Zamknął oczy i oparł głowę o zagłówek. Zaczęło zmierzchać. Powinien już jechać do domu, ale choć wiedział, że czeka na niego Erika, nie mógł się jeszcze zdobyć na to, by ruszyć. Całe jego z gruntu pozytywne nastawienie do życia zachwiało się w posadach. Po raz pierwszy zwątpił, czy w człowieku jest więcej dobra niż zła.
Był głęboko poruszony, a jednocześnie zawstydzony: odczuwał zawodową satysfakcję, że kawałki układanki złożyły się wreszcie w całość. W jedno popołudnie zdołał uzyskać odpowiedzi na wiele pytań. Z drugiej strony był sfrustrowany, bo nadal przecież błądził po omacku i nie potrafił ustalić, kto jest mordercą Alex i Andersa. Być może motywu trzeba szukać w przeszłości, a może nie. Ale w to akurat nie wierzył, bo był to jedyny wyraźny łącznik między Alex i Andersem.
Dlaczego jednak mieliby zostać zamordowani, dlatego że dwadzieścia pięć lat wcześniej zostali zgwałceni? A jeśli tak było, to dlaczego dopiero teraz? Co poruszyło osad zalegający przez tyle lat na dnie i doprowadziło do dwóch morderstw w odstępie paru tygodni? Najgorsze, że Patrik nie miał pojęcia, w którym kierunku pójść dalej.
Dzisiejsze popołudnie przyniosło przełom, ale dochodzenie zabrnęło w ślepą uliczkę. Patrik właśnie analizował wszystko, co robił i czego się dziś dowiedział, gdy przypomniał sobie, że jest przecież bardzo konkretny trop. Po wizycie u Carlgrenów, w zamieszaniu związanym z zawałem Karla-Erika, zupełnie o tym zapomniał. Teraz poczuł ten sam zapał co rano. Uzmysłowił sobie, że właśnie ma okazję sprawdzić ten trop.
Włączył komórkę, zignorował komunikat o trzech wiadomościach głosowych i zadzwonił do biura numerów. Zapytał o telefon do szpitala Sahlgrenska. Dostał numer centrali i poprosił o przełączenie.
— Szpital Sahlgrenska, słucham.
— Dzień dobry, nazywam się Patrik Hedström. Chciałbym się dowiedzieć, czy na oddziale medycyny sądowej pracuje niejaki Robert Ek.
— Zaraz sprawdzę.
Patrik wstrzymał oddech. Robert był jego dawnym kolegą ze szkoły policyjnej. Po ukończeniu studiów zrobił specjalizację z techniki śledczej. W okresie studiów utrzymywali ożywione stosunki towarzyskie, ale potem kontakt się urwał. Patrika doszły pogłoski, jakoby Robert pracował w szpitalu Sahlgrenska, i miał nadzieję, że tak jest rzeczywiście.
— Zaraz zobaczymy. Tak, Robert Ek pracuje u nas. Połączyć pana?
— Tak, proszę.
Po paru sygnałach w słuchawce odezwał się znajomy głos.
— Oddział medycyny sądowej, Robert Ek, słucham.
— Cześć, Robban, poznajesz, kto dzwoni?
Zapadła cisza. Patrik nie wierzył, że Robert może go poznać po głosie, i już miał podpowiedzieć, gdy usłyszał okrzyk.
— Patrik Hedström! Cześć, stary! Kopę lat! Cóż to za okazja, że do mnie dzwonisz? To znaczy… to prawdziwa niespodzianka.
Robert wyraźnie się z nim droczył, a Patrik się zawstydził. Zdawał sobie sprawę, że nie dbał o podtrzymanie przyjaźni. Robert wykazywał zdecydowanie większą inicjatywę, ale zniechęcił się, bo Patrik nie oddzwaniał. Teraz tym bardziej zrobiło mu się głupio, ponieważ chciał prosić o przysługę, ale było za późno, żeby się wycofać.
— Wiem, długo się nie odzywałem. Tak się jednak składa, że jestem właśnie na parkingu przed szpitalem i przypomniało mi się, że tu pracujesz. Więc pomyślałem, że sprawdzę, czy jesteś na miejscu, i przyjdę się przywitać.
— No pewnie. Wchodź, fajnie, że jesteś.
— Jak do ciebie trafić? Gdzie pracujesz?
— W suterenie. Idź do głównego wejścia, zjedź windą na dół, potem skręć w prawo i idź do końca korytarza. Tam znajdziesz drzwi, a za tymi drzwiami jesteśmy my. Zadzwoń, to cię wpuszczę. Bardzo się cieszę.
