Выбрать главу

— Do jasnej cholery! I bądź tu szefem! Nikt cię nie nauczył szacunku dla przełożonego? Nie wiesz, że przed wejściem trzeba pukać?

Annice nie chciało się nawet przypominać, że pukała. Wiedziała z doświadczenia, że najlepiej przeczekać atak.

— Zakładam, że masz do mnie sprawę — warknął Mellberg.

Annika odpowiedziała chłodno:

— Poszukiwał cię zakład medycyny sądowej w Göteborgu, a konkretnie patolog Tord Pedersen. Prosił, żebyś oddzwonił na ten numer.

Podała mu kartkę ze starannie zapisanym numerem.

— Mówił, o co chodzi?

Z ciekawości aż go załaskotało w żołądku. W takiej zapadłej dziurze nieczęsto człowiek odbiera telefon z zakładu medycyny sądowej. Może wreszcie będzie miał okazję pokazać, jak powinna wyglądać porządna policyjna robota.

Z roztargnieniem podziękował Annice gestem i przytrzymując słuchawkę podbródkiem, zaczął wybierać zapisany numer.

Annika szybko się wycofała, głośno zamykając za sobą drzwi. Usiadła za biurkiem i jak wiele razy przedtem przeklęła w myślach chwilę, kiedy Mellberg trafił do niewielkiego komisariatu w Tanumshede. Krążąca po komisariacie plotka głosiła, że nie mógł już zostać w Göteborgu po tym, jak pobił uchodźcę, który pod jego nadzorem przebywał w areszcie. Prawdopodobnie nie było to jego jedyne potknięcie — za to najpoważniejsze — i przełożeni mieli dość. Wewnętrzne dochodzenie niczego nie wykazało, ale obawiali się, że Mellberg może narozrabiać jeszcze więcej. W związku z tym zapadła decyzja o natychmiastowym przeniesieniu go na stanowisko komisarza w Tanumshede. Dla Mellberga było to wielkie poniżenie, o czym wciąż przypominała mu liczba mieszkańców gminy: dwanaście tysięcy w większości żyjących w zgodzie z prawem ludzi. Byli przełożeni w Göteborgu liczyli, że w nowym miejscu nie zdoła wyrządzić większej szkody. Były to rachuby słuszne. Z drugiej strony Mellberg nie zrobił też nic pożytecznego.

Annika do tej pory lubiła swoją pracę. Przestała, gdy nastał Mellberg. Nie dość, że facet był bezczelny, to jeszcze uważał się za Bóg wie jakiego amanta, co odczuła na własnej skórze. Dwuznaczne uwagi, komentarze i podszczypywania stanowiły tylko niewielką część tego, co musiała teraz znosić. Najbardziej odstręczało ją jego koszmarne uczesanie, które miało przykryć łysinę na czubku głowy. Pozostałe włosy, zapuszczone do niebywałej długości, zwijał na głowie w kształt przypominający wronie gniazdo.

Dreszcz ją przechodził na samą myśl, jak te włosy muszą wyglądać po rozpuszczeniu, ale na szczęście ten widok jej nie groził.

Annikę ciekawiło, jaką sprawę mógł do niego mieć zakład medycyny sądowej. Wkrótce się dowie. W tak niedużym komisariacie wystarczyła jedna godzina, by wiadomość — jeśli była ciekawa — dotarła do wszystkich pracowników.

Bertil Mellberg trzymał słuchawkę przy uchu i patrzył na wychodzącą z pokoju Annikę.

Jaka ładna. Jędrna i drobna, ale pulchna tam gdzie trzeba. Długie jasne włosy, duże piersi i kuperek jak należy. Szkoda tylko, że zawsze nosi takie długie spódnice i luźne bluzki. Może powinien jej zwrócić uwagę, że mogłaby nosić coś bardziej obcisłego. Jako szef ma przecież prawo wypowiedzieć się na temat ubioru personelu. Trzydzieści siedem lat, wie, bo sprawdził w jej aktach. Trochę ponad dwadzieścia lat młodsza od niego, czyli dokładnie tak, jak lubi. Starymi babami niech się kto inny zajmuje. A on jest dla takich młodych talentów w sam raz. Dojrzały, doświadczony, ładnie zaokrąglony i nikt by się nie domyślił, że trochę mu się z wiekiem przerzedziły włosy. Delikatnie sięgnął do czubka głowy. W porządku, fryzura się trzyma.

— Mówi Tord Pedersen.

— Tu komisarz Bertil Mellberg, komisariat Tanumshede. Dzwonił pan do mnie.

