Poniedziałkowe poranki nie były dla Patrika najmilsze. Dopiero koło jedenastej zaczynał czuć się jak człowiek. Z otępienia wytrącił go łoskot sterty papierów lądującej na biurku. Patrik aż jęknął: nie dość, że pobudka była brutalna, to jeszcze przybyło mu roboty. Annika Jansson uśmiechnęła się złośliwie i zapytała z niewinną miną:
— Czy to ty mówiłeś, że potrzebne ci wszystkie informacje prasowe o rodzinie Lorentzów? Ja tu wykonuję taką wspaniałą robotę, wyciągam wszystkie wycinki na ich temat, a co otrzymuję w zamian? Jęk. A gdzie wyrazy wdzięczności?
Patrik uśmiechnął się.
— Annika, zasługujesz nie tylko na wdzięczność, i to dozgonną. Gdybyś już nie była mężatką, ożeniłbym się z tobą, ubrał w futro z norek i obsypał brylantami. Ale skoro, łamiąc mi serce, zostajesz przy tym swoim facecie, musi ci wystarczyć zwykłe podziękowanie. I moja dozgonna wdzięczność, ma się rozumieć.
Z pewnym zadowoleniem stwierdził, że udało mu się wywołać na jej twarzy rumieniec.
— Przez jakiś czas będziesz miał co robić. Po co chcesz to wszystko czytać? Czy to ma związek z morderstwem we Fjällbace?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Powiedzmy, że to kobieca intuicja.
Annika pytająco zmarszczyła brwi, ale choć bardzo była ciekawa, postanowiła na razie nie naciskać. Rodzina Lorentzów była znana także w Tanumshede. Gdyby ktokolwiek z nich był zamieszany w morderstwo, byłaby to spora sensacja.
Patrik popatrzył za Anniką, gdy wychodziła. Zuch kobieta. Miał nadzieję, że jeszcze trochę wytrzyma z Mellbergiem jako szefem, bo jej odejście byłoby dla komisariatu wielką stratą. Zajął się papierami, które złożyła na biurku. Po pobieżnym przejrzeniu stwierdził, że czytanie zabierze mu cały dzień. Rozsiadł się wygodnie na krześle, oparł nogi na biurku i wziął do ręki pierwszy wycinek.
Sześć godzin później musiał rozmasować sobie kark. Piekły go oczy. Czytał w porządku chronologicznym, zaczynając od najstarszych artykułów. Była to naprawdę fascynująca lektura. O Fabianie Lorentzu i jego sukcesach pisano wiele, najczęściej bardzo pochlebnie, bo życie długo mu sprzyjało. Produkcja w fabryce ruszyła bardzo szybko. Fabian był zdolnym, błyskotliwym biznesmenem. Ślub z Nelly został opisany w rubrykach towarzyskich i udokumentowany zdjęciami przedstawiającymi piękną parę w ślubnych strojach. Po jakimś czasie w gazetach pojawiły się zdjęcia Nelly z synem, Nilsem. Nelly niezmordowanie działała na rzecz organizacji charytatywnych i rozmaitych stowarzyszeń, a Nils zawsze stał u jej boku. Często z przestraszoną miną, trzymając się kurczowo ręki matki.
Również w późniejszych latach, gdy jako nastolatek powinien z większą rezerwą odnosić się do publicznych występów u boku matki, niezawodnie się pojawiał, prowadząc ją pod rękę z miną dumnego posiadacza. Fabian występował coraz rzadziej. Pisano o nim tylko wtedy, gdy podpisywał większy kontrakt.
Uwagę Patrika przyciągnął artykuł nieco odstający od reszty. Tygodnik „Allers” zamieścił całostronicowy artykuł o Nelly, gdy w połowie lat siedemdziesiątych przyjęła na wychowanie chłopca, który, jak napisano, wzrastał w „tragicznych warunkach rodzinnych” — tak to określono. Było tam zdjęcie Nelly na tle eleganckiego salonu, umalowanej i odszykowanej po zęby, obejmującej ramieniem chłopca w wieku około dwunastu lat. Z hardą, nadąsaną miną wyglądał, jakby za chwilę miał odtrącić jej szczupłe ramię. Na zdjęciu był również Nils, wówczas młody mężczyzna, w wieku dwudziestu kilku lat. Stał za matką i także się nie uśmiechał. Wyprężony i poważny, w ciemnym garniturze, z włosami zaczesanymi do góry, w naturalny sposób wtapiał się w elegancką atmosferę salonu, podczas gdy chłopak był tam wyraźnie obcy.
