– Co ty wyrabiasz, Bello?!
Do środka auta zaglądał wściekły Jacob.
Byłam w szoku. Przez te kilka tygodni rzeczywiście ogromnie się zmienił. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, było to, że znikły jego śliczne włosy. Był teraz obcięty na jeża – jego kształtna głowa lśniła w słońcu niczym futerko czarnego kota. Rysy twarzy zgrubiały, zhardziały… zmężniały. Szyja i ramiona chłopaka także wydawały się grubsze, jakby bardziej umięśnione. Dłonie, które zaciskał na okiennej ramie, porażały swoimi rozmiarami, a zza miedzianej skóry prześwitywały na nich ścięgna i żyły. Tak fizycznie bardzo się zmienił, jednak to nie te zmiany zrobiły na mnie największe wrażenie.
Najgorszy, zupełnie nierozpoznawalny był wyraz jego twarzy Przyjazny uśmiech i bijące od Jacoba ciepło znikły razem z włosami. W jego oczach nie malowało się nic poza wzgardą. Moje słońce zgasło. Moje serce krwawiło z żalu.
– Jacob? – szepnęłam.
Wpatrywał się we mnie gniewnym wzrokiem.
Zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. Za moim odmienionym przyjacielem stało czterech innych Indian: wszyscy wysocy, miedzianoskórzy, identycznie krótko obcięci. Mogliby być braćmi – nie potrafiłam nawet rozpoznać Embry'ego. Podobieństwo młodzieńców potęgowała malująca się na ich twarzach wrogość.
Na wszystkich twarzach poza jedną.
Starszy od pozostałych o kilka lat Sam trzymał się z tyłu. On jeden przyglądał mi się ze spokojem. Musiałam przełknąć ślinę, zęby nie zachłysnąć się własną żółcią. Miałam ochotę wymierzyć mu policzek. Więcej, chciałam śmiertelnie go przerazić, stać się kimś, n czyj widok wziąłby nogi za pas. Kimś silnym, potężnym…
Chciałam być wampirem.
Żądna zemsty, zatraciłam się i zapomniałam o czymś innym. To pragnienie widniało na mojej prywatnej liście marzeń zakazanych, a w dodatku było spośród nich najbardziej bolesne. Zbyt wiele łączyło się z nim innych rojeń, innych wizji. Uświadamiając sobie, że straciłam na dobre możliwość wyboru, że tak właściwie nigdy niczego mi nie zagwarantowano, przypominałam sobie inne rzeczy, które utraciłam, i nie tylko rzeczy. W moim ciele rozwarła się na powrót wielka rana. Z trudem odzyskałam panowanie nad sobą.
– Czego tu szukasz? – warknął Jacob. Widział, co się ze mną działo i nienawidził mnie za to jeszcze bardziej.
– Chcę z tobą porozmawiać – oświadczyłam słabym głosem.
Usiłowałam się skupić, ale rozpraszały mnie myśli związane z wampirami.
– Słucham – mruknął. Nigdy nie widziałam, żeby patrzył tak na kogokolwiek, a już na pewno nie na mnie. Nie spodziewałam się ze tak bardzo to zaboli. Czułam się tak, jakby dał mi w twarz.
– W cztery oczy – uściśliłam.
Zerknął sobie przez ramię. Dobrze wiedziałam, kogo musi się poradzić.
Pozostali podopieczni Sama też czekali na to, co powie mistrz.
Indianin skinął z powagą głową. Nadal był bardzo spokojny. Rzucił kilka słów w nieznanym języku, a potem obrócił się do domu Blacków. Trzech rosłych młodzieńców – zakładałam ze to Paul, Jared i Embry – posłuchało rozkazu i poszło za nim. Domyśliłam się, że grupa porozumiewa się po quileucku.
– Proszę bardzo – mruknął Jacob.
Gdy nie towarzyszyli mu nowi koledzy, wydawał się nieco mniej agresywny, przez co w oczy rzucało się bardziej to, jak bardzo jest smutny – kąciki jego ust ciążyły ku dołowi. Wzięłam głęboki wdech.
– Wiesz, czego chciałabym się dowiedzieć. Nie odpowiedział, przyglądał mi się tylko z goryczą. Cisza się przeciągała. Im dłużej na niego patrzyłam, tym większą zyskiwałam pewność, że Jacob cierpi. W gardle zaczęła rosnąć mi dławiąca gula.
– Przejdziemy się? – zaproponowałam.
Znów nic nie powiedział, a wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony.
Czując na sobie spojrzenia niewidzialnych oczu śledzących mnie zza firanek, wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzew. Moje stopy zapadały się z mlaskiem w namokłej ziemi i jako że był to jedyny rytmiczny odgłos, jaki wyłapywały moje uszy myślałam, że Jacob został przy aucie. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy odwróciłam się i zobaczyłam, że idzie za mną! Jakimś cudem robił to bezszelestnie.
