— Jenny Rosén?
— Tak, to ja. O co chodzi?
— Nazywam się Patrik Hedström, jestem z policji. Dzwoniła pani do nas przed południem. Chciałbym z panią porozmawiać.
Mówił cicho, żeby nie było go słychać w mieszkaniu naprzeciwko.
— Proszę, niech pan wejdzie.
Stanęła z boku, żeby go przepuścić.
Mieszkanie było małe, pokój z kuchnią. Z całą pewnością nie mieszkał w nim żaden mężczyzna, w każdym razie powyżej roku życia. Wszystko było różowe: dywany, obrusy, firanki, lampy, istna eksplozja różu. Ulubionym motywem pani domu były zdecydowanie kokardki. Widać je było w olbrzymich ilościach na wszystkich lampach i świecznikach. Obrazki na ścianach również świadczyły o romantycznym usposobieniu lokatorki. Słodkie kobiece twarzyczki na tle odlatujących ptaków. Nad łóżkiem wisiał obrazek przedstawiający płaczące dziecko.
Usiedli na białej skórzanej kanapie. Na szczęście nie zaproponowała kawy. Wypił już dosyć jak na jeden dzień. Dziecko posadziła sobie na kolanach, ale mały kręcił się, więc postawiła go na podłodze. Natychmiast ruszył przed siebie na niezbyt jeszcze pewnych nóżkach.
Patrika uderzył jej młody wiek. Na pewno nie przekroczyła dwudziestki. Zgadywał, że ma około osiemnastu lat. Wiedział, że w okolicznych niewielkich miejscowościach jedno, a nawet dwoje dzieci przed dwudziestką nie należało do rzadkości. Zwracała się do małego Max. Patrik wyciągnął wniosek, że ojciec dziecka nie mieszka z nimi. Również to nie było niezwykłe. Związki nastolatków najczęściej nie wytrzymywały próby, jaką było pojawienie się dziecka.
Sięgnął po notes.
— Widziała pani, jak Anders Nilsson wrócił do domu koło siódmej wieczorem w piątek, dwa tygodnie temu, czyli dwudziestego piątego, tak? Skąd ta pewność co do godziny?
— Stąd, że nie przepuszczę ani jednego odcinka Innych światów. Zaczyna się o siódmej, a chwilę przedtem usłyszałam hałas na klatce. To nic niezwykłego. U Andersa zawsze jest głośno. Jego kumple od kieliszka przychodzą i wychodzą o różnych porach dnia i nocy, a co jakiś czas przyjeżdża policja. Ale i tak podeszłam do drzwi, wyjrzałam przez wizjer i go zobaczyłam. Był pijany jak bela i starał się otworzyć drzwi, ale dziurka od klucza musiałaby mieć z metr szerokości, żeby trafił. W końcu udało mu się, otworzył i wszedł. W tej samej chwili usłyszałam czołówkę Innych światów i pobiegłam przed telewizor.
Nerwowo gryzła kosmyk długich włosów. Patrik zauważył, że paznokcie ma obgryzione. Na tym, co z nich zostało, widać było resztki wściekle różowego lakieru.
Max okrążył stolik stojący przed kanapą, zmierzając wytrwale w kierunku Patrika. Dotarł i z triumfującą miną złapał go za nogawkę.
— Opa, opa — powtarzał, a Patrik spojrzał pytająco na Jenny.
— Niech go pan weźmie. Wyraźnie pana lubi.
Patrik niezdarnie posadził sobie dziecko na kolanach i dał mu do zabawy pęk kluczy. Mały promieniał. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając dwa ząbki. Wyglądały jak ziarnka ryżu. Patrik złapał się na tym, że odwzajemnia ten uśmiech. Poczuł, że drży. Gdyby sprawy ułożyły się inaczej, może sam miałby teraz takiego malucha. W zamyśleniu pogłaskał Maxa po pokrytej meszkiem główce.
— Ile on ma?
— Jedenaście miesięcy. Niech mi pan wierzy, jest przy nim co robić.
Twarz rozjaśniła jej się czułością, kiedy spojrzała na synka. Dopiero teraz Patrik zobaczył, jaka może być ładna, gdy nie jest zmęczona. Bycie samotną matką w tak młodym wieku musiało być niewyobrażalnie trudne. Powinna się cieszyć życiem i bawić z rówieśnikami. A tymczasem spędza wieczory, zmieniając pieluszki i wykonując różne domowe czynności. Jakby na dowód rozmaitych napięć, z którymi musiała się borykać, wyjęła papierosa z paczki leżącej na stoliku i zapaliła. Zaciągnęła się głęboko, delektowała się, a potem wyciągnęła pudełko w stronę Patrika, patrząc pytająco. Potrząsnął głową. Miał bardzo zdecydowane poglądy na palenie w obecności dziecka, ale ostatecznie to jej rzecz. Nie potrafił jednak zrozumieć, jak można wziąć do ust coś tak śmierdzącego.
