– Quil i Embry? – powtórzyłam. – Oryginalne imiona. Chłopak parsknął śmiechem.
– Quil odziedziczył swoje po pradziadku, a Embry to bodajże imię gwiazdy seriali sprzed lat. Ale nabijać się nie mam szans próbowałem raz czy dwa i dostałem takie manto, że mi się odechciało.
– Świetni kumple – zauważyłam z sarkazmem.
– Nie, to naprawdę równi goście. Tylko nie lubią, jak ktoś się z nich śmieje.
W tym samym momencie ktoś zawołał go z zewnątrz. – Jacob? Jesteś tam?
– To Billy? – Poderwałam się z miejsca.
– Nie. – Jacob zrobił zawstydzoną minę. Chyba się zarumienił, ale z powodu jego karnacji nie było to łatwe do ustalenia. – O wilku mowa.
– Jake? Hop, hop! To my!
Głos się przybliżył.
– Jestem, jestem! – odkrzyknął Jacob.
Po chwili do garażu weszło dwóch wysokich indiańskich chłopaków.
Jeden z nich był równie szczupły, jak mój przyjaciel, ale włosy miał krótsze, do ramion. Jego obcięty na jeża towarzysz nie dorównywał mu wzrostem, ale za to imponował mięśniami klatki piersiowej. Sądząc po tym, jak się nosił, był ze swojej muskulatury bardzo dumny.
Na mój widok obu zatkało. Chudzielec zaczął zerkać to na mnie to na Jacoba, a mięśniak przyjrzał mi się dokładnie.
– Cześć – przywitał się zmieszany Jacob.
– Cześć, cześć – odpowiedział powoli niższy z chłopaków, nie odrywając ode mnie wzroku. Na jego twarzy rozkwitł tak serdeczny uśmiech, że nie mogłam go nie odwzajemnić. – Hej – rzucił do mnie.
– Bello, poznaj Quila i Embry'ego – przedstawi! kolegów Jacob. – A to Bella, moja dobra znajoma.
Nowo przybyli wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
– Ta Bella od Charliego? – upewnił się mięśniak.
– Tak, to ja – potwierdziłam.
– Quil Ateara. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. Chyba pomylił moją ze sztangą.
– Miło cię poznać, Quil.
– Cześć, Bello. Jestem Embry. Embry Cali. – Chudzielec tylko pomachał mi nieśmiało i szybko schował rękę w kieszeni spodni. – Zresztą chyba sama się domyśliłaś.
– Nie było trudno. Ciebie też miło poznać, Embry.
– Co porabiacie? – spytał śmiało Quil. Cały czas nie odrywał ode mnie wzroku.
– Planujemy z Bella uruchomić te dwa motory – wyjawił Jacob, Magiczne słowo „motory” odwróciło uwagę chłopców od faktu, że zastali kumpla sam na sam z dziewczyną. Rzucili się oglądać maszyny, zasypując Jacoba gradem fachowych pytań. Nie znałam połowy używanych przez nich terminów. Doszłam do wniosku, że bez chromosomu Y nigdy nie będę w stanie w pełni zrozumieć ich ekscytacji.
Byli wciąż pogrążeni w rozmowie, kiedy zadecydowałam, że jeśli chcę zdążyć do domu przed Charliem, muszę się już zbierać. Z westchnieniem wygramoliłam się z rabbita.
Jacob podniósł głowę.
– Zanudzamy cię na śmierć, prawda? – spytał przepraszającym tonem.
– Nie, skąd. – Nie kłamałam. O dziwo, naprawdę dobrze się bawiłam. – Obowiązki wzywają. Wiesz, ten obiad dla Charliego.
– No tak… Tak sobie myślę, że do wieczora rozłożę oba na części i zobaczę, co trzeba będzie dokupić. Kiedy znowu wpadniesz?
– Mogę przyjść już jutro, jeśli nie masz nic przeciwko.
W niedziele zawsze się męczyłam. W końcu ile godzin można było przeznaczyć na prace domowe.
Quiz dźgnął Embry'ego w bok i rzucił mu kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Jacob na szczęście nie patrzył w ich stronę.
– Bomba – ucieszył się.
– Może, że zrób listę i pojedziemy na zakupy – zaproponowałam.
Odrobinę posmutniał.
– Nadal mi głupio, że chcesz wszystko fundować.
Cmoknęłam zniecierpliwiona.
– To uczciwa wymiana: ja zapewniam części, ty robociznę i fachową wiedzę.
Embry wywrócił oczami.
– Nie, to jakoś nie w porządku – upierał się Jacob.
– Jake, gdybym zawiozła te motory do mechanika, to ile by sobie policzył, co?
