— Cześć, Vicky, co słychać?
Vicky odpowiedziała, że wszystko w porządku. Po tych grzecznościowych formułkach Patrik mógł przedstawić swoją prośbę.
— Słuchaj, czy mogę cię prosić o przysługę? Sprawdzam gościa, który prawdopodobnie został wpisany do rejestru opieki społecznej w siedemdziesiątym roku lub coś koło tego. Nazywał się Jan Norin, wiek dziesięć lat. Macie w archiwach coś z tamtego czasu? Okej, czekam.
Bębnił niecierpliwie po biurku, podczas gdy Vicky Lind z biura opieki społecznej sprawdzała w systemie komputerowym. Odezwała się po dłuższej chwili.
— Masz te dane? Super. Możesz jeszcze sprawdzić, kto prowadził tę sprawę? Siv Persson. Świetnie, znam ją. Masz jej numer telefonu?
Patrik zapisał numer na karteczce post-it, zapewnił Vicky, że pewnego dnia zaprosi ją na obiad, i się rozłączył. Zadzwonił pod podany numer i od razu usłyszał w słuchawce pełen energii głos. Okazało się, że Siv doskonale pamięta przypadek Jana Norina i Patrik może zaraz do niej przyjść.
Ściągnął kurtkę, a przy okazji przewrócił wieszak, który padając z hałasem, strącił ze ściany planszę, a z półki doniczkę. Zostawił to na razie i wyszedł na korytarz. Zobaczył głowy kolegów wyglądających ciekawie ze swoich pokoi. Pomachał im i wybiegł na dwór.
Biuro opieki społecznej znajdowało się w odległości paruset metrów od komisariatu. Patrik brnął przez śnieg w stronę pasażu handlowego, skręcił przy gospodzie. Został mu jeszcze niewielki kawałek. Opieka społeczna miała siedzibę w tym samym budynku co zarząd gminy. Patrik wszedł po schodach i przywitał się z siedzącą w recepcji dawną koleżanką z liceum, która go wpuściła do Siv. Siv Persson przywitała się bez zbędnych ceregieli, na siedząco, bo nieraz miewali ze sobą do czynienia służbowo. Szanowali się nawzajem, chociaż nie zawsze byli tego samego zdania. Siv była jedną z najmilszych osób, jakie znał, chociaż jednocześnie Patrik był zdania, że pracownik socjalny nie powinien postrzegać ludzi tylko od najlepszej strony. Podziwiał ją jednak za to, że nadal wierzy w ludzi, mimo że tyle razy się nacięła. Z Patrikiem było wprost przeciwnie.
— Cześć, jakoś udało ci się przebrnąć przez zaspy!
Patrik od razu zwrócił uwagę na nienaturalny ton w jej głosie.
— Tak, chociaż przydałby się skuter śnieżny.
Siv chwyciła zawieszone na szyi okulary i założyła je na czubek nosa. Miały czerwoną oprawkę, dopasowaną do ubrania. Lubiła zdecydowane kolory. Uczesanie to samo co zawsze, na pazia z krótką grzywką obciętą tuż nad brwiami. Włosy lśniły miedzią. Patrikowi poprawiał się humor od samego patrzenia na nią.
— Chciałbyś się zapoznać z jedną z moich dawnych spraw, tak? Jan Norin.
Znów ten szczególny ton. Na biurku leżała spora teczka materiałów przygotowanych dla Patrika.
— Jak widzisz, jest tego sporo. Jego rodzice ćpali, oboje. Nawet gdyby nie ten wypadek, i tak musielibyśmy interweniować. Chłopak był puszczony samopas, wychowywał się właściwie sam. Do szkoły przychodził brudny i obdarty, koledzy mu dokuczali, bo śmierdział. Prawdopodobnie sypiał w dawnej stajni i do szkoły przychodził w tym samym ubraniu, w którym spał.
Spojrzała na niego znad okularów.
— Zakładam, że nie zrobisz złego użytku z tych informacji i dostarczysz mi pisemną zgodę na wgląd do tych dokumentów?
Patrik kiwnął głową. Zdawał sobie sprawę z konieczności przestrzegania pewnych procedur, ale skuteczność pracy dochodzeniowej wymagała czasem, by procedur dopełnić dopiero po fakcie. Do tej pory współpraca dobrze im się układała, ale rozumiał, że Siv musiała to powiedzieć.
