Выбрать главу

— To moja komórka. Przepraszam na chwilę.

Patrik rzucił się do przedpokoju, by zdążyć odebrać telefon, a przedtem znaleźć go w kieszeni kurtki.

— Patrik Hedström.

— Mhm… Okej… Rozumiem… Czyli wracamy do punktu wyjścia. Tak, wiem. Tak powiedział? No tak, to już naprawdę nie wiadomo. Dobrze, panie komisarzu. Cześć.

Trzasnął klapką komórki i zwrócił się do Eriki.

— Narzuć jakąś kurtkę, przejedziemy się.

— Dokąd?

Erika spojrzała na niego zdziwiona, z filiżanką w uniesionej ręce.

— Mamy nowe informacje na temat Andersa. Wygląda na to, że trzeba go skreślić z listy podejrzanych.

— No dobrze, ale dokąd jedziemy?

— Oboje mieliśmy wrażenie, że coś tu nie gra. Znalazłaś w domu Alex artykuł o zaginięciu Nilsa. Może jest tam coś jeszcze?

— Przecież już przeszukaliście dom.

— Tak, ale widać nie znaleźliśmy tego, co trzeba. Chcę coś sprawdzić. Chodź.

Patrik był już w drzwiach. Erika narzuciła kurtkę i pobiegła za nim.

Dom był mały i dość zniszczony. Nelly nie mogła pojąć, jak można tak mieszkać, żyć tak nieciekawie, szaro i biednie. Cóż, taki jest porządek świata, jedni są bogaci, inni biedni. Nelly dziękowała swej szczęśliwej gwieździe, że należy do tych pierwszych. Nie mogłaby być biedna. Taka kobieta jak ona jest stworzona do noszenia futer i brylantów.

Kobieta, która otworzyła jej drzwi, zapewne nigdy nawet nie widziała prawdziwego brylantu. Nelly spojrzała z obrzydzeniem na sfilcowany sweter Very i spierzchnięte dłonie przytrzymujące go na piersiach. Vera w milczeniu stała w drzwiach. Nelly rozejrzała się niespokojnie i w końcu powiedziała:

— Zaprosisz mnie do środka czy będziemy tak stać cały dzień? Ani tobie, ani mnie nie zależy, żeby mnie tu widzieli, prawda?

Vera nie odpowiedziała. Cofnęła się do przedpokoju, by wpuścić Nelly.

— Powinnyśmy porozmawiać, co?

Nelly eleganckim ruchem ściągnęła rękawiczki i zdegustowana rozejrzała się po domu. Przedpokój, salon, kuchnia i maleńka sypialnia. Vera szła za nią ze spuszczonym wzrokiem. Nelly oceniła wnętrze jako ciemne i ponure. Okres świetności tapet minął jakiś czas temu, a podłogi pokrywało linoleum. Widać nikomu nie chciało się go zrywać, by odsłonić drewniane deski, jak zrobiono w większości takich starych domów. Było jednak czysto i schludnie. Żadnych brudów po kątach. A jednak od podłogi aż po dach dom przenikała przygnębiająca beznadzieja.

Nelly przysiadła na skraju starego fotela, stojącego w salonie. Gestem wskazała Verze kanapę, zupełnie jakby to ona była tu gospodynią. Vera przysiadła na brzegu kanapy, przebierając nerwowo rękami na kolanach.

— W dalszym ciągu ani słowa nikomu. Chyba to rozumiesz, co?

Słowa Nelly brzmiały jak rozkaz. Vera kiwnęła głową. Patrzyła na swoje kolana.

— Nie mogę powiedzieć, żebym żałowała Alex. Dostała, na co zasłużyła, chyba się ze mną zgadzasz. Zawsze wiedziałam, że ta suka w coś wdepnie, prędzej czy później.

Vera podniosła wzrok na Nelly. Nadal jednak milczała. Nelly poczuła pogardę dla tej ponurej, nijakiej kobiety, kompletnie pozbawionej woli. Kark zawsze zgięty, typowa służąca. Wprawdzie Nelly nie uważała, że powinno być inaczej, ale nie umiała powstrzymać pogardy dla ludzi bez klasy, bez stylu. Tym bardziej złościło ją, że jest zależna od Very Nilsson. Trudno, niech to kosztuje, ile chce, musi sobie zapewnić milczenie Very. Do tej pory się udawało, teraz też się uda.

– Źle się stało, ale najważniejsze, żeby niczego nie robić pochopnie. Wszystko ma być, jak było. Przeszłości nie zmienimy, więc nie ma co grzebać w starych dziejach.

Nelly otworzyła torebkę i wyjęła białą kopertę. Położyła ją na stole.

— Parę groszy na różne wydatki. Proszę wziąć.

Przesunęła kopertę po stole. Vera spojrzała, ale nie wzięła jej do ręki.

