Camilla Läckberg
KSIĘŻNICZKA Z LODU
Camilla Läckberg
ISPRINSESSAN
2003
Dla Willego
1
Dom był pusty, opuszczony. Ze wszystkich kątów wiało chłodem. W wannie utworzyła się cienka warstewka lodu. Ciało nabierało sinawej barwy.
Przywodziła mu na myśl księżniczkę. Księżniczkę z lodu.
Właściwie nie czuł zimna, choć siedział na podłodze. Wyciągnął rękę i lekko jej dotknął.
Krew na przegubach dawno zastygła.
Przepełniała go miłość do niej, silniejsza niż kiedykolwiek. Pogłaskał ją po ramieniu, jakby chciał dotknąć duszy, która opuściła już ciało.
Odchodząc, nie obejrzał się za siebie. Nie było to „żegnaj”, lecz „do zobaczenia”.
Eilert Berg nie czuł się szczęśliwy. Ciężko oddychał, sapał, ale to nie stan zdrowia był jego największym problemem.
Svea w latach młodości była śliczną dziewczyną. Eilert nie mógł doczekać się chwili, gdy wreszcie znajdzie się z nią w małżeńskim łóżku. Wydawała się taka łagodna, miła i nieco nieśmiała. Po nazbyt krótkim okresie uciech cielesnych pokazała jednak prawdziwy charakter. Wzięła go pod pantofel i trzymała tak od prawie pięćdziesięciu lat. Ale Eilert miał tajemnicę. W jesieni życia pojawiła się szansa na trochę wolności i nie zamierzał jej zaprzepaścić.
Całe życie ciężko pracował, łowiąc ryby, co zapewniało dochód wystarczający akurat na utrzymanie Svei z dziećmi. Potem przyszły chude lata emerytury. Nie miał żadnych oszczędności, nie mógł więc rozpocząć życia na nowo, gdzie indziej, w pojedynkę. Aż tu nagle pojawiła się szansa, niczym dar z niebios. W dodatku było to takie proste, że niemal śmiechu warte. Cóż, jeśli ktoś jest gotów płacić niebotyczne sumy za parę godzin pracy na tydzień, to jego problem. Eilert nie będzie z tego powodu narzekać. W ciągu zaledwie roku uskładał sporą kupkę banknotów. Schował je w skrzynce za dołem na kompost. Już niedługo uzbiera się tyle, że będzie mógł wyruszyć do ciepłych krajów.
Wchodząc na ostatni stromy pagórek, przystanął na chwilę, aby wyrównać oddech i rozmasować bolące dłonie. W Hiszpanii, a może w Grecji, wreszcie odtają od idącego jakby od środka chłodu. Eilert liczył, że ma przed sobą jeszcze co najmniej dziesięć lat, zanim przyjdzie wyciągnąć nogi, i miał zamiar dobrze wykorzystać ten czas. Na pewno nie zamierzał ich spędzić z taką jędzą.
Codzienne poranne spacery były dla niego jedynymi chwilami spokoju. W dodatku zapewniały niezbędny ruch. Chodził zawsze tą samą trasą i ci, co znali jego zwyczaje, często wyglądali, żeby chwilę pogwarzyć. Szczególną przyjemność sprawiały mu pogawędki z ładną dziewczyną z domu koło szkoły na górce Håkebacken. Bywała tam tylko w weekendy i zawsze przyjeżdżała sama, ale chętnie wdawała się w rozmowy o wszystkim i o niczym. W dodatku pannę Alexandrę interesowały sprawy dotyczące Fjällbacki, także te dawne, nad którymi Eilert rozwodził się z wyjątkowym zapałem. Poza tym aż przyjemnie było na nią patrzeć. Eilert, choć już stary, znał się na tym. Wprawdzie plotkowano na jej temat, ale gdyby człowiek miał słuchać, co baby gadają, nie miałby czasu na nic innego.
Prawie rok temu zapytała, czy w piątki rano nie mógłby zaglądać do niej, skoro i tak ma po drodze. Dom był już stary, więc ogrzewanie i rury coraz to nawalały. Nie chciałaby przyjechać na weekend do zimnego domu. Eilert dostanie klucz, wystarczy, że zajrzy i upewni się, czy wszystko w porządku. Przy okazji sprawdzi okna i drzwi, bo w okolicy było kilka włamań.
Nie był to żaden kłopot, a raz w miesiącu w jej skrzynce na listy czekała na niego koperta z jego nazwiskiem, zawierająca — w jego mniemaniu — iście królewską sumę. Poza tym było mu przyjemnie, że może się do czegoś przydać. Całe życie pracował i trudno mu było się przyzwyczaić do braku zajęcia.