Wśród drzew poczułam się lepiej, bo Sam nie mógł tu nas podglądać. Idąc, zastanawiałam się, co powiedzieć przyjacielowi, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mi do głowy. Byłam tylko coraz bardziej zła, że chłopak dal się omotać, że Billy na to pozwolił i że Sam miał czelność patrzeć na mnie z taką pewnością siebie.
Jacob przyspieszył nagle kroku. Dzięki swoim długim nogom z łatwością mnie wyminął i zastąpił mi drogę. Coś mi się nie zgadzało. Ta gracja w jego ruchach… Zawsze był równie niezdarny, co ja – wiecznie zawadzały mu przydługawe kończyny. Widocznie i na tym polu zaszła zmiana.
Chłopak uciął moje rozważania.
– Miejmy to jak najszybciej za sobą.
Nie odzywałam się. Zadałam mu już pytanie.
– To nie to, co myślisz. – Przez ułamek sekundy w jego glosie słychać było znużenie. – To nie to, o czym ci mówiłem. Bardzo się myliłem.
– Więc o co w tym wszystkim chodzi?
Przyglądał mi się długo w milczeniu, kontemplując możliwe odpowiedzi. W jego oczach tliły się wciąż resztki gniewu i odrazy.
– Nie mogę ci nic powiedzieć – oświadczył wreszcie.
Mięśnie w mojej twarzy stężały.
– Sądziłam, że do tej pory byliśmy przyjaciółmi – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Byliśmy. – Chyba chciał podkreślić czas przeszły.
– Cóż, teraz nie potrzebujesz przyjaciół – zauważyłam cierpko – Masz Sama. Czy to nie wspaniałe – zawsze tak go podziwiałeś.
– Przedtem go nie rozumiałem.
– Ale spłynęło na ciebie światło. Alleluja! – Bardzo się myliłem. To nie Sam jest za wszystko odpowiemy. To nie jego wina. On tylko stara się mi pomóc.
Jacob wyrażał się o Samie z wielkim oddaniem, niemalże z czułością. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Gniew w jego oczach rozgorzał z nową siłą.
– Ach pomaga ci? – zadrwiłam. – Oczywiście.
Ale Jacob wydawał się mnie nie słuchać. Oddychał głęboko, jakby pragnąć się uspokoić. Denerwował się czymś tak bardzo, że trzęsły mu się dłonie.
– Proszę – zaczęłam inaczej. – Powiedz mi, co się stało. Może ja też mogę ci pomóc.
– Nikt mi nie może już pomóc – jęknął łamiącym się głosem.
Do oczu napłynęły mi łzy.
– Co on ci zrobił, Jacob?
Rozłożyłam szeroko ramiona, żeby go przytulić, tak jak wtedy na klifie, ale tym razem cofnął się, podnosząc ręce w obronnym geście.
– Nie dotykaj mnie! – szepnął.
– Czy Sam nadal nas obserwuje? – spytałam. Głupie łzy pociekły mi po policzkach. Wytarłam je pospiesznie, po czym dłonie wetknęłam pod pachy.
– Przestań traktować go jak czarny charakter. – Jacob powiedział to szybko, wręcz odruchowo. Musiał naprawdę wierzyć w niewinność swojego mistrza. Sięgnął do ucha, żeby poprawić włosy i dopiero wtedy zorientował się, że już ich tam nie ma.
– To kogo mam tak traktować? – odparowałam. – Kogo obwiniać?
Przez twarz Jacoba przemknął ponury półuśmiech.
– Lepiej, żebyś nie wiedziała.
– Lepiej? – krzyknęłam. – Chcę się tego dowiedzieć i to zaraz!
– Dążysz do tego, żeby sobie zaszkodzić.
– I kto to mówi? To nie ja jestem po praniu mózgu! No, powiedz mi czyja to wina, jeśli nie twojego ukochanego Sama!
– Sama się prosiłaś – warknął, podnosząc głos. – Jeśli tak, bardzo zależy ci na znalezieniu kozła ofiarnego, to może byś tak skierowała swój oskarżycielski palec na tych, których ty z kolei uwielbiasz? Jeśli to czyjaś wina, to twoich obleśnych, odrażających krwiopijców!
Rozdziawiłam szeroko usta, spazmatycznie wydychając powietrze. Stałam jak sparaliżowana, raniona podwójnym ostrzem jego słów. Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele według znajomego schematu, ale był niczym w porównaniu z chaosem, jaki zapanował w moim umyśle. Nie mogłam uwierzyć w to, że się nie przesłyszałam. W twarzy Jacoba nie było ani śladu niezdecydowania Tylko furia.