Coś się zdarzyło w roku poprzedzającym wyprowadzkę Alex, ale nikt jej nigdy nie powiedział co. Wystarczyło, że się pojawiła, a szepty milkły. Chcieli ją chronić przed wiedzą, której teraz tak bardzo potrzebuje. Problem w tym, że nie wiedziała, od którego końca zacząć. Zapamiętała tylko, że kiedy próbowała podsłuchiwać rozmawiających szeptem dorosłych, wielokrotnie słyszała słowo „szkoła”. Niewiele, ale zawsze coś. Wiedziała, że we Fjällbace nadal mieszka nauczyciel, który uczył ją i Alex. Można zacząć od niego.
Wiatr wzmógł się i Erice mimo ciepłego ubrania zrobiło się zimno. Pora się ruszyć. Rzuciła ostatnie spojrzenie na rodzinną miejscowość, osłoniętą przez wznoszącą się z tyłu górę. Latem spowijało ją złotożółte światło. Teraz była szara i jałowa, ale dla Eriki nawet piękniejsza. Latem Fjällbacka przypominała mrowisko, w którym panuje ciągły ruch. Teraz było tak spokojnie, jakby miasteczko zapadło w sen. A przecież wiedziała, że to złudny spokój, że pod powierzchnią kłębi się to samo zło co wszędzie, gdzie są ludzie. Napatrzyła się na to w Sztokholmie. Tu jednak niebezpieczeństwo wydawało się jeszcze większe. Nienawiść, zawiść, chciwość i zemsta — wszystko to zamiatano pod dywan, bo „co ludzie powiedzą”. Pod wyglansowaną powierzchnią kipiało: zło, małostkowość i złośliwość. Patrząc ze skałek Badholmen na ośnieżoną Fjällbackę, Erika zastanawiała się, jakie się tu jeszcze tajemnice skrywają.
Wzdrygnęła się, wsunęła ręce głęboko do kieszeni i poszła w kierunku centrum.
Z każdym rokiem życie stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Odkrywał coraz to nowe zagrożenia. Najpierw zdał sobie sprawę z obecności bilionów, a nawet trylionów zarazków i bakterii w swoim otoczeniu. Dotknięcie czegokolwiek stało się prawdziwym wyzwaniem. Widział przed sobą armie atakujących bakterii, powodujących miriady znanych i nieznanych chorób kończących się śmiercią w ciężkich bólach. Osobnym zagrożeniem stało się samo otoczenie. Duże powierzchnie rodziły inne niebezpieczeństwa niż małe. Wystarczyło, że znalazł się w tłumie, a oblewał się potem, oddech stawał się płytki, przyśpieszony. Pozostawało tylko jedno rozwiązanie: tylko we własnym domu mógł choćby częściowo kontrolować sytuację. Wkrótce przekonał się, że może w ogóle nie wychodzić z domu.
Ostatni raz wyszedł osiem lat temu. Od tamtej pory tłumił pragnienie wyjścia na świat tak skutecznie, że nawet nie był pewien jego istnienia. Był zadowolony i nie widział powodu, by cokolwiek zmieniać.
Axel Wennerström spędzał całe dnie na rutynowych zajęciach. Zawsze według stałego, niezmiennego schematu. Dzisiejszy dzień nie różnił się od innych. Wstał o siódmej, zjadł śniadanie i sprzątnął kuchnię. Użył silnych środków czyszczących, aby się pozbyć bakterii, które mogły się rozsiać wraz z wyjęciem jedzenia z lodówki. Kolejne godziny spędzał na odkurzaniu, wycieraniu i porządkowaniu pozostałej części domu. Dopiero koło pierwszej pozwalał sobie na przerwę. Zasiadał z gazetą na werandzie. Miał specjalną umowę z listonoszką Signe: rano dostarczała mu zafoliowaną gazetę, żeby nie musiał się dręczyć wizją brudnych rąk, które jej dotykały, nim trafiła do jego skrzynki.
Pukanie do drzwi wywołało gwałtowny przypływ adrenaliny. Nie spodziewał się nikogo. Jedzenie dostarczano mu w piątki, wcześnie rano. Nikt inny do niego nie przychodził. Zaczął mozolnie przesuwać się w stronę drzwi, centymetr po centymetrze. Pukanie powtórzyło się. Drżącą ręką sięgnął do górnego zamka i otworzył. Żałował, że nie ma wizjera, jak w drzwiach do mieszkań w blokach. Jego dom był stary i koło drzwi nie było nawet okienka, przez które mógłby zobaczyć, kto chce się do niego wedrzeć. Następnie odsunął dolny zamek i otworzył drzwi. Musiał powstrzymać się przed zamknięciem oczu ze strachu przed tym czymś nieokreślonym i przerażającym, co czeka za drzwiami.
