– Chodzisz z tym dzieciakiem z rezerwatu? – spytał, nieudolnie maskując swoje rozżalenie. – Z tym drugoklasistą?
– Jeśli z nim chodzę, to tylko do lasu. Spędzamy razem dużo czasu i tyle. To mój najlepszy kumpel.
Mike przekrzywił głowę.
– To twoja wersja. Nie wiem, czy wiesz, ale ten twój najlepszy kumpel jest w tobie na zabój zakochany.
– Życie jest skomplikowane – westchnęłam.
– Tak – mruknął. – A dziewczyny okrutne.
Przyznałam w duchu, że obserwując mnie i Jacoba, nietrudno było dojść do takiego właśnie wniosku. Nie mogłam mieć Mike'owi za złe tego oskarżenia.
Tego wieczora Billy zaprosił Charliego i mnie oraz Sama i Emily na podwieczorek. Dziewczyna przywiozła ciasto, którym podbiłaby serce każdego komendanta policji w kraju. Wszyscy rozmawiali z sobą swobodnie, nie okazując żadnych animozji.
Jeśli ojciec uważał jeszcze Sama za przywódcę tajemniczego Gangu, po pierwszym kęsie wypieku jego narzeczonej musiał zmienić zdanie.
Jake i ja wymknęliśmy się stosunkowo szybko, żeby pobyć trochę sam na sam. Poszliśmy do garażu i usiedliśmy w samochodzie. Jacob zapadł się w fotelu z głową odchyloną do tyłu. Przymknął powieki.
– Powinieneś iść spać – doradziłam mu.
– Wiem, wiem.
Wymacał na siedzeniu moją dłoń. Temperatura jego skóry była nadal nienaturalnie wysoka.
– To kolejna wilcza cecha? – spytałam. – Mam na myśli to, że jesteś taki gorący.
– Tak. Można by powiedzieć, że wszyscy mamy w kółko gorączkę – jakieś czterdzieści dwa, czterdzieści trzy stopnie. Dzięki temu nigdy nie jest mi zimno. – Wskazał na swój nagi tors. – Mógłbym tak stać choćby i w śnieżycy i nic. Płatki śniegu w kontakcie z moją skórą zmieniałyby się w krople letniej wody.
– Mówiłeś jeszcze, że szybko goją wam się rany. To też wilcza cecha, prawda?
– Zgadza się. Chcesz zobaczyć małą prezentację? – Otworzył oczy. – Świetna sprawa, nie pożałujesz.
Rozentuzjazmowany pogrzebał chwilę w schowku i wyciągnął scyzoryk.
– Schowaj ten nóż! – krzyknęłam, uzmysławiając sobie, co planuje mój towarzysz. – Dzięki za takie prezentacje! Jacob zaśmiał się, ale posłusznie odłożył scyzoryk na miejsce.
– Niech ci będzie. Ale to naprawdę przydatna rzecz to gojenie.
Trudno chodzić do lekarza, kiedy się ma temperaturę, przy której nie powinno się już nie żyć.
– No tak… – Zamyśliłam się na moment. – A co z tym że tak szybko rośniecie, i wszerz, i wzwyż? To też wilcze? Jakiś syndrom? Czy dlatego boicie się o Quila?
Jacob posmutniał.
– Jego dziadek doniósł Billy'emu, że na jego czole można by już smażyć jajka – wyjawił. – To teraz kwestia tygodni. Nigdy nie ma ścisłe wyznaczonego terminu. Kumuluje się to w człowieku, kumuluje, aż nagle… – urwał i przez dobrą minutę siedział w milczeniu. – Czasami wystarczy się rozzłościć i gotowe, przed czasem. Ale ja na przykład byłem w tamtym okresie w szampańskim humorze – głównie ze względu na ciebie – i wszystko mi się opóźniło. Gdybym się czymś stresował, przeobraziłbym się z miesiąc wcześniej. A tak chodziłem sobie jak bomba zegarowa.
– Wiesz, jak w końcu doszło do pierwszego wybuchu? Wróciłem wtedy z kina i Billy napomknął, że dziwnie wyglądam. Banalna uwaga, ale wystarczyła. Omal nie oderwałem mu głowy – własnemu ojcu, wyobrażasz to sobie? – Wzdrygnął się, a jego twarz pobladła.
– Czy jest aż tak źle, Jake? – Tak chciałam mu pomóc. – Bardzo cierpisz?
– Nie, nie cierpię. Już nie. Kiedy musiałem się przed tobą kryć, było dużo gorzej.
Oparł się delikatnie policzkiem o moją skroń. Zapadła cisza.
Zastanawiałam się, o czym rozmyśla, ale stwierdziłam, że może nie chcę wiedzieć.
– Powiedz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – szepnęłam wciąż licząc na to, że w czymś mogę mu ulżyć.
– Najgorsze jest to, że… że traci się nad sobą kontrolę.
