— Właściwie trudno mi coś powiedzieć. Nie wiem, jak przedstawia się moja sytuacja. Jutro dzwonię do koleżanki, Marianne, adwokatki, spytać, jakie mam szanse nie zgodzić się na sprzedaż. Ala dziś nie chcę o tym myśleć. Poza tym w ostatnich dniach miałam trochę przeżyć, wobec których takie majątkowe sprawy są bardzo błahe.
— Tak, słyszałem. — Dan umilkł. Po chwili zapytał: — Jakie to uczucie zobaczyć człowieka w takim stanie?
Erika zastanawiała się nad odpowiedzią.
— Przeraźliwie smutne i okropne. Mam nadzieję, że już mnie to nie spotka.
Opowiedziała mu o artykule wspomnieniowym o Alex i rozmowach z jej mężem i koleżanką.
— Nie rozumiem tylko, dlaczego się zamknęła przed najważniejszymi osobami w życiu. Zobaczyłbyś jej męża — uwielbiał ją. Z drugiej strony pewnie większość ludzi tak ma. Uśmiechają się wesoło, a w rzeczywistości mają potąd zmartwień i problemów!
Dan przerwał jej szorstko.
— Słuchaj, mecz zaczyna się za jakieś trzy sekundy. Wolę hokeja na lodzie od twoich pseudofilozoficznych rozważań.
— Nie ma obaw. Zresztą zabrałam ze sobą książkę, gdyby mecz okazał się nudny.
Dan rzucił jej mordercze spojrzenie, ale zobaczył błysk w jej oku i domyślił się, że się z nim droczy.
Zdążyli zasiąść przed telewizorem w chwili, gdy krążek został rzucony na lód.
Marianne podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
— Marianne Svan, słucham.
— Cześć, tu Erika.
— Witaj, dawno się nie odzywałaś. Fajnie, że dzwonisz. Co u ciebie? Tyle o tobie myślałam.
Erika znów sobie uprzytomniła, że ostatnio zaniedbywała przyjaciół. Zdawała sobie sprawę, że się o nią niepokoją, ale ledwie starczało jej sił, by dzwonić do Anny. Wiedziała, że ją rozumieją.
Z Marianne przyjaźniła się od czasów uniwersyteckich. Razem studiowały historię literatury, ale po niespełna czterech latach Marianne uzmysłowiła sobie, że praca w bibliotece nie jest jej powołaniem, i postanowiła zostać adwokatem. Osiągnęła w tym zawodzie sukces i obecnie była najmłodszą w historii wspólniczką jednej z największych i najbardziej poważanych kancelarii adwokackich w Göteborgu.
— Dziękuję, u mnie wszystko w porządku, stosownie do okoliczności. Jako tako doszłam do siebie, ale mam jeszcze na głowie sporo spraw.
Marianne nie lubiła czczej gadaniny. Intuicja podpowiedziała jej, że Erice też nie o to chodzi.
— Co mogłabym dla ciebie zrobić? Czuję, że jestem ci potrzebna, więc nie próbuj zaprzeczać.
— Głupio mi, że się tak długo nie odzywałam, a jak już dzwonię, to w interesie.
— Nie wygłupiaj się! W czym mogę ci pomóc? Masz jakieś problemy ze spadkiem?
— Tak, tak można powiedzieć.
Erika usiadła przy kuchennym stole w kuchni i obracała w palcach list, który nadszedł poranną pocztą.
— Anna, a właściwie Lucas, chce sprzedać dom we Fjällbace.
— Coś podobnego! — wybuchnęła spokojna zazwyczaj Marianne. — Co on sobie wyobraża! Przecież obie kochacie ten dom!
Erika poczuła w tym momencie, że jej coś pęka w środku, i rozpłakała się. Marianne natychmiast się uspokoiła.
— No i co się dzieje? — zapytała ze współczuciem. — Chcesz, żebym przyjechała? Mogłabym być u ciebie wieczorem.
Erika szlochała do słuchawki, łzy płynęły obficie. W końcu uspokoiła się na tyle, żeby wytrzeć oczy.
— Kochana jesteś, ale właściwie jest okej. Naprawdę. Tylko ostatnio miałam za dużo spraw. Sporo mnie kosztowało porządkowanie rzeczy rodziców, wydawnictwo naciska, teraz ten dom i jakby nie dość na tym, w piątek znalazłam zwłoki mojej przyjaciółki z dzieciństwa.
Nagle zachciało jej się śmiać. W oczach miała jeszcze łzy, ale zaczęła się histerycznie śmiać. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się uspokoić.
— Powiedziałaś „zwłoki” czy się przesłyszałam?
