Выбрать главу

– Geber wspominał mi o „Księdze Tota” – mruknął Sędziwój. – Na niej oparł się, tworząc tynkturę, ale była tam opisana też druga droga… Krew, rtęć i oliwa nie wystarczą – zwrócił się do Moniki. – Zwłaszcza, że oliwa to tylko paliwo… Dodawali jeszcze czegoś, jakieś metale, minerały.

– Jeśli to rzadkie dodatki, to może da się ich w ten sposób wyśledzić – zasugerowała Katarzyna.

– Owszem, ale nie pamiętam jakie – westchnął.

Spojrzał na golema w milczeniu siedzącego za stołem.

– Czy w tej bibliotece znajduje się „Księga Tota”?

– Niestety. – Strażnik zbiorów pokręcił przecząco głową. – Cadyk Storm tylko słyszał o niej, ale mimo wieloletnich poszukiwań nie znalazł ani jednego egzemplarza. Być może w księgozbiorze papieskim znaleźlibyście ten rękopis… A może nie ocalał ani jeden.

– Do zbiorów Biblioteki Watykańskiej nas nie dopuszczą – mruknęła Stanisława.

– Hmm. Może i znam kogoś, kto będzie potrafił streścić nam jej zawartość… – zadumał się Alchemik. – Ale nie wiem, czy skórka warta wyprawki… Znasz może koptyjski? – Spojrzał na Monikę.

– Mieszkałam kilka lat w Aleksandrii – księżniczka pokręciła głową – ale nie mówiłam w nim biegle.

– Fatalnie… Jednak chyba nie mamy innego wyjścia. Gdzieś tam – objął gestem półki – znajduje się „Księga Uchylonych Wrót” – zwrócił się do antykwariusza.

– Znajduje się – potwierdził bardzo powściągliwie.

– Musimy ją pożyczyć.

Zapadło długie, bardzo długie milczenie. Golem nie zna uczuć, litości, miłości, empatii. Utrudniałyby zadanie. Wpojono mu poczucie lojalności i pozbawiono woli w znacznym stopniu. Golem nie złamie rozkazu swego twórcy, nawet jeśli miałoby go to kosztować życie. Golem nie zna strachu. Prawie. Posiada instynkt samozachowawczy, który sprawia, że czasem może się przestraszyć. Jednak powody muszą być naprawdę poważne.

– Jesteście świadomi ryzyka? – zapytał wreszcie.

– Tak.

– Zrobię wam ksero – zadecydował. – Ale będziecie je musieli zniszczyć zaraz potem. To nie może trafić w obce ręce.

– Wiem. Nie trafi.

Zniknął w ciemnościach, a po kilku minutach wrócił z metalowym tubusem, kryjącym wewnątrz zwój pergaminu zapisany hebrajskimi literkami.

Rozdział VI

Kraków ma swoje tajemnice. Któż może wiedzieć o nich lepiej niż Alchemik? Miasto zmieniało się na jego oczach. Powstawały nowe domy, waliły się w gruzy stare. Znał kilkunastu architektów, rajców miejskich, właścicieli kamienic, kupców, nawet królów. Poznał także miłośników miasta, konserwatorów, archeologów. Składał wiedzę kawałek po kawałku, aż ułożył całą mozaikę. Wśród licznych zajęć, którymi się parał, było także projektowanie kanalizacji, fortyfikacji i budynków… Zna miasto lepiej niż zawodowi przewodnicy. Lepiej niż jego mieszkańcy. Lepiej niż policja i lepiej niż Wojewódzki Konserwator Zabytków.

Gdy pod koniec XX wieku liznął nieco informatyki, dowiedział się, że programiści często zostawiają w swoich dziełach tajne furtki, umożliwiające omijanie zabezpieczeń i wchodzenie do programów niejako od tyłu. Zdumiało go to niepomiernie, bo choć zmieniły się narzędzia, idea pozostała ta sama. On także, projektując domy, tworzył sobie i klientom, na wszelki wypadek, tajne przejścia oraz schowki. Architekci przy kubkach węgrzyna i miodu też to i owo mu powiedzieli.

Muzeum archeologiczne to miejsce średnio przyjemne. Zwłaszcza w nocy, gdy między drzewami na Plantach wyje wiatr, a w okna bije marznąca, zimowa mżawka. Budynek przy ulicy Poselskiej jest stary jak świat. Znaczne partie murów pochodzą z czasów, gdy swoją siedzibę, tak zwany Malowany Dwór, posiadali tu Tęczyńscy. W 1611 roku pałac przekazano zakonnikom ze zgromadzenia karmelitów. Mnisi przez blisko trzydzieści lat pracowicie wznosili tu klasztor i kościół pod wezwaniem św. Michała. W 1797 roku w dawnym klasztorze urządzono ciężkie więzienie polityczne…

Alchemik przymyka oczy. 4 marca 1846 roku. Nosił wtedy imię Marcel Stern… Do Krakowa wkraczają wojska austriackie. Zwycięska armia i pokonane miasto, jak tylekroć w historii. Gwałty, rabunki, samowole, panoszące się żołdactwo. I on. Oficer wrogiej armii, przybywający, by nawet w obcym mundurze chronić i służyć. Otoczyć opieką miasto i jego mieszkańców.

