Patrik zamyślił się.
— Pomyślałaś, że w tej historii występują dwie bardzo dziwne pary? Powiedziałbym nawet, że zdumiewająco dziwne. Alex i Anders oraz Julia i Nelly. Czy mają jakiś wspólny mianownik? Jeśli go znajdziemy, chyba będziemy mieli rozwiązanie tej zagadki.
— Alex. Najmniejszym wspólnym mianownikiem jest chyba Alex?
— Nie — odparł Patrik. — Wydaje mi się to zbyt proste. Chodzi o coś innego. Coś, czego nie dostrzegamy albo nie rozumiemy.
Energicznie wymachiwał widelcem.
— Pozostaje Nils Lorentz, a właściwie jego zaginięcie. Mieszkałaś wtedy we Fjällbace. Co zapamiętałaś z tamtych czasów?
— Byłam jeszcze dzieckiem, a dzieciom się nic nie mówi. Pamiętam tylko szepty i uciszanie.
— Jak to uciszanie?
— No wiesz, przerywane rozmowy, kiedy wchodziłam do pokoju. Dorośli mówiący ściszonym głosem. Cicho, bo dzieci usłyszą — tego rodzaju komentarze. Innymi słowy wiem tylko, że o zaginięciu Nilsa bardzo dużo się mówiło. Ale byłam za mała, żeby się czegoś dowiedzieć.
— Muszę zbadać ten wątek. Umieszczę to na liście spraw na jutro. Teraz jestem na kolacji u kobiety, która jest nie tylko piękna, ale też fantastycznie gotuje. Zdrowie gospodyni!
Podniósł do góry kieliszek. Komplement sprawił Erice prawdziwą przyjemność. Nie chodziło o pochwałę jedzenia, ale o to, że jest piękna. O ile byłoby łatwiej, gdyby można było czytać w myślach. Cała ta gra byłaby niepotrzebna. A tak całą sobą czeka na znak, czy on jest zainteresowany. Jako nastolatka mogłaby zaryzykować, ale z upływem lat serce jakby się kurczyło i stawało coraz mniej elastyczne. Stawka stale rosła, coraz bardziej zmniejszając pewność siebie Eriki.
Patrik wziął trzecią dokładkę. Rozmowa od dłuższego czasu już nie kręciła się wokół nagłej i niespodziewanej śmierci, lecz marzeń, życia w ogólności i problemów polityki światowej. Przeszli na werandę, żeby odpocząć przed deserem. Usiedli każde w swoim rogu sofki i popijali wino. Po drugiej butelce wina odczuli działanie alkoholu. Kończyny mieli ciężkie, gorące, a głowy jakby otulone miękką watą. Za oknem była czarna, bezgwiezdna noc. Gęsta nocna ciemność sprawiała, że czuli się na werandzie jak w kokonie, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie. Erika nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czuła się tak zadowolona i zadomowiona w życiu. Trzymając kieliszek, zatoczyła ręką po werandzie i całym domu.
— Potrafisz zrozumieć, jak Anna może to sprzedać? Nie chodzi o to, że dom jest piękny, najpiękniejszy, ale że ma swoją historię. I nie mam na myśli historii mojej czy Anny, lecz ludzi, którzy tu mieszkali przed nami. Zbudował go w 1889 dla siebie i rodziny pewien kapitan. Nazywał się Wilhelm Jansson. To dość smutna historia, jak wiele tutejszych. Zbudował go dla siebie i swojej młodej żony Idy. W ciągu pięciu lat urodziło im się pięcioro dzieci, przy szóstym Ida umarła w połogu. W tamtych czasach nie było mowy o samotnych ojcach wychowujących dzieci, więc wprowadziła się tu niezamężna starsza siostra kapitana, a on sam wypłynął w morze. Hilda nie sprawdzała się najlepiej w roli przybranej matki. Była najpobożniejszą kobietą w całej prowincji, a to niemało, zważywszy na pobożność miejscowych. Dzieci ledwo się ruszyły, a już im wymyślała, że grzeszą, a potem wymierzała surowe kary bogobojną, twardą ręką. Dziś nazwano by ją sadystką, ale w tamtych czasach takie zachowanie było normą, wynikało z religijności.
Kapitan Jansson nie bywał w domu na tyle często, aby na własne oczy zobaczyć, jak źle dzieje się jego dzieciom, chociaż coś przeczuwał. Uznał, jak to mężczyzna, że wychowanie dzieci jest sprawą kobiet, a on spełnia ojcowskie obowiązki, dbając o to, by miały dach nad głową i jedzenie na stole. Aż pewnego dnia wrócił do domu i odkrył, że najmłodsza córeczka Märta od tygodnia chodzi ze złamaną ręką. Z hukiem wyrzucił Hildę i jako człowiek czynu zaczął poszukiwać przybranej matki dla swoich dzieci wśród okolicznych panien. Po dwóch miesiącach dokonał wyboru, jak się okazało, trafnego. Ożenił się z Liną Månsdotter, porządną, gospodarską córką, a ona przygarnęła dzieci do serca jak własne. Urodziła mu jeszcze siedmioro, więc musiało im tutaj być ciasno. Jeśli się dobrze przyjrzeć, w całym domu zostały po nich ślady. Drobne wcięcia, dziurki, wytarte miejsca. Wszędzie.
