Выбрать главу

Zwęszyłam okazję i postanowiłam ją bezzwłocznie wykorzystać.

– W piątek idę do kina. Od tygodni obiecuję mojej paczce ze stołówki, że w końcu się z nimi wybiorę.

Zwłaszcza Mike byłby wniebowzięty.

Jacob raptownie posmutniał. Zanim spuścił oczy, zdążyłam jeszcze zobaczyć, co się w nich pojawiło.

– Pojedziesz ze mną? – dodałam szybko. – No, chyba, że nie odpowiada ci towarzystwo staruchów z ostatniej klasy.

Próba pokazania Jacobowi, gdzie jego miejsce, się nie powiodła. Nie miałam serca go odrzucać. Żyliśmy w takiej symbiozie, że gdy się smucił, i mnie robiło się smutno. Poza tym wcale nie cieszyłam się na wyjście z ludźmi ze szkoły. Przyrzekłam Mike'owi, że pójdę, ale tylko z grzeczności. Pomyślałam, że z Jacobem u boku będzie mi przyjemniej.

– Naprawdę chciałabyś, żebym z tobą pojechał? Chcesz przedstawić mnie swoim znajomym?

– Tak – potwierdziłam, wiedząc, że pakuję się w tarapaty. Jak miałam go później przekonać, że nie zależy mi na nim w szczególny sposób? – Bez ciebie nie będę się tak dobrze bawić. Weź z sobą Quila. Zaszalejemy.

Quil będzie w siódmym niebie. Rozumiesz, starsze dziewczyny… – Jacob wywrócił oczami.

– Dopilnuję, żeby miał szeroki wybór.

Żadne z nas nie wspomniało Embry'ego.

Nazajutrz, po angielskim, zagadnęłam Mike'a.

– Mike, co porabiasz w piątek wieczorem? Oczy mu rozbłysły.

– Nic szczególnego. A co? Chcesz dokądś wyskoczyć? Żeby nie wplątać się przypadkiem w randkę, przećwiczyłam różne wersje tego dialogu jeszcze w domu. Ba, żeby uniknąć niemiłych niespodzianek, przeczytałam nawet streszczenia wszystkich filmów wyświetlanych w kinie.

– Tak sobie myślałam, że moglibyśmy zorganizować jakiś grupowy wypad do kina – powiedziałam, starannie dobierając każde słowo. Zaakcentowałam słowo „grupowy”. – Bardzo chciałabym zobaczyć „Na celowniku”. Co ty na to?

„Na celowniku” było krwawym filmem akcji. Nie wyzdrowiałam jeszcze na tyle, żeby móc zmierzyć się z historią miłosną.

– Brzmi nieźle – przyznał, choć jego entuzjazm nieco przygasł.

– Świetnie.

– Hm… – Zamyślił się na moment, a potem nagle poweselał. Może by tak zaprosić Angelę i Bena? Albo Erica i Katie?

Kombinował, jak mógł, żeby nasze wyjście wyglądało na randkę, choćby i podwójną.

– Może jednych i drugich? – zasugerowałam. – I Jessicę. I Tylera. I Connera. I może Lauren?

Tej ostatniej nie cierpiałam, ale cóż, obiecałam Quilowi szeroki wybór.

– Okey – mruknął Mike zrezygnowany.

– Na pewno zaproszę też moich kolegów z La Push – ciągnęłam. – Jeśli wszyscy się zgodzą, będziesz musiał ich zawieźć swoim vanem.

Na dźwięk słowa „koledzy”, Mike zmarszczył czoło.

– To ci, z którymi ostatnio tak często zakuwasz?

– Ci sami. – Uśmiechnęłam się. – Właściwie można by powiedzieć, że daję im korepetycje. Wiesz, oni są dopiero w drugiej klasie.

– W drugiej klasie? – powtórzył Mike. Zaskoczyłam go tą informacją.

Przetrawiwszy ją, też się uśmiechnął.

Pod koniec dnia okazało się niestety, że van nie będzie potrzebny; Quil dostał od rodziców szlaban za wdanie się w bójkę.

Jessika i Lauren wymówiły się brakiem czasu, gdy tylko Mike powiedział im, kto jest drugim organizatorem, a Eric i Katie nie mogli z kolei dołączyć, bo umówili się już na świętowanie faktu, że są razem pełne trzy tygodnie. Co do Tylera i Connera, Lauren dotarła do nich przed Mikiem, więc tak jak dziewczyny, stwierdzili, że są bardzo zajęci. Pozostawała Angela z Benem i rzecz jasna Jacob.

Liczne odmowy nie zniechęciły Mike'a, wręcz przeciwnie. Nie mógł się już doczekać. Nie byt w stanie mówić o niczym innym.

– Może pójdziemy jednak na „Zawsze razem”? – spytał mnie w piątek podczas lunchu. – Dostało więcej gwiazdek. Miał na myśli komedię romantyczną, która w całym kraju zajęła pierwsze miejsca w rankingach popularności.

