– Szczerze, nie masz nic przeciwko temu, że od czasu do czasu zamieniam się w wielkie, włochate bydlę? – szepnął mi do ucha radośnie.
– Nnnie – wykrztusiłam. – Dddu… duszę się! Puścił mnie, ale pochwycił zaraz za obie ręce.
– Nigdy w życiu nie zabiłem człowieka – oświadczył. Przyjrzałam mu się uważnie – nie mógł być aż tak dobrym aktorem. Poczułam niewysłowioną ulgę.
– Nigdy?
– Nigdy – powtórzy! z powagą.
Teraz to ja go przytuliłam. Przypomniała mi się scena na klifie.
Po tym jak opowiedział mi o gangu Sama. Urósł od tamtego czasów.
Skrzat ściskał olbrzyma.
Tak jak wtedy, pogłaskał mnie czule po głowie.
– Przepraszam, że nazwałem cię hipokrytką.
– Przepraszam, że nazwałam cię mordercą.
Znowu się zaśmiał.
Przyszło mi coś na myśl i odwróciłam się, żeby nie mógł zobaczyć mojego wyrazu twarzy.
– A Sam? A inni? – spytałam z zaciśniętym gardłem. Zerknęłam na Jacoba. Uśmiech nie znikał.
– Jasne, że nie. Nie pamiętasz, jak na siebie wołamy?
Jako, że kilka sekund wcześniej wspominałam, jak dowiedziałam się o „sekcie”, nie miałam problemów z przywołaniem tej nazwy.
– Obrońcy?
– Zgadza się.
– Czegoś nie rozumiem. To, co jest grane? Kto zabija tych turystów?
Spoważniał. Robimy, co w naszej mocy. Staramy się ich chronić, ale jak na razie za każdym razem pojawiamy się na miejscu zbyt późno.
– Przed czym ich chronicie? Czy to naprawdę niedźwiedź?
– Bello, chronimy ludzi tylko przed jednym – przed naszymi śmiertelnymi wrogami. To, dlatego istniejemy – bo i oni istnieją.
Musiała minąć sekunda czy dwie, zanim zrozumiałam nie tyle, o jakiej rasie mowa, ale kim dokładnie jest tajemniczy zabójca.
Pobladłam.
Podniosłam dłoń do ust.
Pokiwał głową.
– Tobie akurat nie trzeba na szczęście nic więcej tłumaczyć.
– Laurent – szepnęłam. – Jeszcze tu jest.
Jacob wyglądał na zbitego z tropu.
– Jaki znowu Laurent?
Nie wiedziałam, od czego zacząć. W moim umyśle zapanował chaos.
– Widziałeś go, widziałeś go wtedy na polanie. – Czułam się dziwnie, przyznając, że rudawy wilk i Jacob to jedno i to samo.
Odgoniliście go w ostatniej chwili. Uratowaliście mi życie.
– Ach, ta ciemnowłosa pijawka? – Jacob zrobił taką minę jakby chciał splunąć. – To tak miał na imię? Zadrżałam.
– Co wam wtedy strzeliło do głowy? Mógł was zabić! Nawet nie wiesz…
Przerwał mi kolejny wybuch śmiechu.
– Bello, samotny wampir nie ma szans w starciu z tak dużą sforą, co nasza! Poszło nam tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy porządnie się zabawić!
– Co poszło wam szybko?
– Zabicie tego drania, który chciał zabić ciebie. Nigdy nie zabiłem żadnego człowieka – podkreślił – ale wampiry to nie ludzie.
– Za…zabiłeś Laurenta? – wymamrotałam bezgłośnie.
– No, nie sam – sprostował.
– Laurent nie żyje?
– Chyba nie masz nam tego za złe? – zaniepokoił się Jacob. – Chciał cię zabić, już miał się na ciebie rzucić. Wierz mi, inaczej byśmy nie zaatakowali. Wierzysz mi, prawda?
– Tak, oczywiście. Po prostu… – Wymacałam za sobą ręką konar i z powrotem usiadłam, żeby się nie przewrócić.
– Boże Laurent nie żyje… Już po mnie nie wróci!
– Powiedz, nie jesteś na nas wściekła? To nie był jakiś twój znajomy?
– Mój znajomy? – Byłam w szoku. Do oczu napłynęły mi łzy. – Skąd. Boże uchowaj. Jake, jestem taka szczęśliwa. – Nie mogłam powstrzymać potoku słów. – Myślałam, że mnie znajdzie. Czekałam na niego każdej nocy, modląc się, żeby tylko nie zaatakował i Charliego. Tak się bałam. Tak się bałam! Ale jak… Jak wam się to udało? Jak go zabiliście? Przecież to był wampir, taki silny, oni są jak z marmuru…
Jacob usiadł koło mnie i otoczył ramieniem. – Do tego nas stworzono, Bello. My też jesteśmy silni. Biedactwo, tyle wycierpiałaś. Czemu mi nie powiedziałaś, że się boisz? I czego?