Z trudem pchnął do środka krzywo wiszącą furtkę. Śnieg był nieodgarnięty i Eilert pomyślał, że może poprosi któregoś z chłopców, aby jej pomógł. To nie jest zajęcie dla kobiety.
Wymacał w kieszeni klucz, uważając, aby go nie upuścić w głęboki śnieg, bo gdyby musiał przyklęknąć, nie mógłby potem wstać. Schodki prowadzące do sieni były oblodzone, śliskie, musiał przytrzymać się poręczy. Właśnie miał włożyć klucz do zamka, gdy dostrzegł, że drzwi są uchylone. Zdumiony otworzył je i wszedł do przedpokoju. Może przyjechała trochę wcześniej niż zwykle?
— Halo, jest tam kto?
Nikt mu nie odpowiedział. Zobaczył wydobywającą się z jego ust mgiełkę i zdał sobie sprawę, że w domu jest zimno. Przez moment nie mógł się zdecydować, ale miał wrażenie, że coś tu nie gra i nie jest to tylko sprawa ogrzewania.
Przeszedł przez wszystkie pokoje. Chyba wszystko było na swoim miejscu. W domu panował porządek, jak zawsze. Wideo i telewizor stały na swoich miejscach. Eilert sprawdził cały parter, potem wszedł na stopnie wiodące na piętro. Schody były strome, musiał się mocno trzymać poręczy. Najpierw wszedł do sypialni, urządzonej w stylu zdecydowanie kobiecym, ale oszczędnym i w dobrym guście. Panował tu taki sam porządek jak w całym domu. Łóżko było posłane, obok stała walizka. Nie wyglądała na rozpakowaną. Eilertowi zrobiło się głupio. A może przyjechała wcześniej, zobaczyła, że piec się zepsuł, i wyszła poszukać kogoś, kto go naprawi. Ale sam w to nie wierzył. Coś było nie tak. Czuł to w kościach, tak jak czasem wyczuwał zbliżający się sztorm. Ostrożnie szedł dalej. Wszedł na duże poddasze z drewnianym belkowaniem. Naprzeciw siebie stały tam przy otwartym kominku dwie kanapy, przed nimi stolik, na którym leżało kilka porozrzucanych gazet. Poza tym wszystko było na swoim miejscu. Zszedł z powrotem na dół. Tam również wszystko było tak, jak powinno. Ani kuchnia, ani salon nie wyglądały inaczej niż zwykle. Została jeszcze łazienka. Coś, nie wiedział co, sprawiło, że zawahał się przed otwarciem drzwi. W domu nadal panowała cisza. Stał jeszcze przez moment, zastanawiając się. Potem doszedł do wniosku, że zachowuje się śmiesznie, i zdecydowanym ruchem pchnął drzwi.
Chwilę potem pędził do drzwi wejściowych tak szybko, jak mu pozwalał wiek. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że schodki są oblodzone, i złapał się poręczy. Poleciałby głową naprzód. Przebrnął przez zalegający śnieg i sklął zacinającą się furtkę. Wypadł na chodnik i stanął bezradnie. Kawałek dalej na drodze ujrzał zbliżającą się raźnym krokiem postać. Rozpoznał córkę Torego, Erikę. Zawołał, żeby się zatrzymała.
Erika Falck czuła się potwornie, śmiertelnie zmęczona. Wyłączyła komputer i poszła do kuchni po kolejną kawę. Naciskali ją ze wszystkich stron. Wydawnictwo chciało, aby w sierpniu złożyła konspekt książki, którą dopiero co zaczęła pisać. Książka o Selmie Lagerlöf, piąta biografia jej pióra poświęcona szwedzkim pisarkom, miała być zarazem najlepsza, ale Erika nie mogła w sobie wzbudzić chęci pisania. Od śmierci rodziców minął już ponad miesiąc, ale żałoba była tak samo świeża jak na początku. Porządkowanie domu rodziców też nie szło jej tak szybko, jak z początku sądziła. Ciągle powracały wspomnienia. Zapakowanie jednego kartonu trwało wiele godzin, bo każda wzięta do ręki rzecz przywoływała wspomnienia, które raz wydawały się bliskie, a innym razem bardzo odległe. W końcu postanowiła, że nie będzie się śpieszyła. I tak na razie wynajęła swoje sztokholmskie mieszkanie, ponieważ wyliczyła sobie, że równie dobrze może pisać w domu rodzinnym, we Fjällbace. Dom stał nieco na uboczu, nad zatoką Sälvik. Otoczenie tchnęło spokojem.