Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że najwyższy czas coś postanowić. Rzut oka na stos ciuchów na łóżku i wyciągnęła spod spodu to, co mierzyła na samym początku. Czarne wyszczupla, a w klasycznej małej czarnej w stylu Jackie Kennedy wyglądała bardzo korzystnie. Do tego perłowe kolczyki i zegarek na rękę. Włosy rozpuszczone. Stanęła bokiem do lustra i wciągnęła brzuch. Dzięki kombinacji modelujących majtek i rajstop oraz odpowiedniego oddychania całkiem nieźle. Musiała przyznać, że dodatkowe kilogramy miały również zalety. Tego, co jej przybyło na brzuchu, najchętniej by się pozbyła, ale to, co się rozłożyło na biuście, sprawiło, że na dekolcie pojawił się niczego sobie przedziałek. Wprawdzie pomógł biustonosz typu push-up, ale w dzisiejszych czasach tego rodzaju środki pomocnicze są w powszechnym użyciu. Biustonosz, który miała na sobie, był najnowszym osiągnięciem techniki w tej dziedzinie. Miseczki były częściowo wypełnione żelem, co sprawiało, że biust kołysał się lekko i naturalnie. Znakomity przykład osiągnięć nauki w służbie człowieka.
Z emocji spociła się pod pachami, więc musiała się ponownie umyć. Zrobienie idealnego makijażu zabrało jej prawie dwadzieścia minut. Nagle zorientowała się, że już dawno powinna wstawić jedzenie. Migiem zaprowadziła porządek w sypialni. Rozwieszenie ubrań na wieszakach zabrałoby za dużo czasu, więc chwyciła stertę i po prostu wrzuciła do garderoby, a potem sprawdziła, czy na podłodze nie walają się jakieś majtki. Brudne codzienne majtki z pewnością zniechęciłyby każdego mężczyznę.
Pognała do kuchni. Była tak spięta, że nie wiedziała, od czego zacząć. Przystanęła i odetchnęła głęboko. Na stole położyła dwa przepisy. Nie była mistrzynią gotowania, ale radziła sobie w kuchni całkiem nieźle, a przepisy wyszperała w starych numerach „Elle Gourmet”, które kiedyś prenumerowała. Na przystawkę zamierzała podać placki ziemniaczane ze śmietaną, kawiorem i posiekaną czerwoną cebulą. Na drugie danie pieczoną w cieście polędwicę wieprzową z sosem porto i ziemniakami, a na deser zapiekane owoce z lodami waniliowymi. Całe szczęście, że deser przygotowała przed południem. Zaczęła od wstawienia ziemniaków, które miały być podane do drugiego dania, a potem wzięła się do ucierania ziemniaków na placki.
Pracowała w skupieniu przez półtorej godziny i na dźwięk dzwonka u drzwi aż podskoczyła. Czas mijał stanowczo zbyt szybko. Oby się nie okazało, że Patrika skręca z głodu, bo trochę potrwa, zanim jedzenie będzie gotowe.
Biegnąc do drzwi, uprzytomniła sobie, że ma na sobie fartuch. Rozległ się drugi dzwonek. Erika nadal zmagała się z supłem na plecach. W końcu się udało. Zerwała fartuch i rzuciła na krzesło w przedpokoju. Przygładziła włosy, odetchnęła głęboko, wciągnęła brzuch i z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi.
— Witaj, Patriku! Wejdź, proszę.
Objęli się na powitanie. Patrik wręczył jej zawiniętą w folię aluminiową butelkę wina.
— Dziękuję, jak miło!
— Polecono mi je w sklepie. Chilijskie, ponoć o pełnym, krągłym smaku dojrzałych czerwonych jagód, z akcentem czekolady. Nie znam się zbyt dobrze na winach, ale sprzedawca raczej wie, o czym mówi.
— Na pewno jest doskonałe.
Roześmiała się i odstawiła butelkę na komodę, by pomóc Patrikowi powiesić kurtkę.
— Wejdź. Mam nadzieję, że nie umierasz z głodu. Jak zwykle nie zmieściłam się w czasie, więc chwilę potrwa, zanim jedzenie będzie gotowe.
— W porządku, wytrzymam.
Patrik poszedł do kuchni za Eriką.
— Mógłbym w czymś pomóc?
— Tak, weź korkociąg, jest tam, w górnej szufladzie, i otwórz wino. Może zaczniemy od tego, które przyniosłeś?
