— Tak więc jedno z naszych dwóch morderstw okazało się samobójstwem, a jeśli chodzi o to pierwsze, nadal nie znamy ani sprawcy, ani motywu. Wydaje mi się, że ma to związek z tym, co opowiedzieli rodzice Alexandry, ale nie mam na to żadnych dowodów. Powiedziałem wszystko, co wiem. Ma pan jakiś pomysł, co dalej?
Mellberg odzyskał rezon dopiero po chwili.
— Rzeczywiście niesłychana historia. Osobiście postawiłbym raczej na tego gościa, z którym romansowała na boku, niż na te starocie sprzed dwudziestu pięciu lat. Proponuję, żebyś pogadał z tym kochasiem Alex, ale żebyś tym razem przykręcił mu śrubę. W ten sposób zrobisz ze środków policji lepszy użytek.
Mellberg umieścił Dana na pierwszym miejscu na liście podejrzanych, gdy tylko Patrik powiedział mu, kto był ojcem dziecka Alex.
Patrik skinął głową, co Mellberg uznał za podejrzane, a następnie ruszył do wyjścia.
— Eee, dobra robota, Hedström — powiedział Mellberg niechętnie. — To co, pociągniesz dalej ten trop?
— Jasne, szefie, już się robi.
Czyżby dosłyszał ton ironii? Ale Patrik patrzył na niego z tak niewinną miną, że odrzucił podejrzenia. Chłopak ma chyba dość oleju w głowie, żeby wiedzieć, że przez szefa przemawia doświadczenie.
Człowiek ziewa, żeby dostarczyć do mózgu większą ilość tlenu, ale Patrik wątpił, żeby mu to miało pomóc. Dopadło go zmęczenie po nieprzespanej nocy we własnym mieszkaniu. Kolejnej, u Eriki, też nie przespał, bo oboje zdecydowali, że szkoda nocy. Spojrzał na znajome stosy papierów na biurku, powstrzymując się przed zwaleniem wszystkich razem do kosza na śmieci. Miał tak cholernie dość tego dochodzenia, jakby ciągnęło się od Bóg wie kiedy, choć w rzeczywistości były to najwyżej cztery tygodnie. Tyle się wydarzyło, a mimo to nie posunął się dużo dalej. Annika przeszła obok otwartych drzwi pokoju Patrika i widząc, że trze zmęczone oczy, przyniosła mu kubek kawy.
— Coś ci nie idzie?
— Prawdę mówiąc, jak po grudzie. Trzeba zacząć wszystko od początku. Wiem, że odpowiedź znajduje się gdzieś w tej stercie papierów. Nie wiem gdzie, a przydałaby się jakaś wskazówka, choćby najmniejsza.
Z rezygnacją rzucił ołówek na jedną ze stert.
— A co poza tym?
— Bo co?
— Jak się przedstawia twoje życie poza pracą? Chyba wiesz, co mam na myśli?
— Oczywiście, Anniko, wiem doskonale, co masz na myśli. A co takiego chciałabyś wiedzieć?
— Nadal jesteś w fazie bingo?
Patrik wbrew własnej woli zapytał:
— W jakiej znowu fazie bingo?
— No wiesz, pięć trafień w jednym szeregu…
A potem, uśmiechając się złośliwie, zamknęła za sobą drzwi.
Patrik zaśmiał się pod nosem. Można to i tak nazwać.
Zmusił się, żeby wrócić myślami do pracy. Podrapał się ołówkiem w głowę. Uprzytomnił sobie, że coś się nie zgadza. Coś, co powiedziała Vera. Zajrzał do notatek z wczorajszej rozmowy i przeczytał uważnie. W jego głowie zakiełkowała pewna myśl. Szczegół, ale być może ważny. Sięgnął po kartkę z jednej ze stert leżących na biurku. Wrażenie bałaganu było zwodnicze. Patrik bardzo dokładnie wiedział, gdzie co jest.
Przeczytał uważnie, zamyślił się, a potem sięgnął po telefon.
— Dzień dobry, mówi Patrik Hedström z policji w Tanumshede. Będzie pan teraz w domu przez jakiś czas? Miałbym kilka pytań. Tak? Świetnie, będę u państwa za jakieś dwadzieścia minut. Jaki to adres? Przy samym wjeździe do Fjällbacki. Za stromą górką zaraz w prawo, trzeci dom po lewej. Czerwony z białymi narożnikami. Okej, na pewno trafię. W razie czego zadzwonię. Do zobaczenia.