— A nie mógł wrócić i potem znów wyjść?
— Dom jest tak akustyczny, że słychać nawet, jak szpilka upadnie na podłogę. Wszyscy lokatorzy wiedzą, kiedy i kto wchodzi albo wychodzi. Jestem pewna, że tego wieczoru Anders już nie wychodził.
Patrik widział, że więcej nie uzyska. Z ciekawości zapytał:
— Co pani sobie pomyślała, kiedy się pani dowiedziała, że Anders jest podejrzany o popełnienie morderstwa?
– Że to jakaś bujda.
Zaciągnęła się ponownie i zaczęła wydmuchiwać kółka dymu. Patrik musiał się pohamować, by nie powiedzieć czegoś o zagrożeniu wynikającym z biernego palenia. Siedzący na jego kolanach Max zajęty był ssaniem kluczy. Trzymał je w pulchnych paluszkach, popatrując na Patrika, jakby chciał podziękować za wspaniałą zabawkę.
Jenny mówiła dalej:
— Anders jest wrakiem człowieka, ale nie mógłby zabić. On jest w porządku. Dzwoni czasem do drzwi, żeby pożyczyć papierosa, ale trzeźwy czy pijany, zawsze jest w porządku. Zdarzało mi się nawet zostawić z nim Maxa, jak musiałam wyskoczyć po zakupy. Ale tylko gdy był trzeźwy. Nigdy inaczej.
Zgasiła papierosa w przepełnionej popielniczce.
— Właściwie żaden z naszych pijaczków nie jest do końca zły. Biedaczyska, życie przepijają, ale szkodzą tylko sobie.
Potrząsnęła głową, odrzucając spadające na twarz włosy, i ponownie wyciągnęła rękę do paczki z papierosami. Palce miała żółte od nikotyny. Kolejny papieros smakował tak samo dobrze jak poprzedni. Patrik poczuł się dostatecznie uwędzony. Zresztą nie wierzył, że dowie się jeszcze czegoś ważnego. Max zaprotestował, gdy Patrik podniósł go z kolan i podał Jenny.
— Dzięki za pomoc. Na pewno jeszcze się do pani odezwiemy.
— Dobra, jakby co, to jestem. Nigdzie się nie wybieram.
Papieros leżał w popielniczce, smużka dymu unosiła się wprost na Maxa. Zamrugał. Nadal ssał klucze, patrząc wyzywająco na Patrika. Patrik ostrożnie pociągnął je do siebie. Mały okazał się zaskakująco silny. W dodatku klucze były tak zaślinione, że trudno je było porządnie chwycić. Patrik pociągnął nieco mocniej. W odpowiedzi usłyszał pomruk złości.
Jenny, przyzwyczajona do radzenia sobie z takimi sytuacjami, zdecydowanym ruchem chwyciła klucze, wyrwała je małemu i podała Patrikowi. Max darł się jak opętany. Patrik wziął klucze w dwa palce, wytarł dyskretnie o nogawkę i dopiero potem wsunął do tylnej kieszeni.
Jenny odprowadziła go do drzwi, trzymając na ręku wrzeszczącego malca. Patrikowi został w oczach obraz Maxa ze łzami jak grochy na okrągłych policzkach. Bardzo go wzruszył ten widok.
Dom stał się dla Henrika za duży. Chodził z pokoju do pokoju. Wszystko przypominało mu Alexandrę, bo kochała ten dom i dbała o każdy, najdalszy nawet kąt. Czasem zastanawiał się, czy przypadkiem nie wyszła za niego ze względu na ten dom, bo zaczęła traktować ich związek poważnie dopiero wtedy, gdy ją tu przywiózł. Dla niego był to poważny związek już w chwili, gdy zobaczył ją po raz pierwszy na spotkaniu zagranicznych studentów. Była wysoka, jasna, otaczała ją aura nieprzystępności, która pociągała go bardziej niż cokolwiek innego. Nigdy nie pragnął nikogo tak gorąco jak Alex, a na ogół dostawał to, czego pragnął. Jego rodzice byli tak zaabsorbowani własnym życiem, że na życie syna nie starczyło im energii.
Czas, którego nie zabierała firma, poświęcali na rozmaite wydarzenia towarzyskie. Bale dobroczynne, koktajle, obiady z partnerami w interesach. Henrik zostawał w domu z opiekunką. Jeśli chodzi o matkę, najlepiej pamiętał zapach jej perfum, gdy całowała go na do widzenia, a myślami była już w drodze na kolejną bezsensowną imprezę. Wynagradzała mu to w ten sposób, że wystarczyło, aby wskazał coś palcem, a już to dostawał. Nie odmawiali mu niczego, ale wszystko dawali z taką obojętnością, z jaką głaszcze się domagającego się uwagi psa.