Выбрать главу

— Tak.

Krótka odpowiedź padła tak cicho, że przez chwilę Patrik nie był pewien, czy się nie przesłyszał.

Powtórzyła głośniej:

— Tak, wiem, kto nienawidził Norinów do tego stopnia, że był gotów ich spalić.

Patrik milczał, nie chcąc jej ponaglać.

— Przyjechałam tam razem z policją. Na miejscu była już straż pożarna. Jeden ze strażaków poszedł do stajni, żeby sprawdzić, czy nie wpadła tam jakaś iskra i nie ma zarzewia nowego pożaru. W tej stajni znalazł Jana. Dzieciak nie chciał wyjść, więc zadzwonili do nas, do opieki społecznej. Pracowałam tam od niedawna, jako asystentka społeczna. Teraz, po latach, przyznaję, że bardzo mnie zaciekawiła ta sprawa. Jan siedział oparty o ścianę w najdalszym kącie stajni, pilnowany przez strażaka, któremu wyraźnie ulżyło, kiedy się zjawiliśmy. Wyprosiłam policjantów i weszłam sama. Myślałam, że dziecko potrzebuje pocieszenia i trzeba je jak najszybciej zabrać. Cały czas gmerał rękami, ale było ciemno i nie widziałam, co robi. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że trzyma coś na kolanach. To było to pudełko zapałek. Z wielką przyjemnością rozdzielał zapałki: po jednej stronie pudełka kładł czarne, wypalone, a po drugiej niewypalone, z czerwonymi łepkami. Na buzi malowała się sama radość. Po prostu biła od niego takim żarem… w życiu nie widziałam nic równie okropnego. Do tej pory czasem przed snem mam tę buzię przed oczami. Podeszłam i ostrożnie wyjęłam mu z ręki zapałki. Spojrzał na mnie i zapytał: „Już nie żyją?”. Tylko tyle. „Już nie żyją?”. A potem zachichotał i posłusznie dał się wyprowadzić ze stajni. Przed wyjściem w kącie zobaczyłam koc, latarkę i stos ubrań. Wtedy do mnie dotarło, że jesteśmy współwinni śmierci jego rodziców. Należało interweniować wiele lat wcześniej.

— Mówiłaś o tym komuś?

— Nie, a niby co miałabym powiedzieć? Że bawił się zapałkami, więc na pewno jest sprawcą pożaru? Słowa o tym nie powiedziałam nikomu, dopóki ty nie zapytałeś. Ale zawsze się spodziewałam, że prędzej czy później policja się nim zainteresuje. W co jest zamieszany?

— Jeszcze nie mogę ci powiedzieć, ale przyrzekam, że powiem, kiedy tylko będę mógł. Bardzo ci jestem wdzięczny za te informacje. Zaraz zajmę się załatwianiem papierków, żebyś nie miała problemów.

Pokiwał ręką i już go nie było.

Siv Persson siedziała za biurkiem. Okulary zawisły na łańcuszku, zamknęła oczy i potarła nasadę nosa.

Patrik wyszedł na zasypany śniegiem chodnik i w tej samej chwili zadzwoniła jego komórka. Zesztywniałymi z zimna palcami z trudem otworzył klapkę telefonu. Miał nadzieję, że to Erika, ale na wyświetlaczu pokazał się numer centrali komisariatu.

— Patrik Hedström. Cześć, Annika. Nie, jestem w drodze. Dobrze, ale zaczekaj, zaraz tam będę.

Zamknął klapkę. Znów jej się udało. Annika odkryła, że w życiorysie Alex coś się nie zgadza.

Śnieg skrzypiał pod butami, gdy truchtał do komisariatu. Szło mu się łatwiej, bo gdy był u Siv, ulicą zdążył przejechać pług. Pasaż handlowy był prawie pusty, mało kto chciał wychodzić w taki mróz, a jeśli już, to szedł szybko z podniesionym kołnierzem i czapką naciągniętą na uszy.

Patrik wszedł do komisariatu i otrzepał śnieg z butów. Zwrócił uwagę, że śnieg plus półbuty równa się mokre skarpetki. Powinien był to przewidzieć.

Poszedł prosto do pokoju Anniki. Sądząc po jej zadowolonej minie, musiała znaleźć coś naprawdę istotnego.

— Co się stało? Wszystkie ubrania są w praniu. Nie masz nic na zmianę?

Patrik najpierw nie zrozumiał pytania, ale patrząc na jej uśmieszek, domyślił się, że stroi sobie z niego żarty. Wreszcie zaskoczył i spojrzał na siebie. Cholera, nie przebierał się od przedwczoraj, kiedy pojechał do Eriki. Przypomniał sobie poranne odśnieżanie i zaczął się zastanawiać, czy pachnie brzydko, czy może b a r d z o brzydko.

