieszkaniu? A gdyby Niemcy, tak jak robili w innych miastach, wysiedlili całą dzielnicę, by tam zamieszkać? Jak w razie nagłej decyzji władz wywieźć kilkadziesiąt metrów sześciennych papieru?
– Co pan sugeruje?
– Gdybym ja to ukrywał, a miałbym mieszkanie, powiedzmy, pięciopokojowe, trzy pokoje zapełniłbym książkami, a potem… Potem zamurowałbym wejście i udawał, że mieszkanie jest dwupokojowe. Druga możliwość to oddzielenie części strychu fałszywą pochyłą ścianą udającą dach, ale to uznałbym za ostateczność. Jest wojna, mogą być bombardowania. Lepiej ukrywać na niższych piętrach.
– A w piwnicach?
– Trudno ocenić, ale tam jest przeważnie wilgotno. Nie wiedzieli, ile czasu upłynie, zanim skończy się okupacja. Jasne, że mogli zawinąć książki w nawoskowane gazety i pozamykać w skrzyniach, ale jeśli musieli działać szybko i dyskretnie, ten wariant odpada.
– Hmm. Pytanie jeszcze, czy nie wydobyli tego po wojnie. Nawet, jeśli wszyscy zginęli, to mogli powierzyć informacje znajomym, krewnym, mogli je zostawić gdzieś w postaci szyfru, który byliby w stanie złamać inni miłośnicy matematyki sefiriotycznej…
– To jedna z możliwości.
– Chyba muszę wybrać się do hipoteki, a potem do administracji budynków komunalnych – powiedziała z westchnieniem.
– I co chcesz zrobić? – zaciekawił się.
– Muszę przejrzeć wszystkie przedwojenne księgi wieczyste, a potem porównać dane ze stanem obecnym. Znajdę, wcześniej czy później, jego adres.
– Wspominał, że mieszkanie jest kupione na kogoś innego. On je tylko wynajmował, żeby trzymać tam bibliotekę.
– W księgach będą numery działek i powierzchnia użytkowa lokali. Pośród tych kilku, kilkunastu tysięcy mieszkań trzeba znaleźć to jedno, którego powierzchnia zmniejszyła się skokowo, powiedzmy, o jedną trzecią. Trzeba będzie też uwzględnić mieszkania, które powstały przez podział dużych przedwojennych na mniejsze.
– To brzmi bardzo poważnie.
– Owszem. Robótka będzie upojna…
– Mogą się pojawić fałszywe tropy – zauważyła Stasia. – Jeśli czynsz naliczany jest na postawie powierzchni, to każdemu chyba zależy, żeby urwać kilka metrów kwadratowych. Z kolei po wojnie, jeśli robiono tu zagęszczanie, ludzie mogli zamurowywać pokoje, aby władza nie mogła ich odnaleźć… A potem, w spokojniejszych czasach, po ich otwarciu już tego faktu nie zgłaszali…
– Do diaska.
Zamilkli.
– A gdyby podejść od drugiej strony? – zapytała księżniczka. – Może niepotrzebna nam biblioteka cadyka Storma, może wystarczy ktoś obeznany w kabale, kto nam o tym opowie i poradzi, jak się zabezpieczyć?
– Moi przyjaciele z pewnością już nie żyją. – Sędziwój podrapał się po głowie. – Ale… Może jeden został? Spotkałem go piętnaście lat temu, teraz musiałby mieć dziewięćdziesiąt. Spróbuję go odnaleźć. Jednak biblioteka bardzo by nam się przydała. Golem nie jest jedynym problemem, z którym przyszło nam się zmierzyć. Muszę ustalić pewien numer telefonu… Jutro sobota – przypomniał sobie. – To wyjątkowo kiepski dzień, żeby załatwiać sprawy z Żydami.
– Hipoteka też pewnie zamknięta – zauważyła Stasia.
– Jeszcze jedno pytanie. Przyjmijmy, że znajdziemy mieszkanie, w którym brakuje dwu pokoi. Co wtedy? – Katarzyna przekrzywiła głowę.
– Jestem durniem – mruknął. – Szyby.
– Co szyby?
– Gdyby kilka pokoi stało latami zamurowane, to szkło w ich oknach byłoby potwornie brudne.
– Poszukamy zatem, patrząc po oknach. – W jej oczach zalśniły figlarne ogniki. – A potem przystawimy drabinę.
– Część może być od podwórza – zauważyła Monika.
– A w wielu bramach są domofony…
– W podwórzu raczej nie, bo ludzie mieszkają tam okno w okno, i sąsiedzi z naprzeciwka dostrzegliby coś podejrzanego – rzuciła Stasia. – Do chrzanu. Od strony ulicy też nie.
– Chyba że od Plant – podsunęła księżniczka.
Poskrobał się po brodzie.
– Wiesz – powiedział wreszcie – z tymi oknami to był dobry pomysł, ale jednak nie do końca. Musimy opracować inną metodę.
– Piece – podsunęła agentka. – Sądzę, że na Starym Mieście dawno już zainstalowano centralne ogrzewanie. Tymczasem część mieszkania, która oficjalnie nie istnieje, nie może być oficjalnie ogrzewana. Zatem pali się tam nadal w piecach kaflowych.
– Błąd logiczny. – Pokręcił głową. – Jeśli gdzieś instaluje się ogrzewanie, to po pionach. Robotnicy wywierciliby w suficie dziurkę piętro wyżej i wleźli prosto do tajnej biblioteki. Ale powiedziałaś tu coś, co kieruje nas na zupełnie nowe tropy.
Katarzyna zastanawiała się nie dłużej niż dziesięć sekund.
– Ludzie – powiedziała wreszcie. – Do tej pory sądziliśmy, że to pomieszczenie jest zamknięte od 1939 roku, ale być może właściciel mieszkania wie o tych hipotetycznych trzech pokojach. Zainstalował tam kaloryfery, chodzi, myje okna i zmienia firanki.