— A jak to się stało, że twój ojciec kupił ten dom?
— Z czasem dzieci Janssonów los rozrzucił po świecie. Kapitan Jansson i Lina, których z biegiem lat połączyło wielkie przywiązanie, umarli. Na miejscu został tylko najstarszy syn Allan. Nie ożenił się, na starość nie miał już siły zajmować się domem i postanowił go sprzedać. Tymczasem moi rodzice, świeżo po ślubie, właśnie szukali domu. Tata opowiadał, że zakochał się w tym domu od pierwszego wejrzenia. Nie wahał się ani chwili.
Sprzedając tacie dom, Allan opowiedział mu tę historię. Historię domu i rodziny. Powiedział, że chce, aby tata poznał ludzi, którzy chodzili po tych deskach. Zostawił mu również rozmaite papiery, w tym listy pisane przez kapitana Janssona z różnych zakątków świata, najpierw do Idy, a potem do Liny. No i pęk rózeg, których Hilda używała do karania dzieci. Wiszą do tej pory w piwnicy. Jak byłyśmy małe, chodziłyśmy z Anną do piwnicy, żeby ich dotknąć. Znałyśmy opowieść o Hildzie i próbowałyśmy wyobrazić sobie, jak to jest, kiedy dostaje się rózgi na gołą skórę. Bardzo nam było żal tych dzieci.
Erika spojrzała na Patrika i mówiła dalej:
— Teraz chyba rozumiesz, dlaczego tak mnie serce boli na myśl o sprzedaży domu. Jeśli go sprzedamy, stracimy go bezpowrotnie. Na zawsze. Niedobrze mi się robi na myśl, że wedrze się tu jakiś bogacz ze Sztokholmu i od razu zabierze się do cyklinowania podłóg, wyklejania ścian tapetami w muszelki, nie mówiąc o zainstalowaniu panoramicznego okna, co nastąpiłoby prędzej, niżbym zdążyła wymówić słowo „bezguście”. Czy będzie mu zależało, by na drzwiach spiżarni zachować kreski zrobione ołówkiem, którymi Lina zaznaczała, ile które dziecko urosło? A komu chciałoby się czytać listy kapitana Janssona opisującego morza południowe obu żonom, które przez całe życie nawet nosa nie wyściubiły poza swoją parafię? Ich historia zostałaby wymazana, a ten dom stałby się zwykłym budynkiem. Jak każdy inny. Uroczym, ale bez duszy.
Erika pomyślała, że plecie trzy po trzy, ale bardzo chciała, żeby Patrik ją zrozumiał. Spojrzała na niego. Obserwował ją z uwagą. Zrobiło jej się gorąco. Coś zaczęło się dziać. Chwila absolutnego porozumienia i zanim się zorientowała, Patrik już przy niej siedział. Zawahał się na mgnienie oka, a potem przycisnął usta do jej ust. Najpierw poczuła smak wina, dopiero potem smak Patrika. Otworzyła usta, by poczuć jego język szukający jej języka. Ciało miała jak naelektryzowane.
Po chwili stało się to niemal nie do zniesienia. Erika wstała, wzięła go za rękę i bez słowa zaprowadziła do sypialni. Położyli się na łóżku, całując się i pieszcząc, a potem Patrik, patrząc pytająco, zaczął jej rozpinać sukienkę na plecach. W odpowiedzi rozpięła guziki jego koszuli. Raptem przypomniała sobie, że ma na sobie bieliznę, w której nie chce się Patrikowi pokazywać za pierwszym razem. Prawdę mówiąc, rajstopy też nie należały do szczególnie seksownych. Pytanie, jak zdjąć te rajstopy i modelujące majtki, żeby ich nie zobaczył. Erika nagle usiadła.
— Przepraszam, muszę do toalety.
Wpadła do łazienki i rozejrzała się gorączkowo. Na szczęście na koszu leżał stosik czystej bielizny, której nie zdążyła schować w szafie. Ściągnęła obcisłe rajstopy i wrzuciła do kosza razem z ohydnymi majtkami. Następnie włożyła cieniutkie, białe majtki koronkowe, pasujące do biustonosza. Obciągnęła sukienkę i korzystając z okazji, spojrzała kontrolnie w lustro. Włosy miała zmierzwione i skręcone, oczy błyszczące. Usta czerwieńsze niż zwykle, lekko obrzmiałe od całowania. Wydała się sobie całkiem seksowna. Bez modelujących majtek brzuch nie był już tak płaski, jak by chciała. Wciągnęła go, wypięła biust i wróciła do Patrika. Leżał w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła.