– Odbiło ci? Każesz mi pędzić na złamanie karku z, Montelusy do Vigaty, żeby mnie spytać, czy umiem wymówić jakieś słowa? W każdym razie to nic trudnego. Łatwizna.
Spróbował trzy albo cztery razy, z coraz większym uporem, ale nie udało mu się – za każdym razem zaplątywał się coraz gorzej.
– Trzeba mieć nie lada zdolności – powiedział komisarz, mając na myśli Rizza, i nie chodziło mu tylko o talent adwokata do wymawiania trudnych sformułowań.
Jak to często bywa, jedli, rozmawiając o jedzeniu. Wspominając krewetki jak marzenie, którymi zajadał się przed dziesięciu laty w Fiakce, Zito określił danie przyjaciela jako „nie dogotowane” i zaczął narzekać na brak natki.
– Jak to się stało, że wszyscy w Reteliberze staliście się nagle Anglikami? – natarł bez uprzedzenia Montalbano, popijając danie białym winem, na które jego ojciec natrafił w okolicy Randazzo. Przed tygodniem przywiózł mu sześć butelek, lecz był to tylko pretekst, by pobyć trochę z synem.
– Anglikami? W jakim znaczeniu?
– A w tym, że powstrzymaliście się przed oczernianiem Luparella, które dotąd było waszą specjalnością. Oto inżynier umiera na zawał w czymś w rodzaju burdelu pod gołym niebem, wśród kurew, alfonsów i ciot, ze spuszczonymi portkami, w ewidentnie nieobyczajnej pozycji, a wy, zamiast skorzystać z okazji, przyłączacie się do chóru i spuszczacie zasłonę miłosierdzia na okoliczności jego śmierci.
– Nie mamy zwyczaju wykorzystywać sytuacji – odparł Zito.
Montalbano wybuchnął śmiechem.
– Zrób mi tę przyjemność, Nicolo, i idź do diabła, ty i cała Retelibera.
Tym razem to Zito wybuchnął śmiechem.
– Więc dobrze, sprawy miały się następująco. Kilka godzin po tym, jak znaleziono zwłoki, mecenas Rizzo popędził do barona Filó di Baucina, czerwonego barona, miliardera, lecz komunisty, i prosił go ze złożonymi rękami, żeby Retelibera nie podawała okoliczności zgonu. Zaapelował do rycerskości, która, jak się wydaje, cechowała niegdyś przodków barona. Jak dobrze wiesz, baron ma w ręku osiemdziesiąt procent udziałów w naszej stacji. To wszystko.
– Gówno prawda. I ty, Nicolo Zito, człowiek, który zdobył sobie szacunek przeciwników, mówiąc zawsze to, co powinien powiedzieć, stajesz na baczność przed baronem i chowasz ogon pod siebie?
– Jakiego koloru są moje włosy? – zapytał Zito.
– Rude.
– Drogi Montalbano, ja jestem czerwony w środku i na zewnątrz, należę do wymierającego gatunku złych i kłótliwych komunistów. Zgodziłem się w przekonaniu, że ten, który prosił o przemilczenie okoliczności śmierci Luparella, jakoby nie chcąc zbrukać pamięci nieszczęśnika, nienawidzi go, a nie kocha, jak starał się to pokazać.
– Nie rozumiem.
– Więc ci to wytłumaczę, naiwniaku. Jeżeli chcesz zręcznie zatrzeć pamięć o jakimś skandalu, wystarczy, że będziesz o nim mówił jak najwięcej, w telewizji, w gazetach. W kółko to samo, w tę i we w tę, i już wkrótce ludzie zaczną mieć tego powyżej uszu. Jak długo można gadać o tym samym?! Mogliby już dać sobie spokój! Efekt nasycenia sprawia, że po dwóch tygodniach nikt nie ma ochoty słuchać o tym skandalu. Rozumiesz?
– Chyba tak.
