Выбрать главу

– Dziękuję panu bardzo. – Łowca uśmiechnął się i uszczęśliwiony opuścił szkołę.

Wsiadł do samochodu.

– Mamy ją! – Zatarł ręce. – Będzie dziś o siódmej wieczorem w kinie. A potem… wraca do domu. Może sama…

– Dziabniemy ją na ulicy?

– Z czego? Zrobimy inaczej. Rąbniesz ją prądem. – Podał mu porażacz elektryczny. – Wpakujemy do samochodu, skujemy, zawieziemy do nas i przypalikujemy kołkiem.

Laszlo klasnął w dłonie.

– Nawet wolę tak – powiedział. – Bliski kontakt z wrogiem… I jakby bardziej honorowo niż kulą w plecy.

– I zgodnie z tradycją łowców wampirów. – Skłonił głowę stary.

– Możemy zaparkować na Starym Mieście?

– Niestety, nie bardzo. Ale jest na to metoda. Zamaskujemy nasz wóz jako taksówkę…

* * *

Dziewczyny wysypały się z kina. Obserwowali je spokojnie i uważnie. Księżniczka Monika pożegnała się z koleżankami i ruszyła przed siebie ulicą.

– Przefarbowała się, spryciara – mruknął Laszlo.

– No to z Bożą pomocą. – Arminius przeżegnał się i klepnął ucznia w ramię.

Laszlo podniósł broń i, wysiadłszy z wozu, ruszył za ofiarą. Przystanęła, oglądając drobiazgi wystawione na wystawie sklepu jubilerskiego. Kolczyki i wisiorki wzorowane na wyrobach rosyjskiej firmy Faberge. Złoto zdobione granatową emalią. Wyroby niczego sobie, ale ceny zaporowe. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Ostatecznie stać ją… Tylko czy warto wydawać fortunę na kilka błyskotek?

Przyspieszył kroku. Przeciął ulicę i szedł środkiem chodnika. Cholera, szkoda, że jest leworęczny. Cel ma po prawej stronie… Będzie musiał zrobić zwrot, cała akcja może nie wypalić przez głupią sekundę… Zlustrował ulicę. Kupa ludzi. Żadnej policji. Ile czasu minie, zanim ktoś zareaguje i wyciągnie komórkę? Powiedzmy, że pięć sekund.

Mijał witrynę. Jeszcze krok, jeszcze pół. Nieoczekiwanie odwrócił się i pchnął niemal na oślep porażaczem. Spostrzegła ruch w szybie wystawowej, ale nie zdążyła nic zrobić. Wyładowanie trzystu tysięcy woltów przebiło bez trudu kożuszek. Włosy stanęły dęba, otoczyły głowę jak naelektryzowana burza. Pociemniało jej w oczach i osunęła się prosto pod nogi łowcy.

Złapał ją, żeby nie gruchnęła o chodnik. Stary zatrzymał samochód obok sekundę później. Laszlo otworzył tylne drzwi i jednym ruchem rzucił ją na tylne siedzenie. Była lekka i drobna, nawet nie poczuł. Skoczył w ślad za nią. Trzaśniecie drzwiczek. Łowca prowadził szybko i pewnie.

– Obszukaj ją i zakuj – polecił. – Powinna być nieprzytomna przez jakieś dziesięć minut, ale nie wiadomo, jak to z nimi jest…

Rozpiął kożuch i obszukał pospiesznie boki. Żadnych kabur, żadnych spluw… Ups? Coś miała na łydce. Odsznurował pochwę ze sztyletem.

– Tylko nóż – zameldował.

– Kuj. Nie czekaj.

Kożuch przeszkadzał, ściągnął go pospiesznie. Ręce na plecy, podwójne kajdanki. Większymi spiął jej nogi w kostkach. Jeszcze łańcuch łączący obie pary. Solidna stal samohartująca, zamki znacznie wymyślniejsze niż w policyjnych modelach.

Arminius wjechał na podwórze i zaparkował przed ich kwaterą. Wysiadł i zatrzasnął bramę. Rozejrzał się na boki. Pusto. Ulica jak wymieciona, żywego ducha. I bardzo dobrze.

– Dasz radę ją ponieść? – zapytał.

– Tak, przerzucę sobie przez plecy…

– Nie! Jeśli się ocknie, dziabnie cię zębami. Chyba byś nie chciał…

Złapał ją pod pachy i, sapiąc z wysiłku, wtaszczył po schodach do pokoju. Stary wyjrzał oknem. Nadal spokój. Nikt za nimi nie jechał, nikt chyba nie zauważył, jak wnoszą nieprzytomną dziewczynkę do swojej rudery. Na Sławkowskiej spostrzegł co najmniej trzech ludzi z komórkami przy uchu. Gadali tak sobie, czy wzywali policję? Nieważne.

– Nadal śpi – zameldował Laszlo.

– Rozciągnij i przykuj – polecił. – Jak będzie miała rozłożone ręce, nie zdoła się zamienić w nietoperza.

