Выбрать главу

Wdrapali się po spiralnie biegnących schodkach i nieoczekiwanie dalszą drogę zagrodził im betonowy mur.

– Tego tu nie powinno być – stwierdził z niepokojem. – Pamiętam kamienną płytę, odchylającą się po zwolnieniu blokady.

– Ktoś zaiwanił płytę i zacementował – mruknęła Monika. – Sądząc po kolorze, bardzo dawno temu. Może nawet jeszcze przed wojną…

Mistrz uderzył pięścią w przeszkodę. Zadudniło.

– Gruba to ona nie jest – powiedział. – Ale łomem będziemy się męczyli przez wiele godzin. A latarki już się wyczerpują. Mamy w arsenale coś mocniejszego? – Spojrzał na Katarzynę.

– Jasne. Trotyl, amonit, semtex…

– Wysadzaj – zdecydował. – Tylko ostrożnie, żeby nie rozniosło całego budynku…

Rozwałkowała bryłkę plastiku w dłoniach i przykleiła do przeszkody. Wgniotła w nią zapalnik.

– Mamy trzy minuty – powiedziała. – Na dół, zaraz rąbnie.

Zbiegli do korytarza.

– Otwórzcie usta i zatkajcie uszy – zadysponowała. – Zaciśnijcie oczy i przygotujcie się na szok.

Odgłos eksplozji był głuchy, przytłumiony i w sumie dość słaby. Z wiekowego sufitu opadło trochę pyłu. Wyszli z lochu i rozejrzeli się nieco zaskoczeni.

Podwórze, które w czasach Alchemika było puste, obecnie zabudowano, przekształcając w jedną z sal pubu. Mimo że dochodziła druga w nocy, nadal było tu sporo gości. Siedzieli zszokowani, pokryci pyłem. Podmuch eksplozji zdmuchnął dekoracje, wybił okna, w piwach pływał tynk… Goście i przybysze z głębin ziemi patrzyli przez chwilę na siebie w zdumieniu. Barman ostrożnie wychylił głowę spod kontuaru. Katarzyna ocknęła się pierwsza. Wyciągnęła legitymację.

– Centralne Biuro Śledcze – oznajmiła gromko. – Przyszykować dokumenty do kontroli, zaraz wrócimy.

Przeszli obok oniemiałych piwoszy, wymknęli się bramą i roztopili we mgle na rynku.

– Pracowita nocka była – stwierdził z westchnieniem Mistrz. – Wracajcie się przespać, choć te kilka godzin. Dziękuję za pomoc. Szkoda, że się nie udało.

– Szkoda – westchnęła Stanisława. – Ale nie wszystko zawsze się udaje…

– Liczyłem na to, że w bibliotece Storma znajdziemy jakieś wskazówki, które nas na nich naprowadzą. Gdy to się nie udało, chciałem sprawdzić niejako od drugiego końca. Ale i to nie wypaliło. Nici rwą się nam w ręku.

– Może ci dranie jakoś się zdradzą? – zasugerowała Stanisława. – Choć lepiej byłoby uprzedzić atak…

– Nie mam już żadnego pomysłu, który mógłby nas przywieść do celu – westchnął.

– Może trzeba wrócić do biblioteki i szukać dalej?

Alchemik w zadumie kiwnął głową i powędrował w stronę swojego domu.

* * *

Tajna sala w podziemiach świątyni bogini Hathor w Denderze była pełna. Kapłani w białych szatach zasiedli na stołkach. Płomienie kaganków odbijały się w wygolonych na łyso czaszkach, wydobywały z wiecznego półmroku kamienne ściany pokryte reliefami. Zebrali się tu delegaci kilkunastu świątyń, by wysłuchać relacji Merefa-Neczer-Tota, który kilka dni wcześniej przeżył zaiste zdumiewającą wizję…

– Trudno mi ocenić to, co w widzeniu ze świata demonów ujrzałem – powiedział. – Jednak spośród przedmiotów mi najbliższych, uwagę szczególną jeden zwrócił. Bańka to była, ze szkła cieniutkiego uczyniona, w której jakoby drucik cieniutki z promienia słonecznego skręcony umieszczono. Niczym wijący się włos boga Re, otoczony blaskiem…

– A może metal to był w ogniu mocno rozpalony? – zapytał kapłan świątyni Ptaha z Memfis.

– Być to nie może, gdyż ani ognia w bańce szklanej nie było, ani blasku takiego uzyskać się w płomieniu nie da…

– Czemu to służyć mogło? – padło pytanie z sali.

– Do sali tamtej, jak mniemam, oświetlenia.

Kapłani poszeptali i pokiwali głowami.

