Выбрать главу

– Kto? – spytał. – Bello, słyszysz mnie? Bello?

– Ona nie jest wdową po Laurencie – wyjęczałam. – Byli tylko przyjaciółmi.

– Przynieść ci wody? A może wezwać lekarza? Powiedz mi, jak ci pomóc!

– Nie jestem chora – wyjaśniłam słabym głosem. – To ze strachu.

Słowo „strach” wydawało się dziwnie niewinne w porównaniu z tym co się we mnie działo.

Jacob poklepał mnie delikatnie po plecach.

– Boisz się tej Victorii?

Potwierdziłam, wzdrygając się na dźwięk jej imienia.

– Victoria to ta ruda wampirzyca?

– Tak.

Znów się wzdrygnęłam.

– Skąd wiesz, że nie była partnerką Laurenta?

– Sam nam powiedział. Była z Jamesem.

Odruchowo zacisnęłam dłoń z blizną po ranie, którą mi zadał.

Jacob wziął mnie pod brodę i spojrzał mi w oczy.

– Czy mówił coś jeszcze, Bello? To bardzo ważne. Czy wiesz, o co jej chodzi?

– Oczywiście – szepnęłam. – O mnie. Chodzi jej o mnie.

– Boże, Bello! A to suka. Tylko dlaczego?

– Edward zabił Jamesa. – Jacob trzymał mnie tak mocno, że nie musiałam już obejmować się ramionami, żeby przetrwać nawałnicę wspomnień. – Victoria… Nieźle ją tym rozsierdził. Według Laurenta, stwierdziła, że lepiej będzie jednak zabić mnie niż jego. Oko za oko, ząb za ząb, dziewczyna za partnera. Tyle, że ona nie wie… Myślę, że nie wie, że… – Przełknęłam ślinę. – Że miedzy mną a Edwardem nie jest już tak jak dawniej. Przynajmniej nie z jego strony.

– Zaraz… – Mój przyjaciel wydedukował szybko, choć może niekoniecznie poprawnie. – Czy o to poszło? To, dlatego Cullenowie wyjechali?

– Jestem tylko człowiekiem, nikim specjalnym – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

Jacob ryknął, a raczej spróbował ryknąć, zapominając, być może, że jest w swojej ludzkiej postaci.

– Jak ten oczadziały krwią kretyn mógł zostawić…

– Nie! – przerwałam mu. – Proszę.

Zawahał się, ale się opanował.

– To bardzo ważne – powtórzył, wracając do najistotniejszej kwestii. – Właśnie tego nam było trzeba. Muszę natychmiast powiadomić pozostałych.

Podniósłszy się ostrożnie, postawił obie moje stopy na ziemi, nie mając pewności, czy nie stracę równowagi, przytrzymał w pasie.

– Już dobrze – skłamałam.

Puścił mnie w talii, ale złapał za to za rękę.

– Chodźmy.

Pociągnął mnie w stronę furgonetki.

– Dokąd jedziemy?

– Jeszcze nie wiem – przyznał. – Muszę zwołać spotkanie.

Wiesz co poczekaj chwileczkę, dobra? – Oparł mnie o bok samochodu.

– A ty dokąd?

– Zaraz wracam – obiecał. Puścił się biegiem przez parking w rosnącym wzdłuż drogi lesie. Biegł szybko i zgrabnie niczym młody jeleń.

– Jacob! – zawołałam za nim ochryple, ale nie zawrócił.

To nie był dobry moment na zostawienie mnie samej. Znów pojawiły się problemy z oddychaniem. Resztką sił pokonałam dzielący mnie od szoferki metr i wpełzłszy do środka, czym prędzej zablokowałam drzwiczki. Nie powiem, żeby poczuła się od lepiej.

Victoria polowała na mnie… Miałam szczęście, że jeszcze mnie nie znalazła – szczęście i pięciu czworonożnych ochroniarzy. Wzięłam głęboki oddech. Bez względu na to, co Jacob opowiadał o zdolnościach wilkołaków, na myśl, że miałby walczyć z wampirzycą, przeszywał mnie dreszcz. Wyobraziłam ją sobie owładniętą szałem – z oczami ciskającymi błyskawice, wyszczerzonymi zębami i trupiobladą twarzą otoczoną płomiennorudą grzywą – groźną, nieśmiertelną, niepokonaną… Czy aby niepokonaną? Sfora zabiła przecież ponoć Laurenta.

Komu miałam wierzyć, Edwardowi czy Jacobowi? Edward (tu machinalnie skrzyżowałam ręce na piersi) tłumaczył mi, że tylko inny wampir jest zdolny do uśmiercenia przedstawiciela swojej rasy, tymczasem Jacob wspomniał, że takie jest powołanie wilkołaków.

