Выбрать главу

Ale Monice zdarzało się bywać na wojnie, a pewnych rzeczy się nie zapomina. Przez drzwi nie zdążyłaby, a zatem oknem. Skoczyła, zaplątała w firanki, rozbiła szybę głową i ramionami, i wyrwała się na świeże powietrze. Które to piętro? Czwarte. Fatalnie…

Rąbnęła nogami, nie utrzymały jej i zaraz runęła na plecy. Cóż, fajny mieli przed wydziałem żywopłot. Wyłamała w nim dziurę jak stodoła. No trudno, jeszcze piętnaście lat i krzaki odrosną. Odetchnęła głęboko. Nic nie boli? Właściwie to wszystko. Kolana, kostki nóg, mięśnie, żebra, ramiona, głowa. Ale to inny ból, tępy, od wstrząsu i stłuczenia, a nie ostry od złamanych kości. Poruszyła stopami. Działały. A zatem kręgosłup nie jest uszkodzony.

Do listy urazów dodać musiała jeszcze liczne drobne skaleczenia wywołane przez odłamki szkła. Spojrzała w górę, na szczęście lektorka chyba przestraszyła się na tyle, że nawet nie podchodzi do okna. I bardzo dobrze, mogłaby ją zastrzelić bez trudu.

Teraz dopiero spostrzegła, że wokoło stoi wianuszek studentów. Ktoś podał jej rękę. Musieli słyszeć o wczorajszej strzelaninie przed budynkiem. A teraz znowu strzał i jej skok z okna. Co robić? Nietrudno udawać biedną, przerażoną, zagubioną nastolatkę. Łzy w oczach, potargane włosy, drobne, krwawe nacięcia na twarzy… Wyglądała niewinnie, bezbronnie, była na tyle śliczna i sponiewierana, by wzbudzić natychmiastowe współczucie. Jakaś studentka podała jej paczkę chusteczek. Dygnęła w podziękowaniu, co jeszcze odjęło jej kilka lat. Przyłożyła jedną do rozbitego czoła.

– Cóż za krwiożerczy wydział – powiedziała. – Już drugi raz próbują mnie tu zamordować…

– Nigdy wcześniej nic takiego nie miało tu miejsca. – Ktoś próbował bronić honoru swojej uczelni.

Rozejrzała się, okupując to porażającym bólem głowy. Wstrząs mózgu? Niewykluczone. Zakaszlała głucho. Dobra. Żyła, ale policja będzie tu za kilka minut. A zatem musiała wiać. Z tak rozbitymi kolanami nie ucieknie daleko.

– Przepraszam, czy ktoś może mnie odwieźć do Hotelu Europejskiego?

W każdym mieście jest Hotel Europejski. I jak tu nie pomóc biednej, poranionej nastolatce, którą jacyś dranie, wiadomo, że wykładowcy to skończone bydlaki, wyrzucili przez okno?

Pięć i pół minuty później wysiadła przed hotelem. Podziękowała i gdy tylko student odjechał, ruszyła szybkim krokiem w drugą stronę. Pod kurtką miała podpinkę z polaru, zarzuciła kaptur, by trochę zasłaniał jej poranioną twarz. Dowlokła się do mieszkania Alchemika. Na szczęście był w domu.

– O mój Boże. – Na jej widok złapał się za głowę.

– Cóż ci się stało?

– Potknęłam się o parapet i wyleciałam z czwartego piętra przez zamknięte okno – wyjaśniła. – Mogę skorzystać z łazienki?

Napuściła sobie do wanny gorącej wody, prawie wrzątku, i zanurzyła się w niej. Obejrzała się w lusterku. Na szczęście firanka uchroniła ją przed odłamkami szkła. Nacięć znalazła tylko kilka, z czego trzy lub cztery głębokie.

Gorąca woda powodowała porażający ból wszystkich stłuczonych miejsc, ale dzięki niej krew krążyła żwawiej, odpływała z rozbitej tkanki. Nie będzie zakrzepów, może nie będzie też siniaków. A skaleczenia już przyschły. Popatrzyła na siebie w lustrze. No, nie jest źle.

– Weź niebieski ręcznik – zasugerował przez drzwi Mistrz. – Spirytus jest w szafce. Coś ci jeszcze potrzeba?

– Nie masz przypadkiem farby do włosów? – spytała bez większej nadziei.

– Za pięć minut będzie. Jaki kolor?

– Byle tylko nie zielony… – Miała siłę żartować, a więc nie było najgorzej.