– Tak się już napaliłam na „Na celowniku” – poprosiłam. – Chcę by na ekranie lała się krew.

– Okej, okej. – Zanim Mike się obrócił, spostrzegłam, że zrobił minę z cyklu „a może ona jednak zwariowała”.

Kiedy zajechałam pod dom po szkole, na podjeździe oczekiwał znajomy samochód. Triumfalnie uśmiechnięty Jacob opierał o maskę.

– A niech mnie! – krzyknęłam, wysiadając z furgonetki.

– Nie wierzę własnym oczom! Udało ci się! Skończyłeś rabbita!

Chłopak spuchł z dumy.

– Wczoraj wieczorem. To będzie jego pierwsza dłuższa podróż.

– Bomba.

Podniosłam rękę do góry, żeby przybił mi piątkę. Przybił, ale zaraz potem, korzystając z okazji, wplótł swoje palce pomiędzy moje.

– To dzisiaj ja prowadzę?

– Tak, ty. Jasne.

Zgodziwszy się, westchnęłam teatralnie.

– Coś nie tak?

– Poddaję się. Po rabbicie już niczym cię nie przebiję. Wygrałeś. Chylę czoła. Jesteś starszy.

Wzruszył ramionami.

– Oczywiście, że jestem starszy.

Zza rogu wyłonił się van Mike'a. Wyrwałam dłoń z uścisku Jacoba. Spojrzał na mnie wilkiem.

– Pamiętam tego gościa – odezwał się, przyglądając się, jak Mike parkuje po drugiej stronie ulicy. – Wtedy na plaży był taki zazdrosny, jakbyś była jego dziewczyną. Czy wciąż ma problemy z odróżnianiem życia od marzeń?

Uniosłam jedną brew.

– Niektórych trudno zniechęcić.

– Czasami wytrwałość zostaje nagrodzona.

– Ale w większości przypadków tylko irytuje drugą stronę.

Cóż, zebrało nam się na aluzje.

Mike wysiadł z auta i przeszedł przez jezdnię.

– Cześć, Bella – zawołał, po czym spojrzał na Jacoba. Zmierzył rywala wzrokiem. Zerknęłam na Indianina, starając się zachować obiektywizm. Ani trochę nie wyglądał na szesnastolatka. Twarz mu ostatnio bardzo wydoroślała. No i ten wzrost – Mike sięgał mu ledwie do ramienia. Wolałam nawet nie myśleć, jak ja prezentuje się przy nim.

– Cześć, Mike. Pamiętasz Jacoba?

– Nie za bardzo. – Mike wyciągnął rękę, żeby przywitać się po męsku.

– Mike Newton.

– Jacob Black. Stary przyjaciel rodziny.

Uścisnęli sobie dłonie z większą siłą, niż wypadało. Po wszystkim Mike musiał rozmasować sobie palce. W kuchni rozdzwonił się telefon.

– Przepraszam, to może być Charlie – usprawiedliwiłam się i pobiegłam odebrać. Dzwonił Ben z informacją, że Angela dostała grypy żołądkowej. Sam też miał się nie pojawić, bo chciał się nią opiekować. Zdawał sobie sprawę, że stawia nas w nieco niezręcznej sytuacji, ale uważał, że nie powinien się bawić, kiedy jego dziewczyna cierpi.

Wróciłam na podjazd, kręcąc z niedowierzaniem głową. Chociaż było mi szczerze żal biednej Angeli, najchętniej bym ją udusiła. Ją i Bena. Co za pasztet! Pięknie – miałam spędzić wieczór z dwoma nienawidzącymi się zalotnikami.

Pod moją nieobecność Mike i Jacob bynajmniej nie przełamali pierwszych lodów. Stali kilka ładnych metrów od siebie, wpatrując się we frontowe drzwi. Mike wyglądał na zasępionego, Jacob jak zwykle się uśmiechał. – Angela się rozchorowała. Nie przyjadą.

– To chyba nowa fala epidemii – stwierdził Mike. – Austina i Connera też nie było dzisiaj w szkole. Może przełożymy to wyjazd na inny piątek? Byłam gotowa przystać na jego propozycję, jednak ubiegł mnie Jacob.

– Mnie tam to nie przeszkadza, ale jeśli chcesz zostać, Mike, to się…

– Nie, skąd – przerwał mu. – Jadę, jadę. Chodziło mi o to, ze możemy umówić się jeszcze raz z Angelą i Benem. Wskakujcie. – Wskazał na swojego vana.

– Nie masz nic, przeciwko, jeśli zabierzemy się z Jacobem spytałam. – Przed chwilą mu to obiecałam. Widzisz, skończył właśnie tego rabbita. Sam go zbudował, bez niczyjej pomocy – pochwaliłam się niczym mamusia dumna ze swojego syneczka.

– Super – syknął Mike przez zaciśnięte zęby.

– Fajnie – powiedział Jacob, jakby zapadła jakaś decyzja. Wydawał się być najbardziej rozluźniony z naszej trójki.

Mike wgramolił się zdegustowany na tylne siedzenie volkswagena.