— Ja też się cieszę. Widzimy się za parę minut.
Patrikowi było głupio, że musi wykorzystać starą znajomość. Z drugiej strony Robert miał wobec niego dług wdzięczności. Podczas studiów Robert mieszkał ze swoją narzeczoną Susanne, a jednocześnie miał gorący romans z koleżanką z uczelni, Marie, która też miała innego partnera. Trwało to prawie dwa lata i Patrikowi trudno byłoby zliczyć, ile razy ratował mu skórę. Ile razy zapewniał mu alibi, uruchamiając bogatą wyobraźnię, kiedy Susanne dzwoniła i pytała o Roberta.
Teraz, po latach, Patrik uważał, że obaj zachowywali się niehonorowo, ale byli wtedy młodzi i niedojrzali. Tak naprawdę imponowało mu, a nawet trochę zazdrościł Robertowi, że tańczy odbijanego z dwiema panienkami. W końcu, rzecz jasna, wszystko się wydało, a Robert został bez mieszkania i bez panienek. Po kilku tygodniach sypiania na kanapie u Patrika jako urodzony czaruś znalazł sobie nową dziewczynę z mieszkaniem.
Patrika doszły słuchy nie tylko o tym, że Robert pracuje w szpitalu Sahlgrenska, ale również, że jest żonaty i ma dzieci. W to akurat trudno było mu uwierzyć. Zaraz się okaże.
Krążył po długich szpitalnych korytarzach, bo choć opis Roberta wydawał się jasny, Patrikowi udało się dwukrotnie zabłądzić. W końcu stanął przed właściwymi drzwiami. Zadzwonił. Po chwili drzwi się otworzyły.
— Czeeeść!
Uściskali się serdecznie, a potem obaj cofnęli się, żeby się sobie nawzajem przyjrzeć. Patrik stwierdził, że czas obszedł się z Robertem łaskawie. Miał nadzieję, że też dobrze wypadł, ale na wszelki wypadek wciągnął brzuch i wypiął jednocześnie pierś.
— Wchodź, wchodź.
Robert zaprowadził go do pokoju wielkości schowka, w którym ledwie mieściła się jedna osoba. Patrik usiadł po drugiej stronie biurka, naprzeciwko Roberta. Teraz mógł mu się przyjrzeć bliżej. Jasne włosy miał starannie uczesane, jak dawniej, a ubranie pod białym kitlem eleganckie jak zawsze. Patrik był zdania, że schludność Roberta stanowiła swoistą przeciwwagę dla chaosu w jego życiu prywatnym. Zwrócił uwagę na zdjęcie stojące na półce za biurkiem.
— To twoja rodzina?
Nie udało mu się ukryć zdziwienia.
Robert uśmiechnął się z dumą i wziął zdjęcie do ręki.
— Tak jest, żona Carina i dzieci: Oscar i Maja.
— W jakim są wieku?
— Oscar ma dwa lata, Maja sześć miesięcy.
– Śliczne. Od jak dawna jesteś żonaty?
— Od trzech lat. Kiedyś nie uwierzyłbyś, że zostanę ojcem rodziny, co?
Patrik roześmiał się.
— Muszę przyznać, że nie widziałem cię w tej roli.
— Ale, jak widać, przyszła kryska na Matyska. A co u ciebie? Pewnie cały wysyp dzieci?
— Zupełnie nie tak. Jestem rozwiedziony. Nie mam dzieci. W tych okolicznościach to może i dobrze.
— Bardzo mi przykro.
— Aż tak źle nie jest. Właśnie szykuje się coś, co wygląda obiecująco. Zobaczymy.
— A jak to się stało, że po tylu latach wyskakujesz nagle jak diabeł z pudełka?
Patrikowi zrobiło się głupio, że najpierw długo się nie odzywał, a teraz przychodzi z prośbą o przysługę.
— Przyjechałem do Göteborga w służbowej sprawie i przypomniałem sobie, że tu pracujesz. Potrzebuję pomocy, ale niestety nie mam tyle czasu, żeby załatwić wszystkie formalności, bo będzie to trwało całe tygodnie. Nie mam tyle czasu ani cierpliwości.
Robert wyglądał na zaciekawionego. Złożył dłonie i czekał na dalszy ciąg.
Patrik pochylił się, wyjął z torby papier w folii i podał Robertowi. Robert zaczął go oglądać w świetle stojącej na biurku lampy.