— A dlaczego nie interweniowaliście wcześniej? Jak można było pozwolić, żeby sprawy zaszły tak daleko? Dzieciak był zaniedbywany od urodzenia, a w chwili śmierci rodziców miał dziesięć lat.
Siv westchnęła głęboko.
— Rozumiem cię i uwierz, że myślałam tak samo. Ale kiedy tu zaczęłam pracować, jakiś miesiąc przed tym pożarem, były inne czasy. Trzeba było naprawdę skrajnego przypadku, żeby władze zdecydowały się na ograniczenie władzy rodzicielskiej. W dodatku była moda na liberalne wychowanie, co mściło się zwłaszcza na dzieciach takich jak Jan. Nie miał na ciele śladów świadczących o biciu. Ujmując rzecz brutalnie, byłoby dla niego lepiej, gdyby został pobity i trafił do szpitala, bo wtedy opieka społeczna zajęłaby się rodziną. Ale oni albo bili tak, że nie było widać, albo dopuścili się tylko zaniedbywania dziecka. — Siv zaznaczyła palcami cytat.
Patrik mimo woli poczuł odruch sympatii do małego Jana. Czy można zostać normalnym człowiekiem, jeśli wzrasta się w takich warunkach?
— Nie powiedziałam ci jeszcze najgorszego. Nie udało nam się tego udowodnić, ale wiele wskazywało, że rodzice pozwalali go wykorzystywać różnym mężczyznom w zamian za pieniądze albo narkotyki.
Patrik oniemiał.
— Nie mieliśmy pewności, ale dziś można stwierdzić, że zachowywał się w sposób typowy dla dzieci wykorzystywanych seksualnie. Miał na przykład wielkie problemy z zachowaniem w szkole. Jak powiedziałam, dzieci mu dokuczały, a jednocześnie bały się go.
Siv otworzyła teczkę i zaczęła szukać wśród papierów.
— O, jest. W drugiej klasie przyniósł do szkoły nóż i groził nim jednemu z najgorszych prześladowców. Skaleczył go nawet, i to w twarz, ale dyrekcja wyciszyła sprawę i z tego, co widzę, nie został ukarany. Potem były jeszcze różne zajścia z agresywnym zachowaniem wobec kolegów, ale historia z nożem była najpoważniejsza. Kilka razy były na niego skargi za niewłaściwe zachowanie wobec dziewczynek z klasy. Jak na jego młody wiek były to bardzo daleko posunięte aluzje i zachowania seksualne. Te skargi też nie miały dalszych konsekwencji. Wtedy jeszcze nie wiedziano, jak postępować z dzieckiem, które ma takie zaburzenia w relacjach z otoczeniem. Dziś już po pierwszych sygnałach byłaby jakaś reakcja, pamiętaj jednak, że działo się to na początku lat siedemdziesiątych, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej.
Patrik bardzo współczuł Janowi. Był oburzony takim stosunkiem do dziecka.
— A po pożarze? Było więcej incydentów?
— Nie, i to jest właśnie dziwne. Prawie natychmiast po pożarze trafił do Lorentzów i już nigdy nie słyszeliśmy, żeby były z nim jakieś problemy. Sama parę razy byłam tam na kontroli i dzieciak był jak odmieniony. W garniturze, pięknie uczesany, patrzył prosto w oczy bez mrugnięcia i uprzejmie odpowiadał na pytania. To było niesamowite. Ludzie się tak nie zmieniają, a w każdym razie nie tak szybko.
Patrik drgnął. Pierwszy raz słyszał, żeby Siv powiedziała coś nieprzychylnego o swoim podopiecznym. Domyślił się, że stoi za tym coś więcej. Że chciałaby coś powiedzieć, ale będzie ją musiał o to spytać.
— A jeśli chodzi o ten pożar…
Zawiesił głos. Siv wyprostowała się na krześle i Patrik zrozumiał, że jest na właściwym tropie.
— Doszły do mnie pewne pogłoski na ten temat. — Spojrzał na nią pytająco.
— Trudno, żebym komentowała pogłoski. Co takiego słyszałeś?
– Że to było podpalenie. W protokole z dochodzenia też napisano „prawdopodobne podpalenie”, ale nie znaleziono śladów prowadzących do sprawców. Pożar wybuchł na parterze, a rodzice spali na piętrze. Nie mieli szans. Może wiesz, kto nienawidził ich tak bardzo, że mógłby zrobić coś takiego?