– Nie odbierałeś telefonu.
Nie chciałam mu tego wypominać – pogrążona w rozmyślaniach stwierdziłam tylko fakt.
– No tak.
– Zaraz, poczekaj. Myślałam, że wiesz. Dzisiaj w nocy powiedziałeś, że spotykanie się ze mną nie jest bezpieczne. Pomyślałam, że się domyślasz, iż lada moment do mojego pokoju może zakraść się wampir. Czy nie tak było? To, o co ci chodziło?
Jacob skulił się nagle.
– Nie o wampiry.
– Czy coś ci przy mnie grozi?
Spojrzał na mnie, zawstydzony i przybity zarazem.
– Nie mnie przy tobie, tylko tobie przy mnie.
– Jak to?
Spuściwszy wzrok, kopnął kamień.
– Moje spotkania z tobą nie są mile widziane z kilku powodów.
Po pierwsze, nie mogę zdradzać nikomu naszej tajemnicy. Po drugie… Po drugie, stanowię dla ludzi zagrożenie. Jeśli się zdenerwuję, rozzłoszczę, mogę… mogę zrobić ci krzywdę.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedział.
– Kiedy się denerwujesz, zaczynasz się trząść, tak jak przed chwilą? – upewniłam się.
Posmutniał jeszcze bardziej. – Głupek. Muszę się lepiej kontrolować. Obiecałem sobie, że się nie wścieknę, niezależnie od tego, co będziesz mi miała do zakomunikowania, ale kiedy wydawało mi się, że się mnie brzydzisz… że już nigdy się nie zobaczymy…
– Co by się stało, gdybyś nie starał się uspokoić? – spytałam.
– Zmieniłbym się w wilka – wyszeptał.
Nie potrzebujesz pełni? Wywrócił oczami.
– Scenarzystów z Hollywood poniosła fantazja. – Westchnął po czym na powrót spoważniał. – Nie zadręczaj się, Bello. Wszystkim się zajmiemy. Będziemy mieć oko na Charliego i resztę. Nie pozwolimy, żeby coś im się stało. Zaufaj mi.
Przez to, że Jacob użył czasu przyszłego, uzmysłowiłam sobie, że umknęło mi coś bardzo istotnego – i bardzo oczywistego. Usprawiedliwiało mnie tylko to, jak wielkim szokiem była dla mnie informacja, że wilki zabiły Laurenta.
Wszystkim się zajmiemy…
To nie był jeszcze koniec.
– Skoro Laurent nie żyje… – Dostałam gęsiej skórki.
– Bella, co jest? – Chłopak dotknął mojej skroni.
Skoro Laurent nie żyje od tygodnia, to kto inny morduje teraz ludzi?
Jacob skinął głową, wykrzywiając twarz ze wstrętem.
– Tak, było ich dwoje – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Sądziliśmy, że jego partnerka zechce go pomścić – w naszych podaniach tak zwykle bywa – ale ta tylko ucieka, wymyka się nam, a potem znowu wraca. Byłoby znacznie łatwiej nam ją dopaść, gdybyśmy wiedzieli, co kombinuje. Nie możemy się w tym rozeznać. Bawi się z nami w podchody, próbuje to tu, to tam, jakby chciała poznać wszystkie nasze słabe punkty, jakby chciała się prześlizgnąć – tylko, po co? Czemu zależy jej właśnie na Forks? Sam podejrzewa, że aby mieć większą szansę na wniknięcie do środka kręgu, samica tak nas w końcu skołuje, że się rozproszymy.
Glos Jacoba oddalał się stopniowo, dochodził mych uszu z głębi coraz dłuższego tunelu. Nie rozróżniałam już poszczególny słów. Moje czoło pokryły krople potu, a zawartość żołądka rwała mi się do gardła. Tak jak przy niedawnej grypie żołądkowej. Kropka w kropkę. Odwróciłam się szybko od mojego towarzysza i pochyliłam do przodu.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze, żołądek pulsował boleśnie, Ale nic nie zwymiotowałam, bo był zupełnie pusty. Victoria wróciła. Szuka mnie. Zabija turystów. Grasuje po lesie, a w lesie jest teraz Charlie…
Jacob chwycił mnie za ramiona, żebym nie osunęła się na skałę.
Na policzku poczułam jego gorący oddech.
– Bella! Co ci?
Gdy tylko pomiędzy skurczami nastąpiła dostatecznie długa przerwa zaczerpnęłam powietrza i wykrztusiłam:
– Victoria.
Edward warknął gniewnie.
Wziąwszy mnie na sekundę na ręce, Jacob posadził mnie sobie na kolanach, tak że opierałam się policzkiem o jego pierś. Miał z tym trudności, bo tułów mi się zapadał, a moje kończyny wymykały się bezwładnie. Usadowiwszy mnie w miarę stabilnie, odgarnął mi z czoła mokre od potu włosy.