Wymamrotał coś w odpowiedzi i spojrzał na nią ze złością, co jeszcze bardziej ją rozśmieszyło.

— Doprawdy, bardzo śmieszne. Do rzeczy. Mówże, kobieto!

Z udawanym gniewem grzmotnął pięścią w blat. W tym samym momencie przewrócił się wazon z kwiatami, a woda rozlała się na biurko.

— Ojej, przepraszam. Nie chciałem. Ale ze mnie niezgraba…

Rozejrzał się za czymś do wytarcia wody, ale Annika jak zwykle uprzedziła go, wyczarowując zza biurka papierowe ręczniki. Spokojnie przystąpiła do wycierania i równocześnie wydała znajomą komendę:

— Siad!

Patrik usiadł posłusznie i pomyślał, że w nagrodę powinien dostać smakołyk.

— Zaczynamy?

Nie czekając na odpowiedź, Annika zaczęła czytać z ekranu swego komputera.

— No więc tak. Cofnęłam się w czasie, zaczynając od daty jej śmierci. W okresie, kiedy mieszkała w Göteborgu, wszystko się zgadza. Razem z przyjaciółką otworzyła galerię w 1989 roku. Wcześniej spędziła pięć lat na uniwersytecie we Francji, gdzie studiowała historię sztuki. Dostałam dziś faksem jej świadectwa. Wynika z nich, że do egzaminów przystępowała w terminie i zaliczała je. Nie była wybitną studentką, raczej średnią.

Annika zrobiła przerwę i spojrzała na Patrika. Pochylił się, usiłując czytać z ekranu. Odwróciła monitor, żeby za wcześnie nie dotarł do jej odkrycia.

— Przedtem była szkoła z internatem w Szwajcarii. Chodziła do międzynarodowej szkoły, L’École de Chevalier, koszmarnie drogiej. — Annika położyła nacisk na ostatnie słowa. — Z informacji, które dostałam od nich telefonicznie, wynika, że czesne za jeden semestr wynosi w przybliżeniu sto tysięcy koron, a trzeba jeszcze doliczyć koszt mieszkania, wyżywienia, ubrania i książki. Sprawdziłam, ta opłata była równie wysoka w czasach, gdy uczyła się tam Alexandra Wijkner.

Patrik chłonął jej słowa. Po chwili zaczął głośno myśleć:

— Pytanie, jak Carlgrenów było stać na taką szkołę dla Alex? O ile mi wiadomo, Birgit Carlgren nigdy nie pracowała zawodowo, a jej mąż na pewno nie zarabiał tyle, żeby go było stać na takie czesne. Sprawdzałaś…

Annika przerwała mu.

— Tak, zapytałam, kto dokonywał wpłat za Alexandrę, ale takich informacji nie udzielają. Mógłby ich do tego skłonić jedynie nakaz szwajcarskiej policji, ale uzyskanie go zabrałoby — przy tej biurokracji — pół roku. Tak więc zabrałam się od drugiego końca i zaczęłam sprawdzać finanse Carlgrenów na przestrzeni wielu lat. Może odziedziczyli jakiś spadek? Czekam na informacje z banku, potrwa to jeszcze kilka dni. Ale — zrobiła pauzę — nie to jest najciekawsze. Carlgrenowie podają, że Alex zaczęła edukację w szwajcarskiej szkole w semestrze wiosennym 1977, lecz z rejestrów szkoły wynika, że dopiero wiosną 1978 roku.

Annika rozparła się triumfująco na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi.

— Pewna jesteś?

— Sprawdziłam nie raz i nie dwa. W życiorysie Alex jest luka od wiosny 1977 do wiosny 1978 roku. Nie wiadomo, gdzie wtedy była. Wyprowadzili się stąd w marcu 1977 roku i potem nie ma żadnych, absolutnie żadnych informacji, aż do chwili pojawienia się Alex w szkole w Szwajcarii. Jednocześnie jej rodzice pojawili się w Göteborgu, gdzie kupili dom, a Karl-Erik Carlgren został szefem firmy średniej wielkości, zajmującej się handlem hurtowym.

— I o nich też nie wiadomo, gdzie w tym czasie byli?

— Nie. Ciągle sprawdzam. Wiadomo tylko, że nie ma dowodów, żeby w tym okresie byli w Szwecji.

Patrik zaczął liczyć na palcach.

— Alex urodziła się w 1965 roku, czyli w 1977 roku miała dwanaście lat.

Annika sprawdziła na ekranie komputera.