– A jeśli starasz się wszystko przemilczeć, wtedy cisza zaczyna mówić, rodzi domysły, mnoży je w nieskończoność. Chcesz dowodów? Czy wiesz, ile telefonów odebraliśmy w redakcji właśnie z powodu naszego milczenia? Setki. A czy to prawda, że inżynier brał sobie do samochodu dwie dziewczyny naraz? A czy to prawda, że lubił przekładaniec i kiedy on pieprzył dziwkę, to od tyłu obrabiał go Murzyn? I ostatni, z. dzisiejszego wieczoru: czy to prawda, że Luparello dawał swoim kurwom niesamowite klejnoty? Podobno znaleźli taki jeden na „pastwisku”. A propos, czy coś o tym wiesz?
– Ja? Nie, to na pewno jakaś bzdura – skłamał chłodno komisarz.
– A widzisz? Jestem pewien, że za kilka miesięcy przyjdzie do mnie jakiś kutas i zapyta, czy to prawda, że inżynier rąbał czteroletnich chłopców, a potem faszerował ich kasztanami i zjadał. Jego skurwienie przetrwa wieki, stanie się legendą. A teraz mam nadzieję, że zrozumiałeś już, dlaczego zgodziłem się zachować dyskrecję.
– A Cardamone jaką ma propozycję?
– Cóż, jego wybór był przedziwny. Widzisz, w regionalnych władzach partii wszyscy byli ludźmi Luparella, oprócz dwóch kumpli Cardamonego, których trzymano tam dla picu, żeby zachować pozory demokracji. Nikt nie miał wątpliwości, że nowy sekretarz może i musi być stronnikiem inżyniera. Tymczasem… zaskoczenie: wstaje Rizzo i proponuje Cardamonego. Ludzie klanu nie wierzą własnym uszom, ale nie mają odwagi się przeciwstawić. Jeżeli Rizzo tak mówi, to znaczy, że grozi jakieś niebezpieczeństwo, że coś się może wydarzyć; trzeba robić to samo co mecenas. I głosują za. Zostaje wybrany Cardamone, który przyjmuje funkcję i zawstydzając tych swoich dwóch popleczników, sam proponuje, by u jego boku stanął Rizzo. Ale rozumiem Cardamonego: lepiej wziąć go na pokład, pomyślał, niż pozwolić, by pływał jak mina.
Następnie Zito zaczął opowiadać o książce, którą ma zamiar napisać; zanim się obejrzeli, była czwarta.
Właśnie sprawdzał stan zdrowia kaktusa, którego dostał od Livii i trzymał na oknie w gabinecie, kiedy zajechała reprezentacyjna granatowa limuzyna. Z auta, wyposażonego w telefon, kierowcę i ochroniarza, pierwszy wysiadł właśnie ochroniarz i otworzył drzwi przed niskim łysym mężczyzną w garniturze tego samego koloru co auto.
– Ktoś do mnie przyjechał, nie każ mu czekać – powiedział Montalbano do wartownika.
Kiedy Rizzo wszedł, komisarz zauważył, że rękaw jego koszuli opasuje czarna wstęga na szerokość dłoni. Adwokat zdążył już przywdziać żałobę na uroczystości pogrzebowe.
– Cóż mam zrobić, żeby pan zechciał mi wybaczyć?
– Co takiego?
– Wczorajszy telefon. Do domu, i to późną nocą.
– Przecież powiedział pan, że sprawa jest bezwzględnie…
– Bezwzględnie nieodwlekalna, oczywiście.
Co za niezwykły człowiek, ten Pietro Rizzo!
– Przechodzę do rzeczy. W ubiegłą niedzielę późnym wieczorem dwoje młodych ludzi… nawiasem mówiąc, nader szanowanych… po zakrapianej kolacji postanowiło trochę poszaleć. Żona namówiła małżonka, żeby ją zabrał na „pastwisko”; była ciekawa zarówno miejsca, jak i tego, co się tam dzieje. Ciekawość godna nagany, owszem, ale nic więcej. Kiedy zatrzymali się na obrzeżu „pastwiska”, kobieta wysiadła. Lecz prawie natychmiast, zrażona wulgarnymi propozycjami, które posypały się w jej kierunku, wróciła do samochodu i oboje odjechali. Dopiero w domu stwierdziła brak kosztownego przedmiotu, który miała na szyi.
