Położył się na boku i zwinął w kłębek, z głową na dłoniach, by nie dotykać policzkiem plastikowego obicia twardej pryczy. Dygotał z zimna, bo w celi było chłodno, a we krwi miał coraz mniej alkoholu.
Dowiedział się, że jest podejrzany o zamordowanie Alex. Potem wepchnęli go do celi i powiedzieli, że ma czekać, aż ktoś po niego przyjdzie. A co innego miałby robić w pustej celi? Dawać lekcje rysunku? Uśmiechnął się krzywo.
Kiepsko mu się myślało, kiedy nie miał na czym zaczepić oka. Na betonowych ścianach, pomalowanych na jasnozielono, tu i ówdzie, tam gdzie farba odpadła, powstały szare plamy. W myślach pomalował te ściany wyrazistymi barwami. Tu pas czerwonego, tam żółtego. Mocne pociągnięcia pędzla szybko uporały się z wytartą zielenią. Oczyma wyobraźni widział przed sobą feerię barw i dopiero wtedy udało mu się zebrać myśli.
Alex nie żyje. Nie była to myśl, od której można uciec, lecz niezaprzeczalny fakt. Umarła, a wraz z nią umarła jego przyszłość.
Niedługo po niego przyjdą. Będą go ciągać, popychać, drwić, aż dotrą do nagiej prawdy. Nie potrafi ich powstrzymać, nie wie nawet, czy chciałby. Tylu rzeczy już nie wie. Wcześniej też nie wiedział. Przez kojące opary alkoholu niewiele do niego docierało. Tylko Alex. Świadomość, że ona oddycha gdzieś tym samym powietrzem co on, że myśli i cierpi tak samo jak on. Tylko to było w stanie przedrzeć się do niego przez zdradliwe opary otulające przeszłość miłosierną ciemnością.
Leżąc na pryczy, poczuł, że nogi mu zdrętwiały, ale nie chciało mu się ruszyć. Jeśli się poruszy, straci kontrolę nad barwami z wyobraźni i znów będzie musiał patrzeć na nagą brzydotę ścian celi.
W chwilach jasności dostrzegał ironię swego losu. Od urodzenia miał wprost nienasyconą potrzebę piękna, a skazany był na życie w brudzie i brzydocie. Może taki los miał zapisany w gwiazdach, a może przesądzony owego feralnego dnia.
Gdyby nie to. Tyle razy krążył myślami wokół owego „gdyby”. Bawił się myślą, jak wyglądałoby jego życie, „gdyby”. Może żyłby dobrze, uczciwie, w rodzinie, we własnym domu. Sztuka byłaby źródłem radości, a nie rozpaczy. Dzieci bawiące się w ogrodzie koło pracowni, przyjemne zapachy rozchodzące się z kuchni. Prawdziwa idylla, jak z obrazków Carla Larssona, z dodatkiem różowej poświaty. Pośrodku tego obrazka stała Alex, zawsze w samym centrum, a on krążył wokół niej jak planeta wokół słońca.
Fantazjowanie na ten temat zazwyczaj rozgrzewało go od środka, ale teraz się zmienił, stał się sinoniebieski, zimny, wiało od niego lodowatym chłodem. Dobrze to znał. Przez wiele nocy badał go w spokoju, aż do najmniejszego szczegółu. Największy lęk budziła w nim krew. Jej czerwień ostro kontrastowała z błękitem. Jak zwykle była tam również śmierć. Gdzieś w tle zacierała ręce z zadowolenia i czekała na jakiś jego ruch, cokolwiek. Jedyne, co mógł zrobić, to nie zwracać uwagi, ignorować. Wtedy znikała. Może obraz odzyska znów różową poświatę. Może Alex się do niego uśmiechnie tym swoim szarpiącym trzewia uśmiechem. Ale śmierć była zbyt bliską znajomą, by można było ją lekceważyć. Znali się od wielu lat, i nie stała się przez to przyjemniejsza. Nawet w jaśniejszych wspólnych chwilach wciskała się namolnie między niego a Alex.
Cisza panująca w celi działała kojąco. Dochodziły głosy ludzi, ale były tak odległe, jakby pochodziły z innego świata. Z marzeń wyrwał go dopiero odgłos zbliżających się kroków. Rozległ się szczęk zamka, drzwi się otworzyły i stanął w nich mały, tłusty komisarz. Anders spuścił nogi na podłogę. Pora przesłuchania. Lepiej mieć to za sobą.
Sińce zbladły na tyle, że dały się ukryć pod grubą warstwą pudru. Anna wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Widziała zniszczoną, wycieńczoną twarz, na której — bez makijażu — wyraźnie odznaczały się zarysy siniaków. Jedno oko miała nadal nieco przekrwione. Zmatowiałe włosy wisiały martwo, przydałoby się podciąć końcówki. Nie mogła się zebrać, by umówić się na wizytę u fryzjera. Całą energię poświęcała dzieciom i ich potrzebom, żeby się tylko nie załamać. Jak mogło do tego dojść?