— Zgadza się. Chodzi o ten przypadek, który mi przysłaliście. Kobieta, Alexandra Wijkner. Wyglądało to na samobójstwo.

— Taaak? — powiedział Mellberg. Bardzo był zaciekawiony.

— Przeprowadziłem wczoraj obdukcję i nie ma żadnych wątpliwości, że to nie było samobójstwo. Została zamordowana.

— Patrz pan, coś takiego!

Mellberg był tak podniecony, że ponownie wywrócił filiżankę i resztka kawy rozlała się na biurko. Znów chwycił połę koszuli i zrobił na niej nowe plamy.

— A skąd to wiecie? To znaczy, jakie macie dowody, że to morderstwo?

— Mogę wam faksem przesłać protokół z obdukcji, ale nie wiem, czy będziecie od tego mądrzejsi. W skrócie mogę zreferować najważniejsze ustalenia. Proszę chwilę zaczekać, założę okulary — powiedział Pedersen.

Słychać było, jak mruczy pod nosem, przebiegając wzrokiem tekst. Mellberg czekał niecierpliwie.

— A więc: kobieta, lat trzydzieści pięć, w dobrym ogólnym stanie zdrowia. Ale to już wiecie. Leżała nieżywa około tygodnia, mimo to zwłoki w bardzo dobrym stanie, głównie dzięki bardzo niskiej temperaturze w pomieszczeniu. Przyczynił się do tego lód wokół dolnych partii ciała.

Rany cięte na obu przegubach, zadane żyletką, odnalezioną na miejscu. W tym momencie nabrałem podejrzeń. Rany są głębokie, cięcia proste, co jest bardzo niezwykłe. Ośmielę się nawet stwierdzić, że to się nie zdarza przy samobójstwach. Chodzi o to, że ponieważ jesteśmy albo praworęczni, albo leworęczni, u osoby praworęcznej rany cięte na lewej ręce są prostsze i głębsze niż na prawej, bo prawą tnie niewłaściwą rękę. Zbadałem palce obu dłoni i utwierdziłem się w podejrzeniach. Ostrze żyletki jest tak ostre, że zazwyczaj zostawia ślad w postaci mikroskopijnych skaleczeń. Alexandra Wijkner ich nie miała. To również wskazuje, że tętnice na przegubach przeciął jej ktoś inny, prawdopodobnie po to, by wyglądało to na samobójstwo.

Pedersen zrobił pauzę, a po chwili mówił dalej:

— Zadałem sobie następnie pytanie, co zrobił sprawca, żeby ofiara nie stawiała oporu. Odpowiedź znalazłem w raporcie toksykologicznym. Ofiara miała we krwi pozostałości silnego środka nasennego.

— A czego to dowodzi? Nie mogła sama zażyć pigułki nasennej?

— Oczywiście, mogła. Ale współczesna nauka na szczęście wyposażyła medycynę sądową w niezbędne narzędzia i metody, między innymi w możliwość dokładnego wyliczenia czasu, jakiego trzeba na przedostanie się do krwi różnych lekarstw i toksyn. Powtórzyliśmy kilkakrotnie badanie krwi i za każdym razem wynik wskazywał na to samo: Alexandra Wijkner nie mogła sama przeciąć sobie tętnic, bo kiedy serce stanęło na skutek upływu krwi, już od dłuższej chwili była głęboko nieprzytomna. Nie mogę niestety bliżej określić czasu, tak daleko nauka nas jeszcze nie doprowadziła, ale co do tego, że chodzi o morderstwo, nie ma najmniejszych wątpliwości. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzicie. Nie macie chyba tam u siebie za często do czynienia z morderstwami, co?

Pedersen mówił, jakby miał wątpliwości, co Mellberg odebrał jako krytykę pod swoim adresem.

— Ma pan rację, w Tanumshede nie mamy zbyt wielkiego doświadczenia z morderstwami. Na szczęście ja tu jestem, chociaż tymczasowo, bo właściwie pracuję w komendzie policji w Göteborgu. Dzięki mojemu wieloletniemu doświadczeniu bez wątpienia damy sobie radę z dochodzeniem w sprawie morderstwa. Tutejsi, prowincjonalni policjanci będą mieli okazję zobaczyć, jak wygląda prawdziwa policyjna robota. Proszę się przygotować na to, że sprawa zostanie niedługo rozwiązana. Niech pan zapamięta moje słowa.

Mellberg uważał najwidoczniej, że jego napuszona przemowa przekona lekarza sądowego Pedersena, że nie ma do czynienia z żółtodziobem. Lekarze zawsze zadzierają nosa. Pedersen zrobił swoje. Przyszła pora, by sprawę wziął w swe ręce prawdziwy zawodowiec.