Na ulicy ludzie odwracali od nich wzrok, ale nie na tyle szybko, by nie zdążyła zobaczyć współczucia na twarzach. Anders był znany wśród miejscowych alkoholików. Czasem szedł pijany przez osadę, powłócząc nogami i wykrzykując obelgi pod adresem wszystkich napotkanych osób. Spotykał się z odrazą, tak jak ona spotykała się ze współczuciem. A powinno być odwrotnie: to ona zasługiwała na odrazę, a Anders na współczucie. Jego życie zostało ukształtowane przez jej słabość. Już nigdy nie będzie słaba.
Siedziała tak kilka godzin, głaszcząc go po głowie. Od czasu do czasu z głębi swej nieprzytomności wykonywał jakiś ruch, a wtedy uspokajał go jej dotyk. Za oknem życie toczyło się zwykłym torem. W tym pokoju czas stanął w miejscu.
Nastał poniedziałek, z dodatnią temperaturą i chmurami ciężkimi od deszczu. Erika prowadziła ostrożnie, ale jeszcze zwolniła, w obawie przed poślizgiem. Prowadzenie auta nie było jej mocną stroną, ale wolała jechać sama samochodem niż zatłoczonym autobusem albo pociągiem.
Skręciwszy na autostradę, gdzie nawierzchnia była lepsza, odważyła się przyśpieszyć. Umówiła się z Henrikiem Wijknerem na dwunastą, ale dzięki temu, że wcześnie wyjechała z Fjällbacki, miała sporo czasu na dojazd do Göteborga.
Po raz pierwszy od owego dnia, gdy zobaczyła Alex w lodowatej łazience, pomyślała o swojej rozmowie z Anną. Nadal nie potrafiła sobie wyobrazić, że Anna mogłaby doprowadzić do sprzedaży domu. Przecież to dom rodzinny, rodzice byliby zrozpaczeni, gdyby wiedzieli. Ale z Lucasem wszystko jest możliwe. Erika musiała liczyć się z tym, że dom zostanie sprzedany, bo doskonale wiedziała, że Lucas jest człowiekiem całkowicie pozbawionym skrupułów. Zachowywał się coraz gorzej, ale tym razem przeszedł samego siebie.
Erika pomyślała, że zanim zacznie na serio martwić się o los rodzinnego domu, musi poznać swoją sytuację prawną. Nie zamierza się bać Lucasa ani jego pomysłów. A teraz skupi się na rozmowie z mężem Alex.
Przez telefon Henrik Wijkner wydał jej się sympatyczny. Został uprzedzony, zgodził się, by przyjechała wypytać go o Alexandrę, skoro gazetowy nekrolog jest dla jej rodziców taki ważny.
Erika była ciekawa domu Alex, choć z pewną niechęcią myślała o spotkaniu z kolejną osobą pogrążoną w żałobie. Rozmowa z rodzicami Alex była wręcz rozdzierająca. Jako pisarka Erika wolałaby mieć większy dystans do realiów, badać je z pewnej perspektywy, a przy okazji stworzyć sobie obraz dorosłej Alex.
Erika i Alex były absolutnie nierozłączne od pierwszego dnia szkoły. Erika była bardzo dumna, że wybrała właśnie Alex, która jak magnes przyciągała ludzi. Wszystkie dzieci chciały bawić się z Alex, a ona nie zdawała sobie sprawy ze swojej popularności i zachowywała się z pewną rezerwą, świadczącą o pewności siebie. Dopiero później Erika zrozumiała, że była to cecha niezwykła u dziecka. Mimo tej rezerwy Alex nie była nieśmiała, wręcz przeciwnie — była otwarta i ufna. To ona wybrała Erikę, która sama nie odważyłaby się zbliżyć do Alex. Dziewczynki były nierozłączne aż do roku poprzedzającego przeprowadzkę, gdy Alex ostatecznie zniknęła z życia Eriki. Przedtem jednak Alex coraz bardziej unikała kontaktów, a Erika spędzała coraz więcej czasu w swoim pokoju, opłakując utraconą przyjaźń. Pewnego dnia poszła do domu Alex i zadzwoniła do drzwi, ale nikt nie otworzył. Od tamtej pory minęło dwadzieścia pięć lat, a Erika nadal dokładnie pamiętała, jak bardzo ją zabolało, że Alex nie uprzedziła jej o wyprowadzce i nawet się nie pożegnała. Erika nie rozumiała, co się stało, ale — jak to dziecko — całą winę wzięła na siebie i pomyślała, że pewnie znudziła się Alex.
