Co zrobiłaby kobieta oczekująca mężczyzny, który nie zjawia się na romantycznej kolacji? Oczywiście zadzwoniłaby do niego! Erika pomodliła się w duchu, by okazało się, że Alex miała nowoczesny telefon i nie uległa modzie na starą kobrę czy nawet bakelitowy aparat. Miała szczęście. Na ścianie w kuchni wisiał nowiutki doro. Drżącym palcem nacisnęła przycisk powtórnego wybierania ostatniego numeru, modląc się w duchu, by nie okazało się, że ktoś korzystał z telefonu już po śmierci Alex.
W słuchawce rozlegał się jeden sygnał za drugim. Po siódmym miała się już rozłączyć, lecz wtedy włączyła się poczta głosowa komórki. Wysłuchała komunikatu, ale wyłączyła się przed uruchomieniem nagrywania. Powoli odłożyła słuchawkę. Zbladła. Miała wrażenie, jakby usłyszała chrobot kawałków układanki, które właśnie ułożyły się w całość. Już wiedziała, co zniknęło z sypialni na piętrze.
Mellberg aż się pienił ze złości. Jak furia krążył po komisariacie. Pracownicy najchętniej schowaliby się pod biurkami, ale ponieważ ludzie dorośli tak nie robią, musieli cierpieć, słuchając przekleństw, wymyślania i wyzwisk. Najwięcej dostawało się Annice. Wprawdzie skóra jej stwardniała od czasu, gdy Mellberg przyszedł do komisariatu w Tanumshede, ale po raz pierwszy od dawna oczy szczypały ją od łez. O czwartej miała dość. Wymknęła się z pracy, przystanęła przy Konsumie, kupiła spory pojemnik lodów, poszła do domu i włączyła telewizor. Oglądała Modę na sukces, a łzy kapały jej na lody. Paskudny dzień.
Mellberg był wściekły, że musiał zwolnić z aresztu Andersa Nilssona. Powziął przekonanie, że Anders jest mordercą Alexandry Wijkner, i gdyby mógł zostać z nim sam na sam, na pewno wydobyłby z niego przyznanie się. A tak, przez jednego głupiego świadka, który twierdził, że na chwilę przed kolejnym odcinkiem Innych światów widział Andersa wracającego do swego mieszkania, musiał go zwolnić. Oznaczało to, że Anders był w domu o siódmej, a kwadrans po siódmej Alex rozmawiała przez telefon z matką. Niech to wszyscy diabli.
Jeszcze ten młody, Patrik Hedström. Chciał mu wmówić jakieś bzdury, że kto inny zamordował tę kobietę, nie Anders Nilsson. Co to, to nie. Po tylu latach służby jedno wiedział na pewno: że najczęściej jest dokładnie tak, jak się zdaje. Żadne tam ukryte motywy, spiski, tylko pospolite męty zagrażające porządnym ludziom. Znajdź męta, a znajdziesz sprawcę — to jego życiowe motto.
Mellberg wybrał numer komórki Patrika Hedströma.
— Gdzie się szwendasz? — Nie bawił się w uprzejmości. — Siedzisz w kącie, w pępku grzebiesz czy co? Tu się pracuje. Są nadgodziny. Słyszałeś kiedy o czymś takim? Jeśli nie, to dopilnuję, żebyś już nie usłyszał. A na pewno nie tu.
Przycisnął gówniarza i od razu zrobiło mu się lepiej. Trzeba krótko trzymać tych żółtodziobów, żeby nie obrośli w piórka.
— Masz zaraz jechać do świadka, do tej kobiety, co twierdzi, że Anders Nilsson był w domu koło siódmej. Przyciśnij ją, rączkę wykręć i postaraj się.
— Tak, do cholery, już.
Mellberg rzucił słuchawką i przez chwilę upajał się myślą, że gównianą robotę może zrzucać na innych. Nagle spojrzał na życie od jaśniejszej strony. Rozparł się na krześle, wysunął górną szufladę biurka i wyciągnął paczkę kulek czekoladowych. Grubymi jak kiełbaski palcami wyjął jedną i włożył całą do ust. Pogryzł, połknął, po czym sięgnął po następną. Ciężko pracujący mężczyzna potrzebuje zastrzyku energii.
Kiedy zadzwonił Mellberg, Patrik zdążył już skręcić na drogę do Tanumshede przez Grebbestad. Z westchnieniem zawrócił przy wjeździe na pole golfowe Fjällbacki. Było już późne popołudnie, a miał jeszcze sporo roboty w komisariacie. Nie powinien był siedzieć we Fjällbace tak długo, ale spotkania z Eriką miały moc przyciągania pola magnetycznego. Trzeba było siły woli, by się oprzeć. Znowu westchnął. Przecież wiadomo, jak to się musi skończyć. Źle. Dopiero co zakończył żałobę po Karin, a już ściąga na siebie nowe udręki. Pozbieranie się po rozwodzie zabrało mu rok. Tyle nocy spędził przed telewizorem, gapiąc się niewidzącym wzrokiem na seriale w rodzaju Strażnika Teksasu czy Mission: Impossible. Nawet telezakupy były lepsze od samotnego leżenia w małżeńskim łożu i — jak w operze mydlanej — wyobrażania sobie Karin z innym mężczyzną. A przecież pociąg, jaki na początku odczuwał do Karin, był niczym w porównaniu z tym, co teraz czuł do Eriki. Logika podpowiadała, że koniec będzie tym boleśniejszy.
Jak zwykle na ostatnich zakrętach przed Fjällbacką jechał za szybko. Ta sprawa zaczynała mu działać na nerwy. Dał im upust, gnając jak pirat przez ostatni zakręt przed wzniesieniem. W miejscu, gdzie dawniej stał rozebrany już silos, znajdowały się domy i budki żeglarskie zbudowane w starym stylu. Ceny nieruchomości sięgały kilku milionów koron. Patrik nie mógł się nadziwić, że ludzie są w stanie wydać tyle pieniędzy na letni dom.
Zza zakrętu wypadł motocyklista. Patrik musiał wykonać gwałtowny manewr, by go ominąć. Serce zabiło mu mocniej, zwolnił poniżej dopuszczalnej prędkości. Mało brakowało. Spojrzał we wsteczne lusterko i upewnił się, że motocyklista jedzie dalej cały i zdrowy.
Minął plac do gry w minigolfa, dotarł do skrzyżowania koło stacji benzynowej i skręcił w lewo w kierunku bloków. Nie po raz pierwszy uderzyła go ich okropna brzydota. Brązowo-białe czynszówki, porozrzucane jak klocki przy południowym wjeździe do Fjällbacki. Ciekaw był, czym się kierował architekt, który je zaprojektował. Może ta skrajna brzydota miała być swego rodzaju eksperymentem? A może mu się po prostu nie chciało? Prawdopodobnie wzniesiono je w ramach rządowego programu budowy miliona mieszkań z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. „Mieszkania dla wszystkich”. Szkoda, że nie „Piękne mieszkania dla wszystkich”.
Postawił samochód na parkingu i wszedł do pierwszej klatki. Numer pięć. Mieszkał tu Anders, a także świadek Jenny Rosén. Drugie piętro. Zasapał się, wchodząc, co mu przypomniało, że w jego życiu było ostatnio za mało ruchu, a za dużo ciastek. Wprawdzie nigdy nie był specjalnie sprawny, ale aż tak źle jeszcze nie było.
Przystanął przy drzwiach Andersa. Chwilę nasłuchiwał, ale nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Albo go nie ma, albo już jest kompletnie pijany.
Jenny mieszkała po prawej, dokładnie naprzeciwko Andersa. Standardową wizytówkę wymieniła na własną, drewnianą, z ozdobnym napisem „Jenny i Max Rosén” oplecionym girlandą z różyczek. Czyli mężatka.
Do komisariatu zadzwoniła wczesnym przedpołudniem i Patrik miał cichą nadzieję, że zastanie ją w domu. Nie było jej, gdy poprzedniego dnia odwiedzali sąsiadów w całej klatce, ale zostawili kartkę z prośbą o telefon. Dlatego dopiero dziś dowiedzieli się, że w tamten piątkowy wieczór, gdy zginęła Alex, Anders wrócił do domu.
Dźwięk dzwonka rozniósł się echem w mieszkaniu, a zaraz po nim rozległ się donośny krzyk dziecka. Usłyszał kroki w przedpokoju. Bardziej czuł, niż widział, że ktoś patrzy przez wizjer. Usłyszał chrzęst zdejmowanego łańcucha i drzwi się otworzyły.
— Tak?
Stała przed nim kobieta z rocznym dzieckiem na ręku. Bardzo szczupła, o mocno tlenionych włosach. Sądząc po odrostach, jej naturalnym kolorem był zapewne ciemny brąz wpadający w czerń. Potwierdzały to ciemne oczy. Twarz miała nieumalowaną i zmęczoną. Ubrana była w wytarte, wyciągnięte na kolanach spodnie od dresu i T-shirt z dużym logo Adidasa.