Autor artykułu wyrażał uznanie dla społecznego zaangażowania i poświęcenia Nelly Lorentz. Dawał do zrozumienia, że we wczesnym dzieciństwie chłopiec przeżył wielką tragedię, prawdziwą traumę, którą, jak powiedziała Nelly, pomagają mu pokonać. Wyraziła przekonanie, że dzięki zdrowej i pełnej miłości atmosferze, w której się znalazł, wróci do równowagi i stanie się wartościowym człowiekiem. Patrik uświadomił sobie, że współczuje chłopcu. Co za naiwność.
W rok później olśniewające zdjęcia i reportaże z domu Lorentzów zastąpiły sensacyjne tytuły. „Dziedzic fortuny Lorentzów zaginął”. Ta wiadomość przez wiele tygodni zajmowała poczesne miejsce w lokalnej prasie. Znalazła się nawet w „Göteborgs-Posten”. Krzykliwym tytułom towarzyszyły mniej lub bardziej prawdopodobne spekulacje na temat losów młodego Lorentza. Brano pod uwagę wszelkie możliwe wersje, począwszy od przypuszczenia, że zdefraudował majątek ojca i żyje sobie w luksusie w jakimś nieznanym miejscu, aż po tę, że odebrał sobie życie, bo odkrył, że nie jest synem Fabiana Lorentza, a ten oświadczył, iż nie zapisze majątku bękartowi. Na ogół nie pisano tego wprost, robiono mniej lub bardziej czytelne aluzje. Ale nie potrzeba było wielkiej inteligencji, by między wierszami odczytać, co autorzy mieli na myśli.
Patrik podrapał się w głowę. Nie widział związku między zabójstwem kobiety a zaginięciem sprzed dwudziestu pięciu lat. Przeczuwał jednak, że coś łączy te wydarzenia.
Potarł oczy i sięgnął po kolejną kartkę ze stosu, który znacząco stopniał. Z czasem, ponieważ nie pojawiały się żadne wieści o losach Nilsa, zainteresowanie sprawą ustało i coraz rzadziej o niej wspominano. Także Nelly rzadko wymieniano w rubrykach towarzyskich, a w latach dziewięćdziesiątych nie napisano o niej ani słowa. Śmierć Fabiana w 1978 roku została odnotowana na łamach „Bohusläningen” w obszernym nekrologu pełnym górnolotnych frazesów o Lorentzu jako filarze społeczeństwa.
Za to coraz częściej na łamach prasy pojawiał się adoptowany syn, Jan. Po zaginięciu Nilsa był jedynym spadkobiercą fabryki, a z chwilą osiągnięcia dojrzałości został jej dyrektorem naczelnym. Pod jego kierownictwem firma nadal kwitła, a o Janie i jego żonie Lisie coraz częściej pisano w rubrykach towarzyskich.
Patrik przerwał lekturę. Jedna z kartek spadła na podłogę. Schylił się, by ją podnieść, i zaczął czytać z zainteresowaniem. Był to artykuł sprzed dwudziestu lat. Dostarczył Patrikowi sporo ciekawych informacji o losach Jana, zanim ten trafił do rodziny Lorentzów. Informacji równie ciekawych, jak i niepokojących. Z chwilą zamieszkania u Lorentzów życie Jana zmieniło się diametralnie. Pytanie, czy zmienił się on sam.
Patrik chwycił plik kartek i starał się go wyrównać, stukając o biurko. Zastanawiał się nad następnym krokiem. Na razie nie miał się na czym oprzeć, poza własną — i Eriki — intuicją. Odchylił się na krześle, oparł nogi na biurku i splótł ręce na karku. Zamknął oczy, usiłując nadać myślom jakiś kierunek i rozważyć różne możliwe wersje. To był błąd. Od soboty pod powiekami stale miał Erikę.
Nie bez wysiłku otworzył oczy i wbił wzrok w betonową ścianę w przygnębiającym jasnozielonym kolorze. Komisariat powstał w latach siedemdziesiątych i prawdopodobnie projektował go ktoś, kto specjalizował się w budynkach dla administracji państwowej, najczęściej w kształcie betonowych sześcianów o barwie brudnej zieleni. Aby ożywić swój pokój, Patrik przyniósł kilka roślin doniczkowych i rozwiesił kilka plansz. W latach małżeństwa miał na biurku zdjęcie Karin. Od tamtej pory odkurzano tu nieraz, ale Patrikowi wydawało się, że wciąż dostrzega na biurku ślad po ramce. Postawił w tym miejscu pojemnik na ołówki i zaczął się zastanawiać, jakie powinien podjąć działania w związku z informacjami z wycinków.