Ściągnęła włosy w koński ogon i mozolnie zaczęła się ubierać, unikając ruchów, które powodowały ból w żebrach. Dawniej pilnował się i bił ją tylko w te miejsca, które dało się ukryć pod ubraniem, ale od pół roku już się tym nie przejmował i bił po twarzy.
Najgorsze były nie same uderzenia, ale życie w oczekiwaniu na kolejny cios, kolejne uderzenie pięścią. Okrucieństwo Lucasa polegało również na tym, że igrał z jej strachem. Podnosił rękę, jakby miał uderzyć, ale zamiast tego głaskał ją i się uśmiechał. Czasem cios spadał jak grom z jasnego nieba. Nie potrzebował powodu. Cios pięścią w brzuch, w głowę, w plecy, gdziekolwiek, mógł nastąpić na przykład podczas rozmowy o zakupach na obiad albo o wyborze programu telewizyjnego. Nie tracił przy tym wątku, mówił dalej, jakby nic się nie stało, a Anna bez tchu leżała na podłodze. Rozkoszował się władzą nad nią.
Ubrania Lucasa były porozrzucane po całej sypialni. Anna pozbierała je starannie, część porozwieszała, część wrzuciła do kosza na brudną bieliznę. Po zrobieniu porządków w sypialni zajrzała do dzieci. Adrian spał spokojnie ze smoczkiem w buzi, lekko pochrapując. Emma siedziała w swoim łóżeczku, bawiąc się spokojnie. Była taka podobna do Lucasa. Taki sam zdecydowany wyraz kanciastej twarzyczki i takie same lodowato błękitne oczy. Ten sam upór.
Był to jeden z powodów, dla których nie mogła przestać kochać Lucasa. Nie kochać go oznaczałoby odrzucić Emmę. Lucas był częścią Emmy, a zatem i Anny. Był zresztą dobrym ojcem. Adrian był za mały, aby rozumieć, ale Emma uwielbiała Lucasa, i Anna nie potrafiła zdobyć się na to, aby jej odebrać ojca. Jak mogłaby pozbawić dzieci połowy ich poczucia bezpieczeństwa, zburzyć to, co znają i co jest dla nich ważne? Musi być silna za niego i za siebie, a wtedy uporają się. Przecież kiedyś tak nie było. Na pewno będzie dobrze. Musi być silna. Lucas mówił, że nie chce jej bić, ale musi, bo ona nie robi tego, co powinna. Gdyby tylko chciała, mogłaby być lepszą żoną. Mówił, że Anna go nie rozumie. Gdyby umiała go zadowolić, robiła, co należy, nie czułby się nią rozczarowany.
Erika tego nie rozumie. Ta jej samodzielność i życie w pojedynkę, odwaga i dusząca nadopiekuńczość. W głosie Eriki Anna słyszała pogardę, która doprowadzała ją do furii. Co ona może wiedzieć o małżeństwie, o rodzinie? O ciężarze odpowiedzialności, pod którym człowiek aż się ugina? Erika musi martwić się tylko o siebie. Zawsze była przemądrzała, a matczyna troskliwość, którą otaczała Annę, chwilami była trudna do zniesienia. Wodziła za nią niespokojnym wzrokiem, podczas gdy Anna chciała tylko, żeby jej dano spokój. Jakie miało znaczenie, że mama nie dbała o córki, skoro dbał tata? Jedno z rodziców to i tak nieźle. Różnica między nią a Eriką polegała na tym, że Anna to akceptowała, a Erika doszukiwała się przyczyn. Najczęściej zresztą w samej sobie. Dlatego właśnie starała się aż za bardzo. Anna postanowiła w ogóle o nic się nie starać. Prościej było nie zastanawiać się, płynąć z prądem i żyć z dnia na dzień. Stąd ten żal do Eriki. Że się o nią martwiła i rozpieszczała ją, co utrudniało zamykanie oczu na prawdę i rzeczywistość. Odejście z domu było dla Anny jak wyzwolenie. Wkrótce potem poznała Lucasa i myślała, że oto spotkała jedynego człowieka, który potrafi ją kochać taką, jaka jest, a co więcej, uszanować jej potrzebę wolności.
Uśmiechnęła się gorzko, sprzątając po śniadaniu. Wolność stała się dla niej pojęciem zupełnie obcym. Ograniczyła się do kilkupokojowego mieszkania. Tylko dzieci sprawiały, że Anna jeszcze funkcjonowała. Dzieci i nadzieja, że jeśli znajdzie sposób, właściwe zaklęcie, wszystko będzie jak dawniej.