Patrik zrobił, co kazała, a Erika postawiła na blacie dwa spore kieliszki, po czym zamieszała w garnkach i zajrzała do piekarnika. Mięso będzie gotowe dopiero za jakiś czas, ziemniaki też. Patrik podał jej kieliszek napełniony winem o głębokiej, czerwonej barwie. Poruszyła nim, by uwolnić aromat, potem wciągnęła go przez nos. Erika miała uczucie, jakby ciepły aromat dębu rozszedł się po całym jej ciele, docierając aż do koniuszków palców. Wyśmienite. Upiła trochę i potrzymała w ustach, jednocześnie nabierając przez nie trochę powietrza. Smak był równie wyborny jak zapach. Domyśliła się, że Patrik zapłacił ładnych kilka koron.
Patrzył na nią wyczekująco.
— Fantastyczne!
— No tak, zorientowałem się ostatnio, że się na tym znasz. Sam niestety nie poczułbym różnicy między winem z kartonu za pięćdziesiąt koron a takim po kilka tysięcy za butelkę.
— Na pewno byś poczuł. To zresztą kwestia pewnych nawyków. No i tego, żeby dać sobie czas i naprawdę smakować wino, a nie wlewać je w siebie.
Patrik spojrzał z zawstydzeniem na swój kieliszek, już opróżniony do jednej trzeciej. Kiedy Erika odwróciła się, aby zająć się kuchnią, spróbował jej sposobu smakowania wina. Proszę, całkiem inny smak. Chwilę potrzymał je w ustach tak jak ona i poczuł więcej smaków. Coś jak gorzka czekolada, wyraźny smak jagód, chyba czerwone porzeczki i truskawki. Niesamowite.
— Jak idzie dochodzenie?
Erika zadała pytanie niby mimochodem, ale z wielkim napięciem czekała na odpowiedź.
— Można powiedzieć, że zaczynamy całą zabawę od początku. Anders ma alibi na czas morderstwa, a innych tropów nie ma. Popełniliśmy chyba bardzo typowy błąd. Uznaliśmy, że już mamy sprawcę, i nie rozważaliśmy innych ewentualności. Muszę się jednak zgodzić z komisarzem, że Anders jak ulał pasuje do roli mordercy Alex. Pijak, któremu z niezrozumiałych powodów udało się nawiązać erotyczną relację z kobietą, która normalnie byłaby poza zasięgiem takiego nałogowca. Kiedy nadchodzi nieuchronny koniec i facet traci niewiarygodne szczęście, popełnia zbrodnię z zazdrości. Odciski jego palców są zarówno na zwłokach, jak i w łazience, a w kałuży krwi na podłodze znaleźliśmy nawet odcisk jego buta.
— To chyba wystarczy, żeby mu udowodnić morderstwo.
Patrik obracał kieliszek w rękach, obserwując powstające wiry.
— Wystarczyłoby, gdyby nie miał alibi na przypuszczalny czas morderstwa. Ale ma. Jak mówiłem, dowodzi to jedynie, że był w łazience, a nie że był tam w chwili popełnienia morderstwa. To niewielka, ale istotna różnica. Sąd podważyłby taki akt oskarżenia.
Z kuchni rozchodził się rozkoszny zapach. Erika wyjęła z lodówki usmażone wcześniej placki i wstawiła do piecyka, żeby się zagrzały. Następnie wyjęła dwa talerzyki na przystawki i ponownie sięgnęła do lodówki, tym razem po pojemnik ze śmietaną i słoiczek kawioru. Na blacie stała już miseczka z posiekaną cebulą. Erika cały czas myślała o tym, że Patrik stoi tak blisko.
— A co u ciebie? Coś nowego w sprawie domu?
— Niestety tak. Wczoraj dzwonił agent. Zaproponował, żeby wystawić dom na sprzedaż w Wielkanoc. Według niego Anna i Lucas uznali, że to wyśmienity pomysł.
— Do Wielkanocy zostało jeszcze parę miesięcy. W tym czasie może się sporo wydarzyć.
— Tak, zawsze jest nadzieja, że Lucas dostanie zawału albo czegoś w tym stylu. Nie, przepraszam, nie powiedziałam tego. Na samą myśl o nim wpadam w furię!
Mocno trzasnęła klapą piekarnika.
— Uważaj na kuchenkę.
— Chyba muszę się przyzwyczaić do tej myśli i zaplanować, co zrobię z pieniędzmi za dom. Wiesz, myślałam, że bardziej będę się cieszyć z szansy zostania milionerką.