„To dobrze, że ofiaruje ją partii” – wyrwało się Montalbanowi, który doskonale zdawał sobie sprawę, że chirurgiczna wiedza Cardamonego przyniosła regionowi więcej inwalidów niż potężne trzęsienie ziemi.
Zaraz potem dziennikarz wypowiedział słowa, których komisarz wysłuchał ze zdwojoną uwagą. Otóż aby doktor Cardamone mógł bez przeszkód podążać własną drogą, nie odcinając się od zasad i od osób, które stanowiły o sile działalności politycznej inżyniera, członkowie sekretariatu poprosili mecenasa Rizzo, duchowego spadkobiercę Luparella, by stanął u boku nowego sekretarza. Po zrozumiałych wahaniach, wynikających z obaw przed trudnymi zadaniami, jakie nakłada na niego ta nieoczekiwana funkcja, Rizzo dał się namówić i przyjął powierzone obowiązki. W wywiadzie, którego udzielił Televigacie, oświadczył ze wzruszeniem, że musiał przyjąć na siebie ciężar tej odpowiedzialności, pragnie bowiem pozostać wiemy pamięci swojego mistrza i przyjaciela, którego działaniem powodowało jedno i tylko jedno – chęć służenia społeczeństwu. Montalbano z początku zdziwił się: jak to, nowo wybrany sekretarz godzi się na oficjalną obecność kogoś, kto był najwierniejszym współpracownikiem jego głównego przeciwnika? Jednak po krótkim zastanowieniu komisarz uznał swoje zdziwienie za naiwne: ta partia od zawsze wyróżniała się wrodzonym powołaniem do kompromisu. Możliwe, że Cardamone nie stał jeszcze zbyt mocno na nogach, by samemu podołać problemom, i potrzebował wsparcia.
Montalbano przełączył kanał. W stacji telewizyjnej Retelibera, która należała do lewicowej opozycji, wypowiadał się Nicolo Zito. Ten ceniony komentator wyjaśniał, że bez względu na wszystko, tak czy siak (mówiąc kolokwialnie), mutatis mutandis (mówiąc po łacinie), na wyspie, a szczególnie w prowincji Montelusa, nic nigdy się nie zmienia, nawet jeśli barometr wskazuje burzę. Zacytował, i cytat ten był tu jak najbardziej na miejscu, zdanie księcia Saliny, że trzeba zmienić wszystko, aby tak naprawdę nic się nie zmieniło, i stwierdził na zakończenie, że i Luparello, i Cardamone to dwie strony tego samego medalu, które stapia w jedno nikt inny, tylko mecenas Rizzo.
Montalbano podbiegł do telefonu, wykręcił numer Retelibery i poprosił Zita. Z dziennikarzem łączyła go nić sympatii, prawie przyjaźń.
– Czego chcesz, komisarzu?
– Spotkać się z tobą.
– Drogi przyjacielu, jutro rano jadę do Palermo i wracam dopiero za tydzień. Jeśli nie masz nic przeciw temu, mogę przyjść do ciebie za pół godziny. Zrób coś do jedzenia, jestem głodny.
Talerz makaronu z oliwą i czosnkiem można było przygotować bez problemu. Otworzył lodówkę; Adelina zostawiła w niej dużą porcję gotowanych krewetek, jedzenia wystarczyłoby dla czterech. Jego gospodyni była matką dwóch przestępców, a młodszy z braci, którego Montalbano aresztował osobiście trzy lata temu, wciąż jeszcze siedział w więzieniu.
Kiedy Livia przyjechała do Vigaty w lipcu na dwa tygodnie i usłyszała tę historię, była przerażona.
– Oszalałeś? Przecież ona kiedyś będzie się chciała zemścić i naleje ci trucizny do zupy!
– A za co niby miałaby się mścić?
– Przecież aresztowałeś jej syna!
– A czy to moja wina? Adelina doskonale wie, że to tylko jej syn był tak głupi, że dał się złapać. Ja aresztowałem go uczciwie, nie stosowałem ani podstępów, ani pułapek. Wszystko odbyło się prawidłowo.
– Nie obchodzi mnie wasze pokrętne rozumowanie. Musisz ją odprawić.
– Ale jeśli to zrobię, kto będzie mi sprzątał, prał, prasował, gotował?
– Znajdziesz sobie kogoś innego!
– I tu się mylisz: drugiej takiej jak Adelina nie znajdę nigdzie.
Miał właśnie postawić wodę na gazie, kiedy zadzwonił telefon.
– Chciałbym się zapaść pod ziemię ze wstydu, że jestem zmuszony zrywać pana o tej porze – rozległo się w słuchawce.
– Nie spałem. Kto mówi?
– Pietro Rizzo, adwokat.
– Ach, pan mecenas, moje gratulacje.
– A to z jakiego powodu? Jeżeli ma pan na myśli zaszczyt, którym dopiero co obdarzyła mnie partia, to oczekiwałbym raczej wyrazów współczucia. Zgodziłem się, proszę mi wierzyć, jedynie przez wzgląd na wierność ideałom biednego inżyniera, którymi na zawsze czuję się związany z jego osobą. Ale powróćmy do przyczyn mojego telefonu. Muszę się z panem spotkać, komisarzu.
– Teraz?!
– Nie teraz, ma się rozumieć, lecz proszę mi wierzyć, że chodzi o sprawę bezwzględnie nieodwlekalną.
– Możemy się spotkać jutro rano, ale jutro jest chyba pogrzeb? Pewnie będzie pan zajęty.
– I to jak! Również po południu. Rozumie pan. któryś ze znakomitych gości na pewno zechce zabawić dłużej.
– Więc kiedy?
– A może jednak moglibyśmy się spotkać jutro rano, tyle że wcześnie. O której pan zwykle przychodzi do pracy?
– Około ósmej.
– O ósmej byłoby świetnie. Zresztą zajmę panu dosłownie tylko kilka minut.
– Skoro jutro będzie pan miał mało czasu, może już teraz powie mi pan, o co chodzi.
– Przez telefon?
– Tylko pobieżnie.
– Dobrze. Dotarło do mnie… nie wiem, jak dalece jest to zgodne z prawdą… że został panu przekazany pewien przedmiot, który ktoś znalazł przypadkiem na ziemi. Zostałem poproszony o to, żeby go odzyskać.
Montalbano zakrył dłonią słuchawkę i dosłownie zarżał jak koń, roześmiał się od ucha do ucha. Założył przynętę na haczyk Jacomuzziego i podstęp doskonale się udał: na haczyku zawisła najgrubsza ryba, jaką mógł sobie wymarzyć. Lecz jak to możliwe, że Jacomuzzi informował wszystkich o sprawach, o których wszyscy wiedzieć nie mogli? Za pomocą lasera, telepatii, magicznych obrzędów szamańskich?
Usłyszał krzyk adwokata.
– Halo! Halo! Nie słyszę pana! Przerwało połączenie czy co?
– Nie, proszę wybaczyć, upadł mi na podłogę ołówek i musiałem go podnieść. A więc jutro o ósmej.
Na dźwięk dzwonka u drzwi wrzucił makaron do garnka i poszedł otworzyć.
– Co masz dla mnie? – spytał od razu Zito.
– Makaron z oliwą i czosnkiem, krewetki z oliwą i cytryną.
– Świetnie.
– Chodź do kuchni, pomożesz mi. A tymczasem zadam ci pierwsze pytanie: czy umiesz powiedzieć „bezwzględnie nieodwlekalne”?