Chodził od szynku do szynku. Bił swoich podkomendnych po mordach i zmuszał, by uregulowali rachunki. Gasił burdy, spisywał nazwiska pijanych szeregowców i straszył karną kompanią. Zastrzelił złodzieja, który, wykorzystując chaos, chciał się obłowić… Swawolę żołnierzy można poskromić. Ale czasem stopień i gwiazdki na epoletach nie wystarczą…

Dwaj oficerowie pochwycili na ulicy panienkę z parasolką i wlekli do najbliższej bramy. Słowa nie pomogły. Alchemik wykorzystał chwilę, gdy zemdlona dziewczyna spuściła głowę i zdekapitował ich obu jednym cięciem szabli…

Ujęli go, bardzo chcieli mieć go żywego. Wiedział, po co. Okupantom potrzebny był wyrok i publiczna egzekucja, najlepiej na Rynku Głównym. Aby oczyścić armię z zarzutów, pokazać, jak bardzo jest praworządna, ogłoszono, że jest maruderem skazanym za gwałty i rabowanie ludności cywilnej. Ale byli przecież tacy, którzy wiedzieli, co się stało. Tacy, którzy szeptem powtarzali historię o austriackim oficerze, który zabił własnych towarzyszy, by ratować niewinną dzieweczkę. Egzekucja jest też dla nich. Trzeba im pokazać, jak giną ci, którzy z szablą w ręce gotowi są bronić honoru, odwiecznych praw, wolności.

Siedział w celi śmierci więzienia św. Michała. Głęboki loch, nieduża, podziemna sala. Wiązka słomy i kamienne płyty posadzki. Przykuto go do ściany. Na Rynku stawiano szubienicę. Zapadał mrok. Jutro o świcie przyjdą po niego… Oderwał cienką, stalową podkówkę od lewego buta. Dawno powinien ją wymienić, ale błogosławił się, że tego nie zrobił. Starta była w sam raz… Wsunął ostrze w zamek kajdanek i zaczął w nim dłubać. Minuta po minucie.

Godzina po godzinie. Jeśli nie uda mu się pozbyć łańcuchów, podetnie sobie blaszką obie tętnice szyjne. Dłubał w zamku. To była dziwna noc. Przestało mieć dla niego znaczenie, czy uwolni się, czy nie. Siepacze nie urządzą swojego przedstawienia. Jeśli ucieknie, uratuje życie i pokrzyżuje im plany. Jeśli się zabije, tylko pokrzyżuje. Obie perspektywy napełniały go radością. Nie będą go wieszać. Bo nie. Bo jego wola, jego decyzja są ważniejsze niż ich wyroki i plany. Bo popełnili błąd, nie zdołali złamać jego charakteru. Dłubał w zamku, odmawiając pacierze.

I Bóg dopomógł swojemu słudze. Zapadki ustąpiły, a stalowe obręcze puściły dłonie więźnia. Wstał i podszedł do ściany. Jedna z płyt posadzki powinna się unieść. Wiedział, która. Ech, dranie, to wielki błąd uwięzić architekta w domu, który wybudował. Przykląkł i obmacał spoiny. Podczas przebudowy zamurowano przejście? Nie… Ale bez noża nie zdoła odblokować tajnego rygla. Blaszka oderwana od buta była za krótka…

A zatem nie ma ucieczki. Czy na pewno? Przeciągnął się. Ciało, może już nie pierwszej młodości, ale dobrze utrzymane… Dwie sprawne ręce, dwie mocne nogi. Zaczeka tu w celi na kata i jego pomocników. Zaczeka z niewielkim kawałkiem stali w dłoni. Ilu ich może być? Trzech, czterech? I może jeszcze jeden żołnierz w drzwiach. Zabije ich. Założy wrogi mundur lub katowski kaptur. Wyjdzie z celi, wejdzie schodkami na górę do głównego holu. Przy drzwiach stoi warta. Zabije ich. Wyjdzie do dawnego ogrodu klasztornego. Jeden żołnierz pilnuje furty. On też umrze. Siedem śmierci za jedno życie.

A jeśli przyjdą po niego w dziesięciu? Wyrwie broń pierwszemu i zaatakuje resztę. Stokroć przyjemniej umierać z szablą w dłoni niż z pętlą na szyi.