— Pan Axel Wennerström?
Napięcie puściło. Kobiety są mniej groźne od mężczyzn. Ale na wszelki wypadek nie zdjął łańcucha.
— Tak, to ja.
Postarał się, żeby zabrzmiało to odpychająco, bo chciał tylko, żeby ta kobieta, kimkolwiek jest, zostawiła go w spokoju i sobie poszła.
— Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie pan pamięta. Byłam pańską uczennicą. Nazywam się Erika Falck.
Szukał w pamięci. Tyle lat, tyle dzieci się przewinęło. Zaczął sobie przypominać niedużą jasnowłosą dziewczynkę. Właśnie, była córką Torego.
— Mogłabym zamienić z panem kilka słów?
Patrzyła na niego prosząco przez szparę w drzwiach. Axel westchnął, zdjął łańcuch i wpuścił ją do środka. Starał się nie myśleć o drobnoustrojach wdzierających się razem z nią do czystego domu. Wskazał palcem szafkę, dając do zrozumienia, żeby zdjęła buty. Zrobiła to posłusznie. Zdjęła też palto. Nie chciał, żeby mu brudziła w domu, więc wskazał wiklinową sofkę na werandzie. Usiadła. Axel zakonotował sobie, że zaraz po jej wyjściu trzeba uprać poduszki.
— Tyle lat minęło.
— Jeśli dobrze pamiętam, byłaś moją uczennicą jakieś dwadzieścia lat temu.
— Zgadza się. Lata lecą.
Axela denerwowała taka rozmowa o niczym. Odzywał się niechętnie. Wolałby dowiedzieć się, po co przyszła, a potem żeby zostawiła go w spokoju. Nie miał pojęcia, czego mogłaby od niego chcieć. Miał setki uczniów, ale do tej pory oszczędzali mu odwiedzin. Teraz jednak ma przed sobą Erikę Falck i siedzi jak na szpilkach, myśląc tylko, jak się jej szybko pozbyć. Co chwila spoglądał na poduszkę, na której siedziała, i miał przed oczami przyniesione przez nią bakterie. Rozchodziły się po sofce i dalej po podłodze. Nie wystarczy uprać poduszki. Kiedy wyjdzie, będzie musiał sprzątnąć i wydezynfekować cały dom.
— Na pewno zastanawia się pan, po co przyszłam.
Skinął głową.
— Słyszał pan na pewno, że Alex Wijkner została zamordowana.
Istotnie, ta śmierć przypomniała mu wiele rzeczy, o których chciał zapomnieć. Tym bardziej marzył, żeby Erika Falck wstała i poszła sobie. Ale nie zrobiła tego. Axel musiał pohamować dziecinny odruch, żeby zatkać uszy i nucić, żeby nie usłyszeć słów, które za chwilę padną.
— Mam osobiste powody, aby przyjrzeć się okolicznościom śmierci Alex, i jeśli można, chciałabym pana zapytać o kilka rzeczy.
— Proszę bardzo.
Nie zapytał o te powody. Jeśli chce zatrzymać je dla siebie, proszę bardzo, nie jest ciekawy. Niech pyta, on przecież nie musi odpowiadać. Ale, ku swemu zdziwieniu, zapragnął wszystko tej jasnowłosej kobiecie opowiedzieć. Zrzucić brzemię, które od dwudziestu pięciu lat zatruwa mu życie. Najpierw pojawiło się głęboko, w sumieniu, by jak trucizna przeniknąć umysł i całe ciało. Chwilami zdawał sobie sprawę, że właśnie stąd wzięła się jego potrzeba czystości i obawa przed utratą kontroli nad otoczeniem. Niech sobie Erika Falck pyta, o co chce. Musi poskromić pragnienie, by mówić, bo wtedy puszczą wszystkie tamy i nie będzie mógł się bronić. Nie wolno do tego dopuścić.
— Pamięta pan Alexandrę ze szkoły?
Uśmiechnął się do siebie. Większość uczniów zostawiła po sobie blade wspomnienie, ale Alexandrę pamiętał tak samo wyraźnie jak dwadzieścia pięć lat temu. Chociaż raczej nie powinien tego mówić.
— Tak, pamiętam. Pod panieńskim nazwiskiem Carlgren oczywiście.
— Naturalnie. Jak ją pan wspomina?
— Cichutka dziewczynka, zamknięta w sobie, trochę przemądrzała.
Erika była zawiedziona. Axel świadomie mówił jak najmniej, żeby słowa nie wymknęły się spod kontroli i nie popłynęły wartkim strumieniem.