– Sztuki pochwycenia promieni słonecznych nie znamy – mruknął arcykapłan. – I drutów z nich kręcenia… Jednakowoż wykluczyć się nie da, iż wnuki nasze ją posiądą. Szkoda tedy by było, gdyby wizja twa bez pożytku ulecieć miała…

– Zatem proponuję relief z wyobrażeniem odpowiednim na ścianie umieścić, aby okruch ten wiedzy w stosownym czasie mógł zostać spożytkowany – zasugerował Meref.

– Tak się też i stanie. Wezwać kamieniarzy!

Relief „Żarówki z Dendery” przetrwał przeszło trzy tysiące lat, nie budząc niczyjego zainteresowania, aż w odległym XX stuleciu przypadkiem odkrył go niejaki Erich von Daniken i swoim zwyczajem uznał za ślad działalności kosmitów…

* * *

– Twierdzisz, że jest gdzieś w mieście – powiedział w zadumie Laszlo. – Wspominałeś coś o telepatii?

– Tak. – Stary przyrodnik kiwnął głową. – Wyczuwam ją przez cały czas. Ona gdzieś tam jest.

– Zdołałeś odnaleźć moją kryjówkę.

– Owszem. Po dwu dobach koncentracji. Początkowo sądziłem, że to jej nora, ale już na miejscu zorientowałem się, że jednak nie. Nie pasowało mi to mieszkanie. Pył aluminiowy, wióry żelaza pozostałe po wierceniu lufy samopału, piec rozwalony wysoką temperaturą… To wszystko mówiło mi wyraźnie, że w tym miejscu żyje łowca, a nie wampir.

– Dlaczego tak się pomyliłeś?

– Miałeś obraz Moniki przed oczami i długo siedziałeś tutaj, myśląc o niej. To stworzyło fałszywy cień. Wampirzycy nie mogę tak precyzyjnie namierzyć, bo nieczęsto myśli o sobie. Ale jest gdzieś tutaj…

– Niedaleko?

– Właśnie. Może na jakimś strychu, może w piwnicy, a może zajęła sobie pustostan…

– Krypta któregoś z kościołów na Starym Mieście?

– Nie da się tego wykluczyć. Ale nie może być daleko. One bardzo nie lubią nowoczesnego budownictwa. I wolą żyć w miastach niż na wsi…

– O tym słyszałem – zagryzł wargi.

– A dziś chyba poluje. – Arminius przymknął oczy, by lepiej się skoncentrować. – Wyczuwam ją. Odbieram podniecenie, choć nie wiem, czym spowodowane…

– Spróbujemy ją odszukać? Teraz?

Przyrodnik się zamyślił.

– To chyba strata czasu – powiedział. – Zawsze zabijałem je po długotrwałym i starannym planowaniu akcji. Wtedy ma się cień szansy… A tak na łapu-capu… Z drugiej strony, gdyby się udało, oszczędzilibyśmy sobie całe tygodnie roboty.

– A zatem w drogę…

Kilka minut później wyszli z kwatery w przenikliwy ziąb wilgotnej, grudniowej nocy.

Rozdział VII

Mistrz Michał skręcił w ulicę Świętego Krzyża, gdy nieoczekiwanie z bramy wyszli trzej masywnie zbudowani faceci. Ubrani byli w szare, płócienne płaszcze, przypominające krojem habity. Obejrzał się dyskretnie. Trzech innych odcięło mu drogę ucieczki.

– Bractwo Drugiej Drogi – wycedził. – Jak miło, sześciu na jednego. Aż dziwne, że w ogóle się pokazaliście, zamiast strzelić zza węgła. Ale honor nigdy nie był waszą mocną stroną.

– Milcz, psie – warknął najwyższy. – Nikt nie będzie zarzucał nam braku honoru.

Alchemik splunął mu pod nogi.

– Przekaż nam sekret tynktury, a darujemy ci życie – szepnął drugi.

Mistrz spojrzał na niego z zainteresowaniem.

– Sekret ukryty jest w moim mózgu. Nie sądzę, abyście zdołali go stamtąd wydrzeć, choć niewątpliwie przez ostatnie czterysta lat nabraliście znacznej biegłości w torturowaniu alchemików. Najpierw będziecie jednak musieli wziąć mnie żywcem.

Odwrócił się i zadał z półobrotu cięcie jednemu z napastników, który podchodził go cicho od tyłu. Ten uskoczył, wpatrując się w rękę, której niespodziewanie zabrakło dłoni. Alchemik spojrzał i skrzywił się niemiłosiernie. Liczył na cięcie po stawie, a chybił o dobre dwa palce…