Erika obawiała się, że zabłądzi, przejeżdżając przez Göteborg w kierunku Särö. Wprawdzie dobrze znała miasto, w którym studiowała cztery lata, ale w tamtych czasach nie miała samochodu i jako kierowca czuła się jak w zupełnie obcym miejscu. Byłoby jej łatwiej trafić, gdyby jechała rowerem. Niewprawnemu kierowcy Göteborg z jednokierunkowymi ulicami, ruchliwymi rondami i dzwoniącymi zewsząd tramwajami jawił się jako istny koszmar. W dodatku wydawało się, że wszystkie drogi prowadzą na Hisingen. Jeśli wybierze zły zjazd z autostrady, nieodwołalnie wyląduje właśnie tam.
Okazało się jednak, że Henrik dobrze opisał trasę, bo już przy pierwszej próbie trafiła na właściwy zjazd. Tym razem udało jej się ominąć Hisingen.
Dom Wijknerów przeszedł jej oczekiwania. Była to ogromna willa z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, z widokiem na morze i niewielką altaną na ciepłe, letnie wieczory. Ogród, teraz ukryty pod grubą pokrywą śniegu, był doskonale urządzony i jedynie z powodu wielkości wymagał opieki ogrodnika.
Erika podjechała wierzbową aleją do wysokiej żelaznej bramy, a stamtąd na wysypany żwirem placyk przed domem.
Kamienne schodki wiodły do masywnych dębowych drzwi. Nie było dzwonka, musiała użyć potężnej kołatki. Drzwi otworzyły się od razu. Spodziewała się pokojówki w wykrochmalonym fartuszku i czepku, ale przyjął ją mężczyzna, zapewne — jak się domyśliła — Henrik Wijkner. Był wręcz bezczelnie przystojny. Erika pomyślała z ulgą, że przed wyjazdem z domu zadbała o wygląd.
Weszła do ogromnego przedpokoju, który na pewno był większy od całego jej sztokholmskiego mieszkania.
— Erika Falck.
— Henrik Wijkner. Wydaje mi się, że poznaliśmy się zeszłego lata. W kafejce przy Ingrid Bergmans torg.
— W kawiarni na pomoście. Zgadza się. Lato wydaje się teraz bardzo odległe. Zwłaszcza przy dzisiejszej pogodzie.
Henrik wymamrotał coś uprzejmie w odpowiedzi. Pomógł jej zdjąć kurtkę, potem wskazał sąsiadujący z przedpokojem salon. Erika usiadła ostrożnie na sofie, o której ze względu na nieznajomość rzeczy umiałaby powiedzieć tylko tyle, że to zapewne cenny antyk. Na pytanie, czy napije się kawy, odpowiedziała twierdząco. Henrik zajął się przygotowaniem kawy, a Erika przyglądała mu się ukradkiem. Wymieniali kolejne uwagi o pogodzie. Oceniła, że nie wygląda na szczególnie przybitego, choć zdawała sobie sprawę, że to nic nie znaczy, bo ludzie bardzo różnie przeżywają żałobę.
Henrik był ubrany w luźny strój: wyprasowane sportowe spodnie i niebieską koszulę od Ralpha Laurena. Miał ciemne, prawie czarne włosy, elegancko ostrzyżone i uczesane, ale nie przylizane. Ciemnobrązowe oczy nadawały mu wygląd południowca. Poddawała się sile przyciągania tego mężczyzny, który wyglądał jak z żurnala, choć wolała mężczyzn o żywszej aparycji. Henrik i Alex musieli tworzyć uderzająco piękną parę.
— Przepiękny dom.
— Dziękuję. Jestem czwartym pokoleniem Wijknerów w tym domu. Wybudował go na początku dwudziestego wieku mój pradziadek i od tej pory jest on w posiadaniu mojej rodziny. Gdyby te ściany mogły mówić…
Zatoczył ręką koło i uśmiechnął się do Eriki.
— To wspaniałe, kiedy człowiek żyje wśród pamiątek opowiadających o historii rodziny.
— I tak, i nie. To również odpowiedzialność. Spuścizna ojców i tak dalej…
Zaśmiał się lekko, ale chyba niespecjalnie mu ciążyła ta odpowiedzialność. Erika czuła się w tym eleganckim pokoju nieswojo. Próbowała usadowić się wygodnie na pięknej, ale twardej sofie. W końcu usiadła na samym brzegu, ostrożnie pijąc kawę podaną w filiżankach do mokki. Aż ją rwało w małym palcu: musiała powściągnąć ten nieelegancki odruch, bo wyglądałaby groteskowo. Przez chwilę zmagała się ze sobą na widok talerza z ciastem. W końcu uległa i nałożyła sobie spory kawałek. Na oko z dziesięć czerwonych punktów.
— Alex uwielbiała ten dom.
Erika zastanawiała się, jak przejść do przyczyny swoich odwiedzin, i ulżyło jej, że Henrik sam wspomniał o Alex.