Trzasnęły drzwi. Faktycznie nie minęło pięć minut i podał jej farbę. Przeczytała instrukcję. Ciemnokasztanowy. Znakomicie. Alchemik widać również przeczytał ulotkę, bo dostarczył jej także foliową torebkę i dodatkowy ręcznik.

– Suszarka jest na półce.

Wreszcie zasiadła w salonie, rozgrzana kąpielą, obolała i zmaltretowana. Ale żywa. Fotel zapadł się pod nią wygodnie, miała tylko ochotę spać i spać…

– Co się stało? – Mistrz tym razem poprosił o konkrety.

Więc opowiedziała.

– Tak, przefarbowanie włosów to zdecydowanie dobry pomysł. – Kiwnął wreszcie głową. – To bardzo charakterystyczny element. Ludzie to szybko zapamiętują… Jeśli podadzą twój rysopis, dla policji jesteś w tej chwili poza podejrzeniem.

– Jak to jest, że zawsze ktoś rozpoznaje we mnie wampira? – zapytała.

– Nie wiem, jak inni, ja to po prostu czuję. Nagły chłód na plecach, włoski stają na karku… I już wiem. Raz spotkałem kobietę na Ukrainie, dawno, ponad dwieście lat temu. Potem po raz drugi w czasie wojny. Tamten był esesmanem… Zabiłem go zresztą.

– Zidentyfikowała mnie natychmiast.

– Ja też bardzo szybko. Tego się nie zapomina. Ale skoro ona od razu wiedziała, to znaczy, że wcześniej musiała spotkać kogoś takiego jak ty. Może w Sudanie?

– Może…

Na dole przed bramą kamienicy trzasnęły drzwiczki co najmniej dwu samochodów. Mistrz drgnął i nadstawił uszu.

Ulica Westerplatte to ruchliwa arteria, którą w dzień i w nocy nieustannie sunie sznur samochodów. Na poddaszu, chronionym potrójnymi szybami, warkot ich motorów zredukowany jest do cichego szmeru. Alchemik, mieszkając tu przez wiele tygodni, zdołał do niego przywyknąć. Teraz jednak uniósł głowę.

Przez czterysta lat pochłonął ogromną masę książek dotyczących przeczuć, telepatii i temu podobnych zjawisk. Większość „literatury przedmiotu” okazała się zwykłą makulaturą. W nielicznych autorzy przytoczyli przykłady, dodając jednocześnie uwagę, że nie zgłębili natury tych zjawisk ani nie zdołali potwierdzić empirycznie ich realności.

Oczywiście, w bibliotece cadyka Salomona Storma spoczywają księgi, z których wynika, że telepatia istnieje realnie, a nawet takie, za pomocą których można się jej nauczyć. Alchemik nigdy nie szkolił się w tym kierunku, jednak nauczył się ufać przeczuciom.

Przesunął myszkę, budząc komputer z uśpienia. Obraz z dwu kamer, umieszczonych na zewnątrz i od strony podwórza… Przed domem parkowała furgonetka. Stało przy niej dwu rosłych drabów.

– Policja? – zapytała Monika.

Zdążył zapomnieć, że dziewczyna siedzi w fotelu naprzeciwko.

– Dobrze by było – mruknął.

Obraz z drugiej kamery był jeszcze mniej optymistyczny.

– Wyjdź na dach i spróbuj przejść do sąsiedniej kamienicy – polecił. – Masz szansę się uratować.

– Bractwo Drugiej Drogi. – Księżniczka spojrzała na niego kolorowymi oczyma.

Była zaskakująco spokojna i opanowana. Po twarzy Mistrza przebiegł cień. To dziecko, mimo że przeżyło ponad milenium, nie zetknęło się widać z tak bezwzględnymi typami…

– Dlaczego nie uciekniesz ze mną? – zapytała.

– Dlatego, że jestem mężczyzną – powiedział spokojnie. – Gdybym się cofnął, jak potem mógłbym patrzeć w lustro?

– Mają przewagę liczebną. Prawdopodobnie dziesięć do jednego… Może to głupota, a nie odwaga?

– Najwyżej zginę, ale wcześniej pokażę tym szmaciarzom, jak umiera prawdziwy szlachcic. I oczywiście zadbam przy okazji o to, by radość zwycięstwa zatruć im goryczą strat…

– Zostaję. Razem mamy większe szansę.

– Dam ci kamizelkę kuloodporną – zaproponował.

Pokręciła przecząco głową. Zdjął ze ściany szablę i zważył w dłoniach. Na oko była to zwykła kopia starej batorówki, jednak gdy wydobył ją z pochwy, Monika aż uniosła brwi ze zdziwienia.