Jacob powiedział też, że wataha będzie bronić Charliego – że powinnam się uspokoić, bo ojcu nie spadnie włos z głowy. Czy i w to miałam wierzyć? Jak? Po lasach grasowała wampirzyca! Każde z nas było w niebezpieczeństwie, a już najbardziej sam Jacob, skoro zamierzał stanąć pomiędzy Victorią a Charliem, pomiędzy Victorią a mną…

Kolejny raz zrobiło mi się słabo.

Nagie ktoś zapukał w szybę. Odskoczyłam do tyłu z krzykiem, ale był to tylko Jacob. Trzęsącymi się palcami odblokowałam drzwiczki.

– Kurczę, ty naprawdę umierasz ze strachu – zauważył chłopak. – Nie martw się, zaopiekujemy się tobą. Tobą i Charliem. Obiecuję.

– To, że namierzysz Victorię – wyznałam – przeraża mnie jeszcze bardziej niż to, że Victoria namierzy mnie.

– To nam uwłacza! – zaśmiał się. – Musisz trochę bardzie' uwierzyć w nasze możliwości.

Westchnęłam. Zbyt wiele wampirów w akcji widziałam w życiu.

– Dokąd przed chwilą poszedłeś? – zmieniłam temat. Spojrzał gdzieś w bok zmieszany.

– Co? Kolejny sekret?

– Właściwie nie. Ale to znowu coś ze świata… no, powiedzmy, legend. Nie wiem, może popukasz się w czoło.

– Chyba już nic nie jest w stanie mnie zadziwić. – Spróbowałam się uśmiechnąć, ale bez większego powodzenia.

– Pewnie tak – Jacob odwzajemnił mi się swoim dawnym, szerokim uśmiechem. – Okej, powiem ci, dokąd poszedłem. Widzisz, przeobraziwszy się w wilki, umiemy… jakby to określić? Słyszymy się nawzajem.

Ściągnęłam brwi.

– Nie to, co mówimy – uściślił. – Słyszymy nasze myśli. To znaczy, rzecz jasna, myśli pozostałych. Niezależnie od tego, jaka dzieli nas odległość. Niesamowite, prawda? Bardzo się to przydaje, kiedy polujemy, ale poza tym to raczej kłopotliwe. Krępując Rozumiesz, nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic.

– To do tego piłeś w nocy, mówiąc, że czy tego chcesz, czy nie, i tak dowiedzą się, co się z tobą dzieje?

– Szybko kojarzysz.

– Dzięki.

– Rzeczywiście, dobrze sobie radzisz z rewelacjami nie z tej ziemi. Balem się, że zareagujesz histerią czy czymś w tym rodzaju.

– Cóż… po prostu nie jesteś pierwszą osobą, jaką znam, obdarzoną takimi zdolnościami.

– Naprawdę? Czekaj, masz na myśli swoich krwiopijców?

– Wolałabym, żebyś ich tak nie nazywał.

Rozbawiłam go.

– Niech ci będzie. To jak, masz na myśli Cullenów?

– tylko… tylko Edwarda. – Przyłożyłam sobie w razie, czego dłoń do piersi, Jacob wyglądał na zaskoczonego – niemile zaskoczonego.

– A jednak… Słyszałem podania o wampirach obdarzonych dodatkowymi talentami, ale sądziłem, że to tylko takie gadanie.

– Czy cokolwiek można jeszcze włożyć między bajki? – spytałam retorycznie.

Skrzywił się.

– Chyba nie. Mniejsza o to, załatwiłem sprawę i mamy spotkać się i z resztą na tej leśnej drodze, po której jeździmy na motorach.

Odpaliłam silnik.

– Czyli, żeby się z nimi porozumieć, dopiero co zmieniłeś się w wilka?

Jacob spuścił oczy.

– Tylko na sekundkę. Starałem się nie myśleć o tobie, żeby nie dowiedzieli się, że ze mną przyjedziesz. Sam nie pozwoliłby mi cię przyprowadzić.

– Sama bym się przyprowadziła – prychnęłam. Nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że Sam to czarny charakter. Za każdym razem jak padało jego imię, zgrzytałam zębami, – Powstrzymałbym cię – oznajmił Jacob smutno. – Pamiętasz, jak w nocy nie mogłem kończyć zdań? Jak nie mogłem opowiedzieć ci ze szczegółami, co mi jest?

– Wydawało się, że się krztusisz, – Bo poniekąd się krztusiłem. Za każdym razem, gdy przypominałem sobie, gdzie leży granica. O czym Sam zabronił mi mówić, Sam widzisz, jest szefem naszej sfory, przewodnikiem stada.

– Kiedy coś nam każe, nie możemy go ot tak zignorować.

– Dziwne – mruknęłam.

– Bardzo – zgodził się. – To taka nasza wilcza cecha.

– Aha. – Tylko na taką odpowiedź było mnie stać.

– Dużo ich, tych wilczych cech. Cały czas się uczę. Nie wiem jak Sam przeszedł przez to bez niczyjej pomocy. Mnie wspierała czwórka, a i tak czasem wszystkiego mi się odechciewa.