Uśmiechnął się.
– Okej, okej.
– Nie wspominając o lekcjach nauki jazdy – przypomniałam.
Quiz rzucił jakiś komentarz, którego nie dosłyszałam. Jacob go po głowie.
– Ej, bo obaj wylecicie!
– Nie, nie – zaprotestowałam. – Oni zostają, a ja lecę. Do jutra Jacob.
Gdy tylko wyszłam z garażu, usłyszałam chóralne „uuu!”, a zaraz odgłosy przepychanki, przerywane okrzykami „auć!” i „hej!”.
– Jeśli jeden z was postawi na moim terenie choćby czubek palca u stopy…
Nie przerwałam marszu, więc nie dowiedziałam się, jak Jacob zakończył tę groźbę. Zachichotałam.
Boże! zachichotałam! Ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Śmiałam się, naprawdę się śmiałam, i to będąc zupełnie sama. Poczułam się taka lekka, że zachichotałam raz jeszcze, tylko po to, by przedłużyć tę magiczną chwilę.
Udało mi się dojechać do domu przed Charliem. Kiedy wszedł do kuchni, przekładałam właśnie kawałki smażonego kurczaka z rondla na stos papierowych ręczników.
– Cześć, tato – przywitałam się radośnie.
Moja mina i ton głosu zaszokowały go, ale szybko się opanował.
– Cześć, skarbie – powiedział, niezdecydowany, jak się zachować. – Dobrze się bawiłaś u Blacków?
Zaczęłam nakrywać do stołu.
– Było fantastycznie.
– To dobrze. – Wciąż miał się na baczności. – Robiliście z Jacobem coś ciekawego?
Teraz to ja musiałam mieć się na baczności.
– Siedziałam z nim w garażu i przyglądałam się, jak pracuje Wiedziałeś, że remontuje starego volkswagena?
– Tak, Billy coś wspominał.
Przesłuchanie dobiegło końca, bo Charlie zasiadł do obiadu, ale nawet przeżuwając, podejrzliwie mi się przyglądał.
Po posiłku sprzątnęłam dwukrotnie kuchnię, celowo przeciągając każdą czynność, po czym przeniosłam się do saloniku, gdzie ojciec oglądał mecz hokejowy, i zasiadłam do odrabiania lekcji.
Zwlekałam z pójściem spać tak długo, jak to było możliwe. Wreszcie Charlie oświadczył, że już późno, a kiedy nie zareagowałam, wstał, przeciągnął się i wyszedł, gasząc za sobą światło. Podniosłam się z niechęcią.
Wchodząc po schodach, poczułam, że mój organizm opuszczają resztki dobrego samopoczucia, które pojawiło się tak niespodziewanie tego popołudnia, a jego miejsce zajmuje niemy strach przed tym, z czym zapewne miało być mi dane się zmierzyć.
Nie chroniła mnie dłużej warstwa otępienia. Nie wątpiłam, że nadchodząca noc będzie równie potworna, co poprzednia. Umywszy się, wsunęłam się pod kołdrę i zwinęłam w kłębek, przygotowana na powitanie pierwszej fali bólu. Zacisnęłam oczy… a kiedy je otworzyłam, był już ranek.
Przez szyby wlewało się do pokoju blade, srebrzyste świat Zaskoczona, długo wpatrywałam się w okno.
Po raz pierwszy od ponad czterech miesięcy nic mi się nie przyśniło, więc i nie obudziłam się z krzykiem. Nie umiałam określić, co przeważa w moim sercu: ulga czy szok.
Nie ruszyłam się z łóżka jeszcze przez kilka minut, pewna, że lada moment coś się jednak pojawi – jeśli nie ból, to dawne odrętwienie.
Czekałam, ale nic się nie działo. Czułam się jedynie nadzwyczaj wypoczęta.
Nie wierzyłam, że taki stan rzeczy będzie trwały. Stąpałam po lodzie – w każdej chwili mogłam na powrót znaleźć się w mrocznych głębinach. Samo rozglądanie się po pokoju oprzytomniałymi oczami (był taki czysty, jakby nikt w nim nie mieszkał) wydawało mi się być potencjalnie niebezpieczne.
Odpędziłam tę myśl i ubierając się, skupiłam się na tym, że jadę odwiedzić Jacoba. Nieśmiało kiełkowała we mnie nadzieja. Może miało być tak samo miło, co wczoraj? Może miałam znów w sobie dość energii, by rozmawiać w pełni naturalnie, a nie tylko mechanicznie potakiwać i sztucznie się uśmiechać? Może…Ale i w to nie byłam gotowa uwierzyć. Nie miałam zamiaru narażać się na tak wielkie rozczarowanie.