Patrik był na miejscu niespełna dwadzieścia minut później. Nie miał problemu ze znalezieniem domku, w którym, jak zgadywał, Eilert mieszkał z rodziną od wielu, wielu lat. Zapukał do drzwi. Od razu otworzyła kobieta. Wyglądała na zgryźliwą i naburmuszoną. Przywitała się wylewnie, przedstawiając się jako Svea Berg, żona Eilerta, i zaprowadziła Patrika do niewielkiego salonu. Domyślił się, że telefon pobudził ją do gorączkowego działania, bo stół był nakryty najlepszą, odświętną zastawą, a na środku stała trzypiętrowa patera z siedmioma rodzajami kruchych ciasteczek. Patrik westchnął w duchu na myśl, że zanim zamknie tę sprawę, zdąży się dorobić potężnego brzucha.
O ile instynktownie poczuł niechęć do Svei Berg, o tyle z miejsca polubił jej męża — za żywe spojrzenie błękitnych oczu i mocny uścisk dłoni o wyczuwalnych zgrubieniach. Dłoń mężczyzny, który przez całe życie ciężko pracował.
Gdy Eilert wstał, żeby się przywitać, na narzucie kanapy ukazało się zagniecenie. Svea natychmiast je wygładziła, posyłając mężowi gniewne spojrzenie. Dom lśnił czystością. Panował taki porządek, jakby w nim nikt nie mieszkał. Patrikowi zrobiło się żal Eilerta. Sprawiał wrażenie zagubionego we własnym domu.
Svea uśmiechała się przymilnie do Patrika, a zaraz potem przybierała groźną minę, patrząc na męża, co w sumie sprawiało dość komiczne wrażenie. Patrik był ciekaw, cóż takiego mógł zrobić mąż, żeby wywołać u niej taką irytację, i podejrzewał, że wystarczyła sama jego obecność.
— Proszę, niech siądzie, napije się kawy i zje troszkę ciasteczek.
Patrik posłusznie usiadł na krześle zwróconym w stronę okna, a Eilert zrobił ruch, jakby zamierzał usiąść obok.
— Eilert, nie tutaj, co ty, nie rozumiesz? Usiądź tam.
Wskazała krzesło stojące u szczytu stołu, a Eilert grzecznie posłuchał. Patrik rozglądał się, Svea rzucała się po pokoju, to nalewając kawę, to poprawiając obrus albo firanki. Dom został urządzony tak, by sprawiać wrażenie zamożności. Tymczasem wszystko, co się w nim znajdowało, było produktem zastępczym, począwszy od zasłon z tkaniny udającej jedwab, ozdobionych niebywałą ilością wymyślnych falbanek i kokardek, aż po mnóstwo ozdóbek z posrebrzanego metalu lub imitacji złota. Na tle tego udawanego przepychu Eilert wyglądał zdecydowanie obco.
Ku swemu niezadowoleniu Patrik nie mógł przejść do rzeczy, bo Svea prawie bez przerwy trajkotała, od czasu do czasu głośno chłepcząc kawę.
— Widzi ten serwis? Przysłała go moja siostra z Ameryki. Wyszła bogato za mąż i zawsze mi przysyła wspaniałe prezenty. To bardzo drogi serwis.
Podniosła bogato zdobioną filiżankę. Patrik nie sądził, aby była szczególnie cenna, ale nie skomentował.
— Też bym pojechała do tej Ameryki, żebym nie była tak słabego zdrowia. Gdyby nie to, na pewno też wyszłabym bogato za mąż, zamiast od pięćdziesięciu lat siedzieć w tej ruderze.
Svea rzuciła oskarżycielskie spojrzenie na Eilerta, a on spokojnie przemilczał ten zapewne znajomy refren.
— Wie pan, artretyzm. Mam zupełnie zniszczone stawy. Bolą mnie w dzień i w nocy. Na szczęście nie jestem z tych, co narzekają. Oj, miałabym się na co uskarżać, bo jeszcze ta koszmarna migrena, ale to nie leży w moim charakterze. Trzeba z godnością znosić swoje dolegliwości. Ile to ja razy słyszałam: „Jakaś ty silna, Svea, że tyle lat znosisz mężnie te bóle”. Ale ja już taka jestem.
Skromnie spuściła wzrok i demonstracyjnie wyłamywała ręce, które na jego oko nie wyglądały na tknięte chorobą. Co za babsztyl, pomyślał. Wymalowana, wysztafirowana, obwieszona tanią biżuterią. Jej wygląd miał jedną zaletę — przynajmniej pasowała do wystroju domu. Taka niedobrana para. Jak udało im się przeżyć razem pięćdziesiąt lat? To charakterystyczne: tamto pokolenie rozwodziło się jedynie z powodów znacznie poważniejszych niż różnica charakterów. Właściwie szkoda, bo Eilert musiał mieć niewesołe życie.