Węgier rozkuł jej ręce i rozkrzyżował na podłodze. Wbił solidne haki w drewniany parkiet, przyczepił do nich kajdanki. W ostatniej chwili. Obudziła się i natychmiast szarpnęła potężnie. Deski zaskrzypiały cichutko, ale nic się nie stało. Naprawdę solidne okowy. Potoczyła oszołomionym spojrzeniem wokoło. Obłażące z farby ściany, popękany tynk na suficie, okna zabite dyktą z portretami jakiegoś psychola. Podłoga, niegdyś piękna, obecnie zapuszczona jak reszta tej meliny. Na parapecie półtoralitrowa flacha rakiji. Pod ścianą, na warstwie świeżych gazet, dwa materace i śpiwory. I jeszcze ci dwaj. Młody, sympatycznie wyglądający chłopak. To on dziabnął ją prądem. Śniada cera, grube brwi. Ormianin? Gruzin? Nie, raczej Węgier albo Rumun. Byłby nawet przystojny, gdyby nie te wąskie, zaciśnięte jak kreska wargi i spojrzenie psychopaty.

Jego towarzysz, na oko dziewięćdziesięcioletni starzec, szlachetne rysy jak wykute w granicie. Wygląda na lekarza, może adwokata. Hmmm… Nie, to bardziej typ starego, szalonego naukowca. Starannie utrzymana siwa bródka, ciemne oczy, błyszczące jak gdyby ciągle miał dwadzieścia lat. Spojrzenie badacza, odkrywcy tajemnic natury. Garnitur starannie skrojony, ale wedle mody sprzed siedemdziesięciu lat… Prosta sylwetka. Czerstwy, dobrze się trzymający staruszek. Co też takiego trzyma w ręce? O jasna cholera!

– Kim jesteście? – zapytała.

– Zgadnij. – Uśmiechnął się krzywo, ale nie przerwał swojego zajęcia.

Małym toporkiem ociosywał solidny, osikowy kołek. Laszlo bawił się pięciokilowym młotkiem z supermarketu.

– Co wam zrobiłam? – warknęła po węgiersku. – Ile chcecie, żeby mnie wypuścić?

– Spełniamy nasz obowiązek wobec ludzkości – oświadczył z godnością Laszlo.

Szlag. Łowcy wampirów. Prawdziwi łowcy wampirów jak z kiepskiego horroru. Niemożliwe? A jednak. A sądziła, że tacy kolesie to tylko wymysł reżyserów kretynów. Z drugiej strony powinna się była tego domyślić po zamachu przed biblioteką… Znaczy do niej walili, a nie do Stasi. No to wpadła.

– Mam konto w Szwajcarii. Od lat narastają tam odsetki – zełgała. – Mogę wam dać połowę.

Stary podszedł i zalepił jej usta szerokim plastrem opatrunkowym.

– Bo jeszcze by nas przekonała – mruknął.

– To wystarczy? – Młody popatrzył z powątpiewaniem na kołek. – A jeśli nie?

– Jakby kołek nie pomógł, to upitolimy jej głowę szpadlem. Ale do tej pory zawsze skutkował.

Księżniczka szarpnęła się znowu. Ale bez skutku. Do diabła. Przeżyć ponad tysiąc lat, by umrzeć na zaszczanej przez myszy podłodze z rąk dwu fanatyków? Niedoczekanie. Mięśnie na jej ramionach napięły się jak postronki. Deski zatrzeszczały, ale haki nie puściły.

No to wpadła. Jak śliwka w… A nawet jeszcze gorzej. Zabiją ją, głupie palanty! Haki są wbite głęboko. Pewnie pod parkietem znajdują się solidne dranice… Oczywiście jest w stanie je rozruszać i wyrwać. Powoli, mocnymi szarpnięciami, tylko że zajmie jej to całą noc albo dłużej, a tu najwyraźniej szykują się, by wykończyć ją już za kilka minut.

I gdzie są przyjaciele? Właśnie w tej chwili, gdy są jej potrzebni… Alchemik pewnie leży w fotelu i je sobie galaretę z nóżek, Katarzyna bawi się komputerem, Stasia haftuje. Zastanawiają się, kiedy wróci z kina. A ona leży tu na podłodze, skuta jak niewolnica na targu, a nawet gorzej, i czeka na egzekucję. Walnąć ssawką przez własny policzek? Nic to nie da.

– Ciosaj szybciej, szkoda dziewczyny, wariuje ze strachu – powiedział Laszlo.

O, to on ma jakieś ludzkie uczucia? Zdumiewające. Zupełnie nie wygląda. Zresztą, co z tego, że ma? Widać po nim, że ręka mu nie drgnie… W zasadzie miło z ich strony, że jej nie zgwałcili. A może i szkoda? Miałaby szansę przy okazji choć jednego posłać na tamten świat. Co za problem złamać któremuś miednicę udami? Ale, zdaje się, nawet o tym nie pomyśleli…