To poczucie, że nie można dłużej być siebie pewnym. Że dla twojego dobra powinienem trzymać się od ciebie z daleka, od ciebie twojego reszty. Muszę pamiętać, że jestem potworem, że mogę kogoś skrzywdzić. Widziałaś Emily. Sam się rozgniewał, ten jeden jedyny raz, a ona stała zbyt blisko… W żaden sposób jej tego nie zadośćuczyni. Słyszę jego myśli, wiem, co przeżywa…
– Kto chce być potworem?
– Najbardziej nienawidzę tego, że wszystko, co wilcze, przychodzi mi tak łatwo. Jestem lepszy w te klocki niż cała reszta sfory.
– Czy to oznacza, że mam w sobie mniej z człowieka niż Sam czy Embry?
– Czasami boję się, że zupełnie się w tym byciu wilkiem zatracę.
– Czy to trudne? Czy trudno przeistoczyć się z powrotem w człowieka?
– Zwłaszcza na początku – potwierdził. – Trzeba nabrać wprawy. Ale, tak jak mówiłem, jest mi łatwiej niż pozostałym.
– Dlaczego?
– Ponieważ dziadkiem mojego ojca był Ephraim Black, a dziadkiem mojej matki Quil Areara.
– Quil? – Coś mi się nie zgadzało. Quil Areara miał szesnaście lat.
– Jego pradziadek – wyjaśnił Jacob. – Quil, którego znasz, jest moim dalekim kuzynem.
– Ale jakie to ma znaczenie, kto był twoim pradziadkiem?
– Obaj należeli do ostatniej sfory, razem z Levim Uleyem.
Odziedziczyłem wilcze geny i po ojcu, i po matce. Nie miałem szans się wymknąć. Quil też nie ma – dodał ponuro.
– Czy bycie wilkołakiem ma jakieś zalety? – spytałam, żeby go pocieszyć.
Chłopak uśmiechnął się nagle i rozmarzył.
– Najfajniejszy jest ten pęd…
– Lepiej niż na motocyklu?
– Nie ma porównania. – Z jaką prędkością potraficie…
– Biegać? – dokończył. – Cóż, nie nosimy przy sobie tachometrów. Jak by ci to przybliżyć… Znasz się na wampirach. Złapaliśmy tego tam, Laurenta, prawda? To już chyba ci coś mówi?
– Tak, i to wiele. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić Zatem wilki biegały szybciej niż wampiry… Cullenowie, biegnąc robili się niemal niewidzialni!
– Opowiedz mi o czymś, o czym nie wiem – zaproponował Jacob. – Coś o wampirach. Jak w ogóle znosiłaś ich towarzystwo. Nie umierałaś ze strachu?
– Nie – odpowiedziałam cierpko.
Mój ton głosu dał mu do myślenia. Zamilkł na moment.
– Dlaczego twój luby zabił tego całego Jamesa? – spytał znienacka.
– Tylko tak można było go powstrzymać. James próbował zabić mnie – ot tak, dla sportu. Pamiętasz, jak zeszłej wiosny miałam wypadek w Phoenix i leżałam tam, w szpitalu?
Jacob gwizdnął.
– Tak mało brakowało?
– Bardzo mało.
Wyrwałam rękę z uścisku Jacoba, żeby odruchowym gestem pogłaskać moją bliznę.
– Co tam masz? – Chłopak sięgnął po moją prawą dłoń. – A, to ta twoja zabawna blizna, która jest taka chłodna. – Z opóźnieniem dotarło do niego, skąd ją mam. – Ach! – przeraził się.
– Widzę, że się domyśliłeś – skomentowałam. – Tak, to tu James mnie ugryzł.
Jacob wybałuszył oczy, a miedziana skóra na jego twarzy dziwnie pożółkła. Wyglądał jak ktoś, komu nagle zachciało się wymiotować.
– Ale, skoro cię ugryzł, to…? Czy nie powinnaś być teraz…
– Wiosną Edward dwukrotnie uratował mi życie – wyszeptałam. – Wyssał jad z rany – rozumiesz, tak jak po ukąszeniu grzechotnika.
Wzdłuż brzegów mojej wirtualnej rany rozlał się ból. Zadrżałam.
Nie ja jedna. Jacob także dygotał. Rozkołysał cały samochód.
– Spokojnie, Jake, tylko spokojnie.
– Tak wykrztusił. – Najważniejszy jest spokój. – Pokręcił głową jakby chciał otrzepać ją ze zdenerwowania. Podziałało. Po chwili trzęsły mu się jedynie dłonie.
– Wszystko w porządku? – spytałam.
Opowiedz mi o czymś innym. Żebym dłużej o tym myślał.
– Co chciałbyś wiedzieć?
– Hmm… – Zamknął oczy, żeby się skoncentrować.
– Interesują mnie te dodatkowe talenty. Czy pozostali Cullenowie też potrafią coś ekstra? Na przykład czytać w myślach?