– Co za dziwny zbieg okoliczności – mruknął pod nosem Montalbano.
– Słucham?
– Pomyślałem, że prawie o tej samej porze i w tym samym miejscu umarł inżynier Luparello.
Mecenas Rizzo nie tylko się nie zmieszał, ale nawet przybrał poważny wyraz twarzy.
– Wie pan, ja też na to zwróciłem uwagę. Ironia losu.
– Przedmiot, o którym pan mówi, to naszyjnik z litego złota, z sercem wysadzanym kamieniami szlachetnymi?
– Dokładnie. Przychodzę więc prosić, żeby zwrócił go pan prawowitym właścicielom, z zachowaniem tej samej dyskrecji, którą wykazał pan po odnalezieniu ciała mojego biednego inżyniera.
– Proszę mi wybaczyć – powiedział komisarz – ale ja nie mam najmniejszego pojęcia, jak należy postępować w takim przypadku. W każdym razie myślę, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby właścicielka przyszła tu osobiście.
– Ależ ja mam pełnomocnictwo!
– Ach, tak? Proszę mi je okazać.
– To żaden problem, komisarzu. Rozumie pan, przed ujawnieniem nazwisk moich klientów chciałem być całkiem pewny, że to ten sam przedmiot, którego szukają.
Włożył rękę do kieszeni, wyjął z niej kartkę i wręczył Montalbanowi. Komisarz przeczytał j ą uważnie.
– Kim jest Giacomo Cardamone, który udziela pełnomocnictwu?
– To syn profesora Cardamone, nowego sekretarza regionalnego naszej partii.
Montalbano postanowił odegrać przedstawienie raz jeszcze.
– Ależ, to dziwne! – skomentował bardzo cicho, udając zadumę.
– Przepraszam, nie dosłyszałem.
Montalbano nie odpowiedział od razu, igrając z cierpliwością rozmówcy.
– Pomyślałem, że los, jak to pan określił, ironizuje w tej sprawie aż nadto swawolnie.
– W jakim sensie?
– W takim, że syn nowego sekretarza politycznego przebywa o tej samej porze w tym samym miejscu, w którym umiera poprzedni sekretarz. Nie wydaje się to panu dziwne?
– Teraz, kiedy pan to mówi, owszem. Ale kategorycznie wykluczam jakikolwiek związek między tymi dwiema sprawami.
– Ja również wykluczam – zgodził się Montalbano. – Nie mogę odczytać nazwiska, które widnieje obok podpisu Giacoma Cardamone.
– To nazwisko jego żony, Szwedki. Powiem panu w zaufaniu, że to nieco rozwiązła kobieta, która nie umie się dostosować do naszych obyczajów.
– Ile według pana może być wart ten klejnot?
– Nie znam się na tym. Właściciele mówią, że około osiemdziesięciu milionów.
– A zatem zróbmy w ten sposób. Zadzwonię później do Jacomuzziego, który obecnie przechowuje naszyjnik, i każę go sobie odesłać. Jutro rano prześlę panu klejnot do biura przez agenta.
– Naprawdę nie wiem, jak mam panu dziękować…
Montalbano przerwał mu.
– Mojemu agentowi wręczy pan oficjalne poświadczenie odbioru…
– Ależ oczywiście!
– …oraz czek na dziesięć milionów. Ci, którzy odnajdują kosztowności oraz pieniądze, zasługują na znaleźne. Pozwoliłem sobie zaokrąglić wartość naszyjnika.
Rizzo przyjął cios niemal wytwornie.
– To bezwzględnie uzasadnione. Na kogo mam wystawić czek?
– Na Baldassare Montaperto, jednego z dwóch śmieciarzy, którzy znaleźli ciało inżyniera.
Adwokat dokładnie zanotował podane nazwisko.