— Przykro mi, że tak się stało z Andersem. Ale może to najlepsze, co go mogło spotkać. W więzieniu nie ma przynajmniej dostępu do alkoholu.

W tym momencie Nelly zrozumiała, że posunęła się za daleko. Vera powoli wstała i drżącą ręką wskazała drzwi.

— Wynocha!

— Ależ moja kochana, nie traktuj tego…

— Wynoś się z mojego domu! Anders nie pójdzie do więzienia, a ty zabieraj swoje zasrane pieniądze i niech cię szlag trafi, przeklęta, cholerna babo! Już ja wiem, coś ty za jedna. Żebyś nie wiem ile perfum na siebie wylała, i tak czuć gnój!

Nelly cofnęła się. Vera stała wyprostowana, patrzyła jej prosto w oczy, zaciskając pięści. Drżała na całym ciele z nagromadzonej przez lata wściekłości. Bez śladu dawnej uniżoności. Nelly robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Po co ta złość? Przecież powiedziała tylko, jak jest. Trzeba umieć pogodzić się z prawdą. Pośpieszyła do drzwi.

— Wynocha i żebyś mi się tu więcej nie pokazywała!

Vera prawie wygoniła ją z domu i zanim zatrzasnęła drzwi, wyrzuciła jeszcze kopertę. Nelly musiała się schylić, żeby ją podnieść. Przecież nie zostawi na ziemi pięćdziesięciu tysięcy koron. Lepiej już narazić się na upokorzenie — musiała się niemal czołgać na oczach sąsiadów wyglądających zza firanek. Niewdzięcznica! Jeszcze spokornieje, niech no tylko skończą jej się pieniądze i oferty sprzątania po domach. U Lorentzów na pewno nie dostanie pracy. Inne zlecenia też się wkrótce skończą, to dla Nelly żaden problem. Już ona się postara, żeby Vera poszła na kolanach po zasiłek. Nikomu nie wolno bezkarnie obrażać Nelly Lorentz.

Anders miał uczucie, jakby brodził w wodzie. Po nocy spędzonej w areszcie cały był obolały, a głowę, z braku alkoholu, miał jak z waty. Rozejrzał się po mieszkaniu. Policjanci zabrudzili podłogę, ale niewiele go to obchodziło. Nigdy mu nie przeszkadzał brud po kątach.

Wyciągnął z lodówki sześciopak piwa i rzucił się na materac. Oparł się na lewym łokciu, prawą ręką otworzył puszkę i zaczął chciwie pić, wielkimi łykami, aż do ostatniej kropli. Puszka szerokim łukiem poleciała przez pokój i wylądowała z łoskotem na podłodze w przeciwległym rogu. Teraz mógł się wyciągnąć na materacu, z rękami splecionymi pod głową. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit, zagłębiając się we wspomnieniach z dawnych czasów. Tylko one przynosiły mu ukojenie. Między krótkimi chwilami reminiscencji z lepszych czasów serce nieprzerwanie szarpał ból. Zdumiewało go, że to wszystko wydawało się tak odległe i bliskie zarazem.

W jego wspomnieniach zawsze świeciło słońce. Asfalt grzał bose stopy, a wargi miały słony smak od częstych kąpieli w morzu. O dziwo, nie przypominał sobie innych pór roku, zawsze tylko lato. Żadnych pochmurnych dni, żadnego deszczu. Tylko słońce na błękitnym niebie i łagodna bryza marszcząca powierzchnię morza.

Alex w letnich sukienkach powiewających wokół nóg. Długie, jasne włosy do pasa, bo nie pozwalała ich obciąć. Czasem potrafił nawet przywołać w pamięci jej zapach, który drażnił nozdrza i budził tęsknotę. Truskawki, słona woda, szampon z tymotką. Czasem z lekką domieszką potu, nawet przyjemną, gdy ścigali się na rowerach albo wspinali po skałkach, aż ich wszystko bolało. Kładli się wtedy na szczycie Veddeberget na plecach, ze stopami zwróconymi ku morzu i rękami splecionymi na brzuchach. Alex w środku, między nimi, z rozrzuconymi włosami i wzrokiem skierowanym w niebo. Czasami — były to rzadkie i cudowne chwile — chwytała ich za ręce i wtedy na moment stanowili jedno.

Pilnowali się, żeby nikt ich nie widział razem, żeby ich przyjaźń nie utraciła magii. Nie mogliby zamykać oczu na rzeczywistość, od której chcieli się odgrodzić za wszelką cenę. Brzydką, szarą rzeczywistość, która nie miała nic wspólnego z pełnym słonecznego blasku światem ich marzeń. O rzeczywistości nie chcieli rozmawiać. Dni wypełniały zwykłe zabawy i banalne tematy. Niczego nie traktowali poważnie. Dzięki temu mogli udawać, że nie można ich zranić, że są niepokonani, nieosiągalni. Każde z osobna nie znaczyło nic. Razem byli jak trzej muszkieterowie.