— Dobrze usłyszałaś, niestety. Przepraszam, to okropne, że się śmiałam, ale to mnie przerosło. Alexandra Wijkner była moją najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa. Odebrała sobie życie, siedząc w wannie w rodzinnym domu we Fjällbace. A może ją znałaś? Razem z mężem, Henrikiem Wijknerem, obracała się w najlepszych kręgach Göteborga. To zupełnie jak ty, co?
Erika uśmiechnęła się, wiedząc, że Marianne na pewno zrobiła to samo. Podczas studiów Marianne mieszkała w dzielnicy Majorna i walczyła o prawa robotników. Z czasem musiała zmienić śpiewkę, aby lepiej dopasować się do środowisk, z którymi łączyła ją praca w renomowanej kancelarii.
— Henrik Wijkner. Tak, znam go ze słyszenia, mamy nawet wspólnych znajomych. Ale tak się złożyło, że nigdy się nie spotkaliśmy. Podobno jest bezwzględny w interesach. Taki gość, co przed śniadaniem zwolni z pracy stu ludzi, ale nie straci z tego powodu apetytu. Jego żona zdaje się prowadziła jakiś sklep?
— Galerię sztuki. Abstrakcyjnej.
To, co powiedziała Marianne, zaskoczyło Erikę. Zawsze jej się wydawało, że zna się na ludziach, a Henrik bynajmniej nie zrobił na niej wrażenia bezwzględnego biznesmena.
Zmieniła temat. Przeszła do tego, o czym chciała rozmawiać.
— Dostałam dziś list. Od adwokata Lucasa. Wzywają mnie na piątek do Sztokholmu na spotkanie w sprawie sprzedaży domu rodziców, ale kompletnie nie znam się na takich sprawach. Jakie mam prawa? Czy w ogóle jakieś mam? Czy Lucas rzeczywiście ma prawo tak postępować?
Erika poczuła, że znowu zaczyna jej drżeć dolna warga, i zaczerpnęła głęboko powietrza, żeby się uspokoić. Spojrzała w okno. Po kilku dniach odwilży z przymrozkami w nocy lód na zatoce znów mienił się w słońcu. Zobaczyła wróbla na parapecie. Przypomniała sobie, że powinna kupić pokarm dla ptaków. Wróbel przekrzywił ciekawie główkę i lekko pukał dziobem w okno. Odleciał, dopiero gdy się przekonał, że nie znajdzie tu nic do jedzenia.
— Jak wiesz, specjalizuję się w sprawach podatkowych, a nie rodzinnych, więc od ręki ci nie odpowiem. Zrobimy tak: pogadam z ekspertem w naszej kancelarii i oddzwonię do ciebie w ciągu dnia. Nie zostawię cię z tą sprawą. Pomogę ci, obiecuję.
Dobrze było usłyszeć spokojne zapewnienia Marianne. Świat wydał się Erice jaśniejszy, chociaż po rozmowie nie była przecież mądrzejsza niż przed nią.
Powrócił niepokój związany z pisaniem. Próbowała się zmusić, ale szło jej ciężko. Została jej do napisania więcej niż połowa. Tymczasem wydawnictwo zaczynało się niecierpliwić, bo jeszcze nie przedstawiła konspektu. Przeczytała dwie strony formatu A4, ale uznała, że są na nic, i skasowała je, choć poświęciła na nie kilka godzin pracy. Znudziła ją ta biografia, utraciła przyjemność pisania. Dokończyła natomiast artykuł o Alexandrze. Włożyła do koperty i zaadresowała do „Bohusläningen”. Potem nadeszła pora, by zadzwonić do Dana i podręczyć go w związku z wczorajszym meczem, w którym Szwecja poniosła tak spektakularną porażkę.
Komisarz Mellberg poklepał się z zadowoleniem po brzuchu i pomyślał, że dobrze byłoby uciąć sobie drzemkę. Nie miał nic do roboty, a gdyby nawet coś się znalazło, mogło poczekać.
Właśnie postanowił, że zrobi sobie przyjemność i zdrzemnie się, aby spokojnie strawić solidny obiad, ale ledwie zmrużył oczy, gdy głośne pukanie do drzwi oznajmiło, że sekretarka Annika Jansson ma do niego sprawę.
— Co jest, do cholery? Nie widzisz, że jestem zajęty?
Mellberg bezskutecznie starał się sprawiać wrażenie bardzo zajętego, grzebiąc na chybił trafił w papierach piętrzących się na biurku. Udało mu się tylko wywrócić filiżankę z kawą i wszystko zalać. Mellberg chwycił to, co miał pod ręką, czyli połę własnej koszuli, jak zwykle wystającej ze spodni.