– Co ty tu robisz? – wykrztusiłam.
Jacob kołysał się uczepiony wierzchołka rosnącego przed domem świerku. Od pasa w górę był nagi. Pod jego ciężarem drzewko przechyliło się sprężyście, tak, że chłopak wisiał jakiś metr od parapetu i jakieś sześć czy siedem metrów nad ziemią. To gałązki czubka świerku drapały o szybę i tynk.
– Usiłuję… – Zmienił pozycję, żeby nie stracić równowagi.
– Usiłuję dotrzymać swojej obietnicy.
Potrząsnęłam głową, żeby otrzeźwieć. To musiał być sen.
– Kiedy to mi obiecałeś, że popełnisz samobójstwo, rzucając się z naszego świerka?
Prychnął zniecierpliwiony.
– Zejdź mi z drogi – rozkazał. Zaczął machać nogami żeby rozbujać drzewo.
– Co?
Bujał się coraz silniej. Zorientowałam się, co zamierza zrobić.
– Zwariowałeś!
Odskoczyłam, bo było już za późno. Jacob wystrzelił w powietrze jak z procy.
Zdusiłam w sobie kolejny krzyk. Byłam pewna, że złamie sobie kark i w najlepszym wypadku skończy na wózku inwalidzkim Chłopak tymczasem nawet nie musnął framugi okna i z głuchym łomotem wylądował zgrabnie na piętach.
Oboje spojrzeliśmy trwożnie na drzwi. Wstrzymując oddech czekaliśmy, czy hałas nie zbudzi Charliego. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem usłyszeliśmy głośne chrapnięcie.
Jacob uśmiechnął się szeroko zadowolony ze swego wyczynu. Nie był to ciepły uśmiech, który znałam i uwielbiałam, tylko jego gorzka parodia – nowy uśmiech na nowej twarzy należącej do Sama.
Ten widok okazał się kroplą, która przelała czarę.
Zasnęłam we łzach, zadręczając się tym, co zostało z mojego przyjaciela. Przez to, jak mnie potraktował, na moim ciele pojawiły się nowe rany. W dodatku, jakbym nie miała już dosyć, swoim postępowaniem zmienił scenariusz mojego koszmaru. Kolejny policzek. A teraz stał na środku mojego pokoju, uśmiechając się triumfalnie, jakby nic się nie stało. Najgorsze było to, że chociaż dostał się na piętro dość nieporadnie, swoim pojawieniem się przypomniał mi o niezliczonych nocnych wizytach Edwarda. a wspomnienia te, jak wszystkie z tego okresu, zadawały ból.
Wszystko to, a także fakt, że byłam śmiertelnie zmęczona skutecznie zniechęcało mnie do powitania Jacoba z otwartymi ramionami.
– Wynoś się! – warknęłam, wkładając w swój szept tyle jadu na ile tylko było mnie stać. Spojrzał na mnie spłoszony. Nie spodziewał się takiego przyjęcia.
– Co ty Bella? Przyszedłem cię przeprosić.
– Przeprosiny odrzucone!
Pomyślałam, że skoro śnię, nie mogę zrobić mu krzywdy, więc spróbowałam wypchnąć go przez okno. Nic z tego. Nawet nie drgnął, choć natarłam na niego z całej siły. Odsunęłam się, przyglądając mu się z przestrachem. Zaskoczył mnie nie tylko silą, ale i temperaturą ciała. Przyłożywszy dłonie do jego nagiego torsu, odkryłam, że skóra Jacoba niemal parzy – tak jak jego czoło wtedy po kinie. Tak, jakby nadal cierpiał na swoją tajemniczą chorobę… Nie wyglądał na chorego – wyglądał, jakby był na sterydach. Barami przesłaniał całe okno. Mój wybuch agresji tak go zaszokował, że aż zaniemówił. Ja z kolei poczułam nagle, że wszystkie moje bezsenne noce postanowiły właśnie w tej chwili pokazać mi, na co je wspólnie stać. Zachwiałam się niczym ofiara hipnotyzera.
Oczy zaszły mi mgłą.
– Bella? – zaniepokoił się Jacob. Zachwiałam się po raz drugi, więc przytrzymał mnie i podprowadził do łóżka. Kiedy wyczułam jego krawędź, ugięły się pode mną kolana i opadłam na pościel jak lalka.
– Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – Chłopak miał zatroskaną minę.
Obróciłam się na bok. Łzy na moich policzkach jeszcze nie wyschły.
– Dobrze wiesz, co mi jest i że nic nie jest w porządku.
Malujące się stale na twarzy Jacoba rozgoryczenie ustąpiło czemuś na kształt rozpaczy.
– Tak – przyznał ze smutkiem. Wziął głęboki oddech. – Cholera. Boże…Tak chciałbym móc to naprawić, Bello.
Bez wątpienia mówił szczerze. Tylko ten gniew w jego oczach…Na kogo był tak potwornie zły?
– Dlaczego tu przyszedłeś? Nie potrzebuję twoich przeprosin.
– Wiem – powiedział – ale nie chciałem, żeby tamta rozmowa koło domu była naszą ostatnią. Potraktowałem cię jak śmiecia, Dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
– Nic nie rozumiem…
– Wszystko ci wyjaśnię… – Przerwał niespodziewanie jakby coś mu przeszkodziło. Znów zaczerpnął powietrza. – Nie, nie mogę nic ci wyjaśnić – poprawił się zdenerwowany. – A o niczym innym nie marzę.
Przyłożyłam głowę do poduszki.
– Dlaczego nie możesz?
Jacob nie odpowiedział. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ze zdziwieniem, że napina wszystkie mięśnie, jakby bardzo starał się coś zrobić.
– Co się dzieje? – spytałam poruszona.
Chłopak wypuścił głośno powietrze z płuc. Uzmysłowiłam sobie, że cały ten czas wstrzymywał też oddech.
– Nie da rady – mruknął sfrustrowany.
– Czego nie da rady?
Zignorował mnie.
– Może inaczej. Słuchaj. Postaw się na moim miejscu. Na pewno ukrywałaś kiedyś przed resztą świata jakiś sekret, prawda?
Spojrzał na mnie wyczekująco. Rzecz jasna, natychmiast pomyślałam o Cullenach. Mogłam tylko modlić się o to, żeby nie dało wyczytać się tego z wyrazu mojej twarzy.
– Przyznaj – ciągnął – czy nie przydarzyło ci się nigdy coś takiego, o czym nie mogłaś powiedzieć Charliemu ani mamie.
Z czego nie mogłaś się zwierzyć nawet mnie? Czego nawet teraz nie chcesz wyjawić?
Spuściłam wzrok. Podejrzewałam, że i tak potraktuje moje milczenie jako odpowiedź twierdzącą.
– Czy… czy potrafisz sobie wyobrazić, że ja też… ja też znalazłem się niedawno w podobnej sytuacji? – Znowu się męczył walczył o każde o słowo, jakby część z nich była dla niego zakazana. – Czasami szczerości wchodzi w drogę lojalność. Czasami ten sekret nie jest do końca nasz i zdradzając go, można zaszkodzić innym.
Nie mogłam się z nim kłócić. Idealnie opisał moje położenie, Tak na prawdę nie strzegłam swojej tajemnicy, ale cudzej – tajemnicy, którą Jacob niestety wydawał był się poznać.
Nadal nie rozumiałam, co ma ona wspólnego z nim, Billym czy Samem. Czemu przejmowali się Cullenami, skoro tamtych już od dawna nie było w okolicy?
– Jeśli masz zamiar serwować mi same zagadki zamiast odpowiedzi, to lepiej sobie już idź.
– Przepraszam. – Zmarkotniał. – Staram się, jak mogę.
Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wiedząc, co począć.
– Najgorsze jest to – odezwał się Jacob – że już ci wszystko wyjaśniłem.
– Co mi wyjaśniłeś? Kiedy?
Analizował coś intensywnie. Widać było, jak z opóźnieniem dociera do niego znaczenie tego, co przed chwilą powiedział, ale – wolał się nie łudzić nadzieją, zanim nie zyska pewności.
Nachylił się nade mną, podekscytowany. Jego oddech był równie gorący co skóra.
– Musi się udać. Bello, przecież już wszystko wiesz. Opowiadałem ci o tym! Nie mogę ci zaradzić, o czym, ale ty możesz to sobie przypomnieć. Sama się domyślisz. Zgadnij, no, zgadnij!
Podparłam się na łokciu.
– Mam zgadnąć? Co mam zgadnąć?
– Co mi jest! Uwierz, znasz już odpowiedź!
Byłam taka zmęczona. Nie nadążałam za tokiem jego rozumowania.
Jacob zmarszczył czoło. Dopiero teraz dotarło do niego, że jest środek nocy i mogę mieć kłopoty z koncentracją.
– Czekaj, niech pomyślę, jaką dać ci podpórkę… – Zaciskając zęby zerknął na sufit.
– Podpórkę?
Przydałaby się. Moje powieki same się zamykały.
– No wiesz, wskazówkę. Jak w teleturnieju.
Ujął moją twarz w swoje niezwykle ciepłe dłonie i przyciągnąwszy ją do siebie, tak że dzieliło nas tylko kilka centym zajrzał mi głęboko w oczy, jakby to, co się w nich kryło, było równie ważne jak to, co miał mi do powiedzenia.
